Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Latem ludzie jeżdżą po ambasadach i potem opowiadają, co widzieli. Na przykład w Wiedniu. Tam w ambasadzie wisi portret Władysława Bartoszewskiego. Żaden Cimoszewicz, żaden Miller, żaden Kwaśniewski – cóż to za persony, w ambasadzie RP w Wiedniu w roku 2002 za męża stanu robi Władysław Bartoszewski. Więc w MSZ zastanawiają się, czyja to inicjatywa. Czy pani ambasador Ireny Lipowicz, byłej posłanki Unii Wolności? A może jej zastępcy, Tomasza Rzeszotarskiego? A może ich objga?
Irena Lipowicz, niedawna posłanka Unii Wolności, ma powody, by darzyć sympatią byłego ministra związanego z jej partią. A Rzeszotarski? Gdy Bartoszewski był szefem MSZ, mianował go dyrektorem Departamentu Personalnego. I opowiadał gazetom, że jest to wspaniały człowiek, syn jego przyjaciela z powstania warszawskiego, rotmistrza „Żmii”.
Na stanowisku personalnego Rzeszotarski robił to, co do niego należało, skrupulatnie realizując politykę kadrową swego pryncypała.
Następca Bartoszewskiego, Dariusz Rosati, chciał się Rzeszotarskiego pozbyć w elegancki sposób, więc zaproponował mu stanowisko konsula generalnego w Monachium. Jakież było zaskoczenie, gdy Niemcy nie zgodzili się udzielić mu exequatur. A w prasie niemieckiej ukazał się artykuł, w którym pisano, że Polacy próbują umieszczać w swoich placówkach w Niemczech ludzi związanych ze służbami specjalnymi. Czy była to aluzja do Rzeszotarskiego? W każdym razie Monachium przeszło mu koło nosa, więc trafił na placówkę do Wiednia. Tu przeczekuje trudne czasy, nawiasem mówiąc, bardzo elegancko, z muchą zawiązaną pod szyją. No i nie wyrzekając się sympatii. Tak to się żyje na placówce w Wiedniu, nazywanej niekiedy „małą Unią”.
Takich placówek jest zresztą dużo, dużo więcej – niech przykładem będzie Rzym, gdzie Bronisław Geremek ulokował swoich współpracowników i znajomych.
Jeśli jesteśmy przy Rzymie – przez długie lata dyrektorem tamtejszego Instytutu Polskiego była pani Elżbieta Jogałło, córka red. Jerzego Turowicza. Teraz pani Jogałło pracuje w Departamencie Promocji jako zastępczyni Agnieszki Wielowieyskiej, córki polityka Unii Wolności. Obie panie przeżywają ciężkie chwile, bo pół Polski szydzi z logo z latawcem, które powstało w ich departamencie. Więc i w centrali MSZ mówi się, że popadły w niełaskę i że być może zostanie im zaproponowany jakiś zagraniczny wyjazd (gdyby nie były kojarzone z UW, nikt by się z nimi tak dżentelmeńsko nie obchodził – dopowiadają MSZ-etowscy weterani). To może być ciekawe, bo pani Jogałło od lat marzy o wyjeździe do Santiago de Chile, by tam stanąć na czele Instytutu Polskiego. Że takiej placówki jeszcze nie ma? Nie szkodzi, można zawsze ją otworzyć. A pani Wielowieyska? Z nią jest kłopot – bo ustawa o służbie zagranicznej wyraźnie podaje, że nie może być dyrektorem departamentu osoba, która nigdy nie piastowała stanowiska na zagranicznej placówce. A ona zawsze odmawiała wyjazdu. Więc jak będzie teraz? Wyjedzie czy zrezygnuje z dyrektorowania?

Wydanie: 2002, 35/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy