Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Czy będzie afera związana z budową ambasady RP w Tokio? W MSZ panuje opinia, że afera powinna być, bo przy budowie i wyposażaniu ambasady przekroczone zostały granice jakiegokolwiek rozsądku, ale i tak wszystko zostanie zatuszowane. Tzn. sprawę zatuszuje Michał Radlicki, który jedzie do Tokio, by na miejscu wyjaśnić wątpliwości, a który jest kolegą ambasadora w Japonii, Jerzego Pomianowskiego.
A dlaczego powinna być afera?
Otóż samo wybudowanie ambasady (bez wyposażenia) kosztowało państwo polskie 8,5 mln dol. Za te wielkie (nawet jak na warunki japońskie) pieniądze powstał obiekt niefunkcjonalny, który pewnie niedługo trzeba będzie przebudowywać. Mamy więc w ambasadzie szklane ściany, całkowicie przezroczyste. Dzięki temu z ulicy można zobaczyć, co kto w ambasadzie robi, kto kogo odwiedza, do kogo przychodzą Japończycy. A jak już przyjdą… Chlubą Pomianowskiego miała być sala recepcyjna, w której organizowane będą przyjęcia. Więc jest ta sala – dwa piętra pod ziemią. A schodzi się do niej krętymi, stromymi schodami z drewnianych deszczułek. Żeby było elegancko – do wielkiego hallu, w którym zaczynają się te schody, prowadzi wjazd dla wózków inwalidzkich. Do sali recepcyjnej – już nie. Ewentualni niepełnosprawni goście, ot polska gościnność, muszą pozostać w hallu.
Ale załóżmy, że jesteśmy zdrowi i przełamując strach przed trzęsieniem ziemi, zejdziemy do piwnic ambasady, tzn. do sali recepcyjnej (ma ona również pełnić funkcję sali kinowej). Tu będziemy mogli podziwiać bogactwo i gest III RP. W sali rozmieszczono kilkadziesiąt reflektorów, rzutnik obrazów (za 17,3 tys. dol.), trzy telebimy (30 tys. dol.) oraz konsolę multimedialną za ponad 92 tys. dol. Do tego ambasador zainstalował miniogród japoński pod ziemią (47,6 tys. dol.) oraz strumyczek (12 tys. dol.).
Na potrzeby ewentualnych gości zbudowano też kuchnię – za 136 tys. dol. W kuchni są bojlery do parzenia herbaty, grill na 20 schabów oraz wózek do posiłków na ciepło. No i zmywarka, ale tylko do zmywania kieliszków.
Inne części ambasady również urządzono z gestem. Meble w gabinecie ambasadora kosztowały 37,5 tys. dol. (samo biurko – 5,6 tys. dol.). Poza tym ambasador wydał na umeblowanie biur prawie 200 tys. dol., no i fundnął dach kryty trawą, który kosztował 22,5 tys. dol. A do tego ustawił trzy parasole, trzy stoliki i krzesła za, bagatela, 5 tys. dol. Pełen luksus? No, nie za bardzo – ten zielony dach wymyślił sam ambasador, ale widocznie niefortunnie, bo trawa zdążyła już uschnąć.
Żeby było straszniej, większość tych bezmyślnych inwestycji dokonał, pomijając głównego księgowego, którego odsunięto od decyzji o zakupach. A on, w strachu, żeby nie łamać ustawy o zamówieniach publicznych, która wymaga udziału księgowego w podejmowaniu decyzji o zakupach, odmówił potem podpisywania faktur do wypłat. Więc pan ambasador przyszedł do niego z tymi słowami: „Chce się pan boksować, proszę bardzo, ja też umiem się boksować, tylko niech pan wcześniej zdejmie okulary”.
Cdn.

 

Wydanie: 2001, 35/2001

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy