Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

W dyplomacji jest to rzecz oczywi­sta – od czasu do czasu minister spraw zagranicznych spotyka się ze swoimi ambasadorami, by przedstawić i przedyskutować kierunki polityki zagranicznej państwa. Takie konfe­rencje są coraz bardziej popularne, ich wariantem są spotkania z amba­sadorami pracującymi w jakimś regio­nie – na przykład w krajach Unii Euro­pejskiej (bo prowadzimy negocjacje akcesyjne) albo na Bliskim Wscho­dzie (bo jest tam gorąca sytuacja).

Zdarza się również, że albo premier, albo szef dyplomacji, albo też szef opo­zycji spotykają się z ambasadorami akredytowanymi w danym państwie, by wyjaśnić im swoją politykę.

W sumie mówimy o rzeczach oczywistych, o rutynie stosunków dyplomatycz­nych. Tymczasem okazuje się, że tę rutynę moż­na przełamać i wprowa­dzić do międzynarodowych stosunków dyplomatycznych nowy rodzaj spotkań, minister spraw zagranicznych – ambasado­rowie. Tym innowatorem jest Wła­dysław Bartoszewski.

Innowacja miała miejsce na po­czątku miesiąca podczas spotkania ministra z ambasadorami państw azjatyckich akredytowanymi w War­szawie. Nawiasem mówiąc, amba­sadorowie do dziś o tej innowacji roz­mawiają. Wszystko zaczęło się ba­nalnie, minister przedstawił założe­nia polskiej polityki w regionie. Szyb­ko jednak go to znudziło i zaczął, państwo po państwie, wystawiać cenzurki pracującym tam polskim ambasadorom. Tego jeszcze na świecie nie było – by szef dyplomacji publicznie mówił, który z jego amba­sadorów jest zły, a który dobry. Am­basadorowie wyciągnęli więc notesy. A minister podzielił szefów placówek na trzy grupy: tych dobrych, którzy mu się podobają i których nie ruszy (na przykład Jerzego Pomianowskiego z Tokio – a to się Japończycy ucieszą…), na tych gorszych, których przeniesie na inne placówki, i na tych złych, których wycofa do kraju.

Po czym skończył. Ambasadorowie podziękowali za nietypowe spotkanie. Po czym zrobili to, co do nich należa­ło. I, na dobrą sprawę, już dzień póź­niej ambasadorowie skrytykowani pu­blicznie przez swego ministra powinni zacząć pakować walizki. Bo kto ich będzie poważnie traktował?

Jeśli już jesteśmy przy Azji i zbyt­niej gadatliwości wysokiego polskie­go oficjela, to przypomina się Woj­ciech Waszczykowski, am­basador w Teheranie. Oczywiście, Waszczykowski o Iranie pojęcie ma niewielkie, pojechał tam jak z łaski, bo nie Azja była jego celem. Nasz bohater był wcześniej zastępcą am­basadora RP przy NATO i usil­nie kopał dołki pod swym przeło­żonym – huczał o tym cały MSZ. W prawicowych gazetach pojawiały się więc dziwne przecieki, że amba­sador, Andrzej Towpik nie cieszy się zaufaniem Amerykanów i inne po­dobnego typu rewelacje. Skończyło się na tym, że sami Amerykanie po­prosili poufnie Polaków, by Waszczykowskiego z Brukseli wycofali, bo przeszkadza pracować. Tak też się stało – ambitny i ideowy urzędnik wysłany został do Teheranu. A tam – marniutko. MSZ od jakiegoś czasu bombardowane jest rozmaitymi informacjami o gafach i grubych błę­dach ambasadora. Wygląda to nie­ciekawie, ale to już temat na inną opowieść.

Wydanie: 2000, 43/2000

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy