Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Tydzień temu pisaliśmy, jak to Wiesław Osuchowski i Zbigniew Badowski jadą na placówkę do Lwowa i z tej okazji urządzają w MSZ zwyczajowe pożegnanie. Dziś uzupełnijmy to o jeszcze jeden element – razem z nimi żegnał się Gerard Pokruszyński, który jedzie do konsulatu w Malmö.
Pokruszyński pracuje w MSZ krótko, ale treściwie, bo opowiada się o nim co najmniej dwie anegdoty. Otóż przyszedł do pracy do ministerstwa w roku 1991, jako jedne z nowych, którzy mieli budować nową jakość polskiej służby zagranicznej. Już w roku 1993 wyjechał na placówkę do Mediolanu, na stanowisko konsula generalnego. Podobno lobbował za nim Henryk Goryszewski z ZChN. I tam właśnie zapracował na pierwszą anegdotę – na przyjęciu u konsula honorowego RP w Bolonii zmogła go ilość wypitych trunków i zanieczyścił oficjalne pomieszczenie. Byli świadkowie tego wydarzenia, więc później niektórzy domagali się kary dla młodego konsula. Zupełnie niepotrzebnie, bo w końcu pokazał, że się starał, a przecież nie każdy musi mieć PRL-owską wątrobę…
Druga anegdota dotyczy czasów późniejszych. Pokruszyński długo był w Mediolanie, potem wrócił do kraju i w MSZ mianowano go dyrektorem Departamentu Promocji, gdy jeszcze mieścił się on przy ul. Wareckiej. Ta robota niezbyt mu odpowiadała, więc dosyć szybko znalazł sobie pracę w Kancelarii Premiera (wówczas premiera Buzka). Został tam ważnym urzędnikiem. To przechodzenie z MSZ do Kancelarii Premiera odbywało się w biegu, tu sobie załatwiał urlop bezpłatny, tam już zaczął pracować, nie wszyscy byli w te manewry wtajemniczeni, zwłaszcza podwładni. I oto trzeba trafu, że nie przyszedł pewnego dnia do pracy w MSZ, podwładni zastanawiali się, czy zachorował, i nagle zobaczyli w telewizorze konferencję prasową premiera (Buzka) i Pokruszyńskiego, ustawiającego krzesła…
Tak oto zobaczyli, co robi ich dyrektor.
Ten skok z MSZ do Kancelarii Premiera oceniano jednoznacznie, że oto Pokruszyński załatwia sobie wyjazd na placówkę, w obawie, że przyjdzie „czerwony” i wystawi rachunek. Paru ludzi z kancelarii wyjechało wówczas w świat, np. dyrektor Departamentu Zagranicznego, Ryszard Schnepf, na ambasadora do Kostaryki, a wicedyrektor CIR, Andrzej Papierz (swego czasu głośny zadymiarz z Ligi Republikańskiej), na dyrektora Instytutu Polskiego w Sofii. Ale Pokruszyński nigdzie nie pojechał. Nie zdążył?
No i przyszedł „czerwony”, i wcale go z roboty nie wyrzucił, ale wysyła na bardzo sympatyczną placówkę do Malmö. Uzasadniając, że Pokruszyński ma doświadczenie konsularne (wiadomo – Mediolan), no i zna Szwecję (studiował w Lund).
Historia Pokruszyńskiego dowodzi więc paru spraw. Po pierwsze, obala tezę, że minister Cimoszewicz trzyma w niełasce urzędników AWS-owskiego premiera. Przeciwnie – widać, że ich dopieszcza i naprawia błędy kadrowe Buzka. Po drugie, pada teza, że w MSZ rozdaje karty jakiś lewicowy układ. A po trzecie, okazuje się, że jeśli ktoś wejdzie na jakiś poziom rotacji, to z niego nie spada.
Nawet gdy zakręci mu się w głowie.

Wydanie: 04/2004, 2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy