Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Przypominają nam mądrzy ludzie, że nawet nie zająknęliśmy się o odwołaniu Pawła Świebody ze stanowiska dyrektora Departamentu ds. Unii Europejskiej. No fakt, inne sensacje wyparły tę wiadomość. A jest ona warta zauważenia.
Otóż w ciągu ostatnich lat udało się w Polsce stworzyć grupę urzędników znających się na sprawach Unii Europejskiej. Nie była to wielka ekipa, bo wymagana wiedza w tej dziedzinie jest encyklopedyczna. Ale jakiś zaczątek grupy fachowców, którzy mogliby naszych decydentów prowadzić przez labirynt spraw europejskich, mieliśmy. Jan Kułakowski, Jan Truszczyński, nasi pierwsi przedstawiciele przy Unii, byli liderami tej grupy.
Ale to zaczęło pękać. Jako pierwszy, w sposób demonstracyjny, z grupy „europejczyków” wyłamał się Jacek Saryusz-Wolski, który podpowiedział Janowi Rokicie hasło „Nicea albo śmierć”. I nagle okazało się, że na wiedzy o sprawach europejskich można zrobić karierę.
Do tej pory kariera ta przebiegała dwoma torami – albo wewnątrz MSZ i UKIE, albo poprzez awans do instytucji europejskich. Tak było, bo politycy wokół spraw europejskich zbudowali konsensus, więc nie szukali innych niż proponowane przez MSZ rozwiązań.
Ale gdy konsensus pękł, otworzyły się nowe możliwości. Powstało zapotrzebowanie na ludzi, którzy powiedzą: o, w tych sprawach było zupełnie źle, tu nie kierowaliśmy się polskim interesem, trzeba było bardziej twardo, zupełnie inaczej.
Jeżeli takie były oczekiwania, to było wiadomo, że trzon ekipy, która pilotowała przez ostatnie kilkanaście lat sprawy europejskie, przeznaczony będzie do odstawki.
Przewidział to Jan Truszczyński, który nawet nie miał zamiaru wyjeżdżać jako ambasador (i tak by go odwołali, i to w pierwszej grupie), tylko złożył rezygnację z pracy w MSZ. I dobrze mu się wiedzie. Wiadomo, że odejdzie też nasz ambasador przy Unii, Marek Grela. No i odwołano Świebodę. Z prostego powodu – bo nie nasz, bo pracował z Truszczyńskim.
I jemu też krzywda się nie stała – Świeboda ma założyć instytut, który pomagałby polskim firmom i samorządom we współpracy z Unią, i wiadomo, że przy jego wiedzy na brak intratnych zamówień narzekać nie będzie.
Ale co z tego ma MSZ?
Miejsce odwoływanych fachowców zajmują ludzie z mniejszym o 10 lat doświadczeniem. Leszek Jesień, który ma zastąpić Grelę w Brukseli, to teoretyk, nigdy w dyplomacji nie pracował. Nagle do rozmów z premierami, komisarzami rzuceni będą ludzie, którzy do tej pory rozmawiali co najwyżej z wiceministrami.
Juniorami nie wygra się mundialu. Czeka nas więc powolne obsuwanie, systematyczne przegrane małymi punktami.
Ale nikt tego w Polsce nie zauważy!
Skąd ta pewność? Ano choćby z ostatniej wypowiedzi prezydenckiego ministra Macieja Łopińskiego. Oto rzekł on: „Faktycznie, w stosunkach polsko-niemieckich doszło do oziębienia, ale nie było ono przez nas spowodowane”.
No, wiadomo, wszystkiemu winni byli niemieccy dziennikarze, bo pisali dowcipy, i Angela Merkel, bo chciała się spotkać z Lechem Kaczyńskim. Tak trzymać, panowie.

Wydanie: 2006, 29/2006

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy