Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Odezwał się do nas obrońca ministra Sikorskiego. Otóż, dowodził on, minister bardzo się zmienił i w swych decyzjach kadrowych nie zwraca uwagi, czy ktoś był z „komuny”, czy nie był.
No faktycznie, można znaleźć przykłady osób z głębokiej „komuny”, które za Sikorskiego otrzymały jakieś stanowisko. Ale, po pierwsze, takich przykładów można doszukać się i za Fotygi. Po drugie zaś, ważna jest tendencja, a nie jednostkowe przypadki dotyczące trzeciorzędnych stanowisk, na które – czasami tak jest – brakuje chętnych. Po trzecie, pamiętajmy, życie ma swoje niuanse.
Weźmy np. sprawę obsady stanowisk konsulów na Ukrainie. Do Charkowa minister wysłał Jana Granata. Swego czasu Granat był I sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR w MSZ. I proszę, jak przetrwał wszystkie zakręty historii. Jak mu wypominają koledzy (pytanie – czy słusznie?), szczególnie udał mu się ostatni zakręt, kiedy pojechał z ramienia biura kontroli do Sofii i – oczywiście – raport, który został sporządzony, był bardzo akuratny, taki jak trzeba.
Więc czy nie szkoda, mając takiego asa, wysyłać go tak daleko?
Dla równowagi politycznej do Odessy minister wysłał z kolei panią Joannę Strzelczyk, która pracowała ostatnio w BBN jako dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Międzynarodowego.
Więc niektórzy z tych nominacji układają jakieś kadrowe strategie.
Mój Boże, to już jest tak źle?
To pewnie kiedyś opisywać będą historycy – otóż im dłużej trwa III RP (z krótką przerwą na IV), tym łagodniejsze są przepisy dotyczące pracy w MSZ. Tego już nikt nie pamięta, ale był w MSZ taki czas, to były lata 80., kiedy szefem resortu był Tadeusz Olechowski, że aby zostać dyrektorem departamentu, trzeba było mieć osiem lat pracy w MSZ i potwierdzoną resortowym egzaminem znajomość co najmniej dwóch języków obcych. Potem przyszła nowa władza i te zapisy uchyliła. I to nie we fragmencie dotyczącym stażu pracy (co zrozumiałe), ale tam, gdzie chodziło o znajomość języków obcych.
Potem były już tylko próby przywrócenia elementarnego porządku. Zdania egzaminów językowych domagał się min. Rosati, natomiast min. Cimoszewicz wymagał ich od każdego wyjeżdżającego za granicę.
Ale to były konwulsje. Dziś jest tak, że np. na stanowisko zastępców dyrektorów biur można powołać osobę, która nie ma statusu dyplomatycznego, czyli nie musi znać jakiegokolwiek języka obcego. Ba, nawet dyrektorzy niektórych biur są zwolnieni z tego obowiązku. Mamy więc sytuację, że np. dyrektor Biura Infrastruktury jeździ za granicę w sprawach remontów naszych placówek. I po co jeździ?
Dodajmy do tego jeszcze jedno – żeby zostać wicedyrektorem, nie trzeba przechodzić żadnego konkursu. Po prostu jest się i tyle. A potem można już aspirować do wyjazdu na placówkę…
Jeżeli jesteśmy już przy konkursach – był czas, że tryb ich ogłaszania czy też skład komisji konkursowej były uregulowane. To było logiczne – żeby ocenić, czy dany kandydat nadaje się np. na stanowisko dyrektora danego departamentu, trzeba przecież pewnej, bardzo specjalistycznej wiedzy. Dziś w komisji konkursowej zasiadać może każdy. I takie komisje są.
Attaché

Wydanie: 15/2010, 2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy