Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Prezydent Kwaśniewski, jak mówi MSZ-owska giełda, zgodził się na wyjazd Iwo Byczewskiego do Brukseli, na stanowisko ambasadora RP przy Unii Europejskiej.
Oczywiście, giełda trochę się temu dziwi. Z kilku powodów – po pierwsze, dziwi się, że prezydent oddaje tak ważne stanowisko, jedno z najważniejszych w naszej dyplomacji, na cztery lata Unii Wolności. Bo że Byczewski jest człowiekiem Unii, w to nikt nie wątpi. Po drugie, kwalifikacje nowego ambasadora, zwłaszcza na tle jego poprzedników – Truszczyńskiego i Kułakowskiego – są takie sobie. Byczewski był, co prawda, w swej paroletniej MSZ-owskiej karierze wiceministrem spraw zagranicznych, ale był to w większym stopniu awans z klucza partyjnego niż wynik rzeczywistych umiejętności i rzeczywistej wiedzy. No cóż, na czas wstępowania do Unii Europejskiej fundujemy sobie ambasadora partyjnego, jedynie pobieżnie orientującego się w brukselskich i w brukselsko-polskich sprawach.
Innym pewniakiem na ambasadorski wyjazd miał być Michał Radlicki, który celował w Rzym. Po to zresztą kilka lat temu przyszedł do MSZ-u. “Przyszedłem tu, bo chcę zostać ambasadorem w Rzymie” – miał wtedy powiedzieć. I są w MSZ urzędnicy, którzy zaklinają się, że takie słowa słyszeli. Ale to nieważne – bo bardziej istotny w całej sprawie jest fakt, że przeciwko Radlickiemu zmobilizowała się pokaźna grupa ludzi, gotowa zrobić wiele, by mu ten wyjazd zablokować. “Jego poprzednik na stanowisku dyrektora generalnego, Jan Granat, pojechał na konsula generalnego do Lipska – argumentują. – Radlickiemu nic więc lepszego się nie należy”. Ciekawe, jaki skutek odniosą te argumenty… A odnieść mogą, bo Michał Radlicki w swej krótkiej MSZ-owskiej karierze nawyrzucał z pracy, poobrażał i upokorzył wystarczającą liczbę ludzi, by teraz być pewny ich pamięci i “wdzięczności”.
Na MSZ-owskiej giełdzie pojawiły się też nowe nazwiska kandydatów na ambasadora do Kijowa. Jednym z nich jest poseł Unii Wolności, do niedawna wiceminister w MSWiA, Bogdan Borusewicz. A drugim, z błogosławieństwa prezydenta, Stanisław Ciosek. Czy któryś z nich pojedzie do Kijowa?
Jeżeli pojechałby Borusewicz, mielibyśmy dosyć osobliwą sytuację – otóż znaleźlibyśmy się w sytuacji, w której polską politykę wobec Ukrainy realizowaliby ludzie o krótkim stażu w dyplomacji. W Kijowie Borusewicz miałby za zastępcę jednego z “moskiewskiej dziewiątki”, czyli grupy polskich dyplomatów pracujących w ambasadzie w Moskwie, których wyrzucili Rosjanie po tym, jak minister Pałubicki zdemaskował “rosyjskich szpiegów”. Natomiast w warszawskiej centrali depesze ambasadora czytałaby dwójka urzędników: pani Ewa Figiel (mówią, że to jakaś krewna Borusewicza), która przez pięć lat pracowała w naszej ambasadzie w Kijowie i Piotr Konowrocki, swego czasu konsul we Lwowie. Takie to siły rzuciła Rzeczpospolita do prowadzenia jednego z najważniejszych odcinków polityki zagranicznej. Może więc wypadałoby postawić na kogoś w typie Cioska?
Attaché

Wydanie: 2000, 46/2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy