Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

No to mamy debiut artystyczny. Jerzy Pomianowski, były ambasador w Tokio, pokazał się publiczności jako komentator. A komentował na łamach „Rzeczpospolitej” wybory w Japonii. Tytuł całego dzieła brzmiał dosyć jednoznacznie: „Więcej demokracji w Japonii”. Z czego wynikało, że zdaniem Pomianowskiego, wcześniej demokracji w tym kraju było mało, a teraz jest trochę więcej. Nie, nie, nie na tyle, by powiedzieć, że Japonia jest pełną demokracją, taką jak na przykład Stany Zjednoczone czy Polska, ale wystarczająco dużo, by stwierdzić, że idzie w dobrym kierunku. Więc, drodzy Japończycy, starajcie się. Może kiedyś pan Pomianowski was pochwali.
A nas, przy okazji, ciekawią dwie sprawy. Co robił Jerzy Pomianowski w Japonii przez sześć lat, kiedy był tam ambasadorem? Patrząc na to, co o tym kraju pisze, nie robił zbyt wiele, bo analizy typu „więcej i mniej demokracji”, „silna i słaba PLD” może produkować stażysta w MSZ. Najwyżej. Bo już od prostego desk officera wymaga się więcej. Poza tym ciekawi nas, czy Pomianowski dostał na tę wypowiedź zgodę przełożonych. Bądź co bądź pracuje w MSZ, jest byłym ambasadorem, nie można wykluczyć, że ktoś z japońskiego korpusu jego słowa potraktuje poważnie, uzna, że to oficjalne stanowisko naszego kraju. I co wtedy?
Prostota myśli i czynów Pomianowskiego jest hipnotyzująca, spójrzmy więc na postaci bardziej skomplikowane. Na przykład na Sławomira Jańca, który zaskoczył przynajmniej połowę MSZ-etowskich emerytów.
Janiec wrócił rok temu z placówki w Paryżu. Z konsulatu. Spędził tam dwie rotacje, razem z siedem-osiem lat. Po powrocie do kraju wysłano go na emeryturę i nic w tym dziwnego, bo miał coś około 72 albo 73 lat. I funkcjonował na zasadzie żywej legendy. Człowieka, który skończył Szkołę Główną Służby Zagranicznej, a potem całe życie (chyba z 50 lat) przepracował w MSZ. Przeważnie według zasady: za granicą w konsulacie, w kraju – albo w kadrach, albo w konsularce…
No i nagle Janiec zaczął się pojawiać w MSZ, a teraz gruchnęła wieść, że znów jest na liście wyjeżdżających. Czyżby znów miał być konsulem w Paryżu? W ramach odmładzania kadr? Jak to sobie załatwił?
Jeśli jesteśmy przy wyjazdach, to warto wspomnieć o tym, że do Jordanii jedzie już Andrzej Biera, niedawny ambasador RP w Bagdadzie. Już się pożegnał z kolegami w MSZ.
Biera wrócił do kraju przed wybuchem wojny w Iraku, nie za bardzo było wiadomo, co z nim zrobić, a teraz proszę – będzie ambasadorem w Ammanie. No i wygrał na tym niewątpliwie. Bo był już na placówce w Jordanii, zna ten kraj, jest świetnym arabistą, więc cóż mu trzeba? W Bagdadzie byłby narażony na zamachy, pewnie nie wychodziłby z ambasady, zresztą i Bułgarzy, i Hiszpanie już ewakuują stamtąd swoje placówki, a w Ammanie ma spokój i luksusy.
Czasami niektórym w MSZ dopisuje szczęście.

 

Wydanie: 2003, 47/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy