Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Kwitną kasztany, mamy maj. Co robią maturzyści? Zdają egzaminy maturalne i kują. Co robią dyplomaci? Oni również zdają egzaminy i kują…
A raczej to nie są egzaminy, to test na znajomość języka obcego, czyli pomysł ministra Cimoszewicza.
29 kwietnia w MSZ miał miejsce pierwszy egzamin. 14 kandydatów na ambasadorów pisało streszczenie w języku obcym. W zależności od kraju, do którego mają jechać – w angielskim, hiszpańskim, rosyjskim, francuskim albo portugalskim. A raczej 13 – bo jeden nie przyszedł. To ambasador Sobków, typowany na wyjazd do Irlandii, który wcześniej – gdy był na placówce w Londynie – przeszedł chyba wszystkie szczeble, aż do ministra pełnomocnego. Za to pisał test Janusz Mrowiec, do niedawna kierownik Sekretariatu Ministra, jeden z ważniejszych ludzi w MSZ. Teraz wyjeżdża do Algierii.
Przyszli ambasadorowie siedzieli więc jeden za drugim i pisali. Z jakim skutkiem? Cóż, jeszcze w środę wieczorem, 8 maja, nie było oficjalnych wyników i MSZ-etowski naród zdany był na przecieki. Ostatecznie – wszyscy test zaliczyli.
W tym samym czasie na politechnice test z języka pisało 150 dyplomatów. To znaczy – kandydatów na dyplomatów. Byli wśród nich urzędnicy MSZ, niektórzy z wieloletnim stażem, byli też ludzie z zewnątrz. W tej grupie w środę wieczorem wyniki testów także nie były znane, za to znane były przecieki. Mówiły one, że test oblało 40% zdających. Czy tak było w rzeczywistości? Gdy słowa te ukażą się w druku, wszystko będzie już jasne, bo na poniedziałek, 13 maja, wyznaczono początek testów ustnych.
W każdym razie informacje o wynikach testów wywołały panikę w MSZ. Po pierwsze, wśród urzędników, szczególnie tych słabszych, którzy nagle zorientowali się, że wreszcie ktoś zaczął sprawdzać ich umiejętności. Do tej pory można było w MSZ się bujać – teraz będzie to raczej niemożliwe. Więc na Szucha w ostatnich dniach zanotowaliśmy zanik jakiejkolwiek pracy – ludzie albo zastanawiają się, czy zdali test, czy też nie, albo zakuwają zwroty i słówka… Po drugie, po teście zadrżał Departament Personalny, czyli kadry. Dla nich wyniki testów to katastrofa. Bo rozwalają cały plan rotacji. Po prostu nie ma kogo wysyłać za granicę. I po trzecie, wyniki pewnie zatrwożyły ministra, bo czarno na białym już ma napisane, jakimi kadrami dysponuje.
Teraz pytanie za 100 zł: czy testy językowe wprawiły w panikę tych, co na placówkach? O ludziach, którzy wyjechali za granicę, znając języki bardzo słabo albo w ogóle nie znając, można w MSZ słuchać godzinami. O tym, jak się ukrywają, by nie być zmuszonym zamienić paru zdań w języku obcym, lub jak symulują, że coś robią… To jest śmieszne, ale i straszne. Brakuje na placówkach ludzi biegle mówiących po rosyjsku. Zwłaszcza w Moskwie… Więc aż się prosi, by podobnymi testami objąć ambasadorów i dyplomatów niższego szczebla. Raz w roku przyjeżdżają do Polski – co im szkodzi zdać egzamin z języka, którego tam, w obcym kraju, wszyscy używają na co dzień?

Wydanie: 19/2002, 2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy