Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Najpierw porozmawiajmy o zagranicy. Otóż już wiadomo, kto jest naj­droższym dyplomatą llI RP. Tytuł ten bez wątpienia należy się Gabrielowi Beszłejowi, naszemu ambasadorowi w Meksyku. Beszłej, zanim został am­basadorem, z dyplomacją nie miał nic wspólnego. Wcześniej pracował jako dyrektor gabinetu premiera Buzka, jeszcze wcześniej – w Biurze Zarządu TVP, kiedy telewizją publiczną kierował Wiesław Walendziak. Jest więc ty­powym spadochroniarzem, zrzuconym do MSZ, w takim stylu, jak czyniono to w latach PRL-u. Buzek nie chciał mieć obok siebie człowieka Walendzia­ka, więc wypchnął go do dyplomacji.

A gdy wypchnął, księgowi w ministerstwie złapali się za głowy. Otóż Be­szłej ma siedmioro dzieci i zabiera je do Meksyku. Załatwił sobie przy tym, jak mówią w MSZ, że posyłać je będzie do szkoły amerykańskiej, a nie do miejscowej – i to na koszt MSZ. Więc ministerstwo do edukacji każdego „beszłejątka” będzie dopłacało po kilkaset dolarów. Ale to nie koniec plotki. Otóż z okazji przybycia do Mexico City tak licznej rodziny pana ambasadora poja­wiły się kłopoty natury logistycznej. Bo okazało się, że dotychczasowa rezy­dencja ambasadorska, wychuchana przez poprzednika Beszłesja, ambasa­dor Joannę Kozińską-Farybes, jest do niczego – bo jest za mała. Bo rodzina ambasadora chce mieć rozpostarcie. Cóż więc postanowiono? Ano, zaczęto przebudowywać na rezydencję dotychczasową siedzibę BRH. Pomińmy ko­szty zbędnej adaptacji – siedziba BRH mieści się dokładnie w przeciwległej części Mexico City – miasta czterdziestomilionowego, niż ambasada. Zresztą – z jednego miejsca do drugiego jeździ się czasami dwie godziny, czasami pół dnia. Więc jakby kto pytał, po co Polsce jest dyplomacja.

Skończmy z sentencjami, wróćmy do pieniędzy. W grudniu w MSZ wypła­cono dodatek specjalny. Wypłacono – ale nie wszystkim. Według najnow­szych informacji, dodatek podzielono inaczej niż dotychczas – tzn. podwyż­szono swoim i zaufanym. A ponieważ pieniędzy nie przybyło, więc po takim podziale zabrakło dla reszty. Ot i cała tajemnica.

W MSZ urzędnicy już wiedzą w jaki sposób „zagospodarowano” dodatek specjalny, natomiast wciąż nie mają pojęcia, dlaczego ministerstwo ignoru­je ustawę o służbie cywilnej. A to z tej przyczyny, że wciąż na stanowiska mianowani zostają nowi dyrektorzy departamentów, bez jakichkolwiek kon­kursów. A o nich jest przecież mowa w ustawie. Charakterystyczny jest tu przypadek Joanny Kozińskiej-Frybes (byłej, ambasadorowej w tym nie­szczęsnym Meksyku, obecnej dyrektor Departamentu Polityki Kulturalnej). Otóż mianowana została dyrektorem departamentu jeszcze latem, na dwa dni przed wejściem w życie ustawy, kiedy była na urlopie, A potem minęło jeszcze wiele dni, zanim objęła departament. De facto więc ona również po­winna poddać się procedurze konkursu. Ha! W MSZ postanowiono inaczej i zarządzono konkursy na stanowiska referentów w tymże departamencie. Stosowne ogłoszenia, słono opłacane przez MSZ, o naborze specjalistów mogliśmy przeczytać na futbolowych stronach dziennika „Życie”. A wszyst­ko skończyło się tym, że pani Kozińska-Frybes zatrudniła na oferowanym na wolnym rynku stanowisku swoją znajomą…

Lista dyrektorów departamentu mianowanych bez konkursu jest zresztą coraz dłuższa. Ostatnie nominacje to awans Jacka Chodorowicza na dyrek­tora Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu. Chodorowicz to przedstawi­ciel nowej fali w MSZ – absolwent historii, przyszedł do resortu w roku 1992, potem dość szybko wyjechał na placówkę do Zimbabwe, teraz wrócił – i, pro­szę, uznano, że najlepiej w MSZ potrafi ogarniać problematykę krajów afry­kańskich, świata arabskiego i Izraela. Pewnie nauczył się tego wszystkiego w Harare. Inne nominacje -przypominają ruchy skoczka szachowego. Oto bowiem na stanowisko dyrektora Departamentu Polityki Europejskiej, który opuściła Barbara Tuge-Erecińska (teraz podsekretarz stanu), awansował Jan Tombiński, były dyrektor Departamentu Europy Środkowej i Południo­wej. A na jego miejsce z kolei wskoczył Adam Hałasiński, do niedawna pra­cownik naszego przedstawicielstwa przy OBWE w Wiedniu.

Ta cała żonglerka, oczywiście, nie wynika z tego, że ministrowi co tydzień zmienia się koncepcja. To efekt szalonej struktury wewnętrznej, w której ma­my ponad 30 dyrektorów i specyfiki MSZ – czyli wyjazdów na placówki.

Wydanie: 01/1999, 1999

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy