Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Od lat w MSZ istniał następujący obyczaj: każdy minister miał swoją ekipę, czyli swoich wiceministrów i najbardziej zaufanych dyrektorów departamentów. Z tymi ludźmi kierował resortem, a gdy przychodziło mu władzę oddawać, parę miesięcy wcześniej lokował ich na ambasadorskich placówkach. Tymczasem teraz mamy coś nowego – jeśli wierzyć MSZ-etowskim pogłoskom, cała ekipa Stefana Mellera szykuje się do wyjazdów. Na dobrą sprawę nie zdążyli porządzić, a już się zwijają.
No i spekuluje się, skąd ten pośpiech.
Najczęściej tłumaczy się to tym, że upadła wiara w to, że Meller będzie długo i efektywnie kierował ministerstwem. Że w każdej chwili może odejść – po cóż więc ryzykować zdawanie się na łaskę jego następcy? Bo że MSZ wejdzie w okres turbulencji – w to nikt nie wątpi. A takie zawirowania najlepiej przeczekać gdzieś daleko od kraju.
Ale są i tacy, którzy utrzymują, że jest dokładnie odwrotnie – to Meller chce się pozbyć ludzi, z którymi źle się czuje.
Jak zwał, tak zwał – w każdym razie w MSZ już otwarcie się mówi, że na zagraniczne placówki wybierają się wiceminister Stanisław Komorowski i dyrektor generalny Jerzy Pomianowski. Nie bez kozery wymienia się ich razem – bo razem, jeszcze rok temu, chodzili do Sejmu, do Donalda Tuska. Razem też, gdy Meller dostał nominację na ministra, biegali po MSZ, opowiadając, jak to „Stefan” na nich stawia. Ale wybierają się w różne strony. Komorowski ma jechać do Paryża, gdzie zluzuje Jana Tombińskiego. Za to Pomianowski wybiera się do Indii. Tam zastąpić ma ambasadora Majkę, byłego senatora AWS.
Jakkolwiek by patrzeć – obaj nieźle to sobie wymyślili. Bo, po pierwsze, nie wybrali placówki po którymś z odwołanych w styczniu ambasadorów. Nie spada więc na nich odium osoby tuczącej się na czyjejś krzywdzie. Po drugie, ich poprzednicy wyjechali na placówki jeszcze w czasach rządu Buzka, więc nie trafią do ambasad, w których personel miałby jakieś nieprawicowe sympatie.
Obok wyjazdów na najwyższe stanowiska trwa w ministerstwie zwykły ruch, rotacja na stanowiskach merytorycznych. W tym roku, jak zauważono, jest ona trochę mniejsza. Tajemnica tkwi w tym, że nie za bardzo jest kogo wysyłać. Bo urzędników, którzy byli związani z poprzednią ekipą, nowa władza nie zauważa, a nowe kadry to ludzie dopiero wdrażający się do swoich obowiązków. Cóż więc postanowiono?
Jak w MSZ się mówi, nowa władza postanowiła odejść od dotychczasowych, narzuconych przez Cimoszewicza zasad. Otóż Cimoszewicz zdecydował, że każdy pracownik merytoryczny przed wyjazdem na placówkę musi zdać egzamin z języka obcego. I oto teraz nowi szefowie MSZ mają ten obowiązek znieść. Pod pretekstem, że w MSZ i tak ludzie znają języki obce.
Oczywiście, pretekst jest fałszywy. Ale nie to jest ważne, ważniejsze jest, czy obowiązek zdania egzaminu z języka obcego zostanie zniesiony. A jeżeli tak, to jakaż ekipa zasili swymi niedouczonymi kadrami dyplomację? Wówczas wiele się wyjaśni…

Wydanie: 15/2006, 2006

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy