Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Michał Radlicki, dyrektor generalny MSZ, miał pojechać do Japonii, do naszej ambasady, by rozsądzić, czy ambasador Jerzy Pomianowski rozrzutnie ją budował, czy też nie. Pomianowski bardzo liczył na jego przyjazd – są kolegami, razem walczyli z komuną w MSZ, wyrzucając dziesiątki ludzi, razem przeprowadzali tzw. reformę MSZ. Ambasador liczył więc na pomoc dyrektora generalnego.
Pomoc (na razie) nie nadeszła. Radlicki odwołał wyjazd do Japonii, Pomianowski, który już zarezerwował dla niego pokoje, rezerwację musiał odwołać.
MSZ-etowski korytarz natychmiast zinterpretował to w ten sposób, że Radlicki nie chce angażować się w „sprawy japońskie”, bo nie chce sobie zaszkodzić przed wyjazdem na placówkę do Rzymu. Po co ma się brudzić?
Więc na razie krążą po MSZ opowieści, jak to Pomianowski gospodarzył – a kupował rzeczy najdroższe z możliwych. Na przykład (o tym już pisaliśmy) serwer za 25 tys. dol., mimo że miał zezwolenie z centrali na zakup serwera za 4 tys. dol. (zupełnie by wystarczył). To znaczy, nie zakupił, tylko zainstalował. I po dwóch miesiącach użytkowania, gdy przyszedł termin zapłaty, zaproponował firmie, która sprzęt „dała”, by go sobie wzięła i przywiozła tańszy. Japończyk, gdy to usłyszał, o mało nie zemdlał. A teraz (sprawa ma więc ciąg dalszy) poinformował pisemnie ambasadora, że jego firma, notowana na giełdzie, musi sporządzić oficjalny bilans. I będzie w nim wyłuszczone publicznie, że jej dłużnikiem jest ambasada RP. I co wtedy? A może, panie ambasadorze, skoro kupił pan ów serwer, nie oglądając się na kogokolwiek, postąpiłby pan jak prawdziwy mężczyzna i zapłacił za sprzęt z własnej kieszeni?
Sprawa serwera to oczywiście drobiazg w porównaniu z innymi inwestycjami. Na przykład tak banalnymi jak meble. Otóż ambasador Pomianowski wymienił wszystkie meble w ambasadzie (zarówno w gabinetach, jak i mieszkaniach prywatnych) na nowe. Stare (niektóre miały dwa lata) odesłał do specjalnie w tym celu wynajętego kontenera. Tam wpakowano też meble stylowe, które wkrótce zostaną odesłane do kraju.
W ich miejsce zakupił drogie, obłożone cłem meble duńskie (do biur) i szwedzkie z Ikei – do mieszkań. I to za ile! Za krzesełka gięte biurowe płacił po 305 dol., podczas gdy bezcłowy katalog tychże mebli duńskich dla placówek dyplomatycznych oferuje identyczne krzesełka po 35 dol. Za krzesła skórzane płacił po 900 dol., podczas gdy na rynku podobne można kupić po 200 dol.. Kupił też parasole na dach (na dachu ambasady rośnie trawa i ma być miejsce na piknik), płacąc 800 dol., a takie same na rynku kosztują najwyżej 100 dol.
Za to salę wielofunkcyjną (przyjęcia, filmy, koncerty) wyposażył w ponad 70 lamp i reflektorów. Gdy jest koncert, od tych reflektorów robi się tak gorąco, że samoczynnie włączają się klimatyzatory. I tak buczą, że nie słychać koncertu. Więc się je wyłącza i znów jest tak gorąco, że pot spływa.
To tylko fragmenty opowieści o ambasadzie w Tokio, które krążą po MSZ. I którym towarzyszy stale pytanie: jak to zostanie w centrali załatwione? No, jak?

Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy