Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

No to Henryk Szlajfer będzie ambasadorem w Waszyngtonie, a Andrzej Załucki – w Pradze. O Szlajferze już pisaliśmy, więc parę zdań o Załuckim. Kilkanaście miesięcy temu widziano go jako ambasadora w Moskwie lub Kijowie. Bo umie rozmawiać z naszymi wschodnimi sąsiadami. Ale on obstawał przy Pradze. Bo zna to miasto, lubi je, zna czeski, bo po prostu tam zaczynała się jego międzynarodowa przygoda, gdy jako przedstawiciel ZSP pracował w biurze Międzynarodowego Związku Studentów w Pradze. Ma, co chciał.
A czy Krzysztof Suprowicz chciał być ambasadorem w Mołdowie? Sądząc z opowieści, jakie snuł przed posłami z sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych – chciał bardzo. Do dziś w MSZ ludzie opowiadają, jak to Suprowicz, kandydat na ambasadora w Kiszyniowie, przyszedł na posiedzenie komisji i zagadał posłów. Mówił dłużej niż dwaj inni kandydaci razem wzięci. Oto zaprezentował się zawodowy dyplomata – będzie gadał godzinami, aż wszystkich zamęczy. Suprowicz, jak niektórzy pamiętają, kilka lat temu był ambasadorem w Jemenie i wtedy został porwany przez miejscowe plemię. Po kilku dniach odzyskał wolność. Teraz, zdaje się, wiemy dlaczego – tak im gadał, że ci, porażeni bólem głowy, czym prędzej go wypuścili…
Razem z Suprowiczem przed komisją spraw zagranicznych stawał Andrzej Derlatka, wcześniej wiceszef Agencji Wywiadu. Derlatka jedzie do Korei Południowej. I jest w tym jakaś logika, bo to kraj, w którym łatwiej załatwia się sprawy takimi właśnie kanałami. Jest też inna logika, wewnątrzpolska – otóż najpierw proponowano mu jakieś niższe stanowisko: albo łącznika AW, albo zastępcy ambasadora. Dopiero później przebił się pogląd, że z takiego stanowiska jeździ się na ambasadora.
Natomiast zastępcą ambasadora, w Kopenhadze, będzie Ryszard Uniwersał, dyrektor Sekretariatu ds. Służb Specjalnych. Jego szefem będzie obecny wiceminister – Jakub Wolski. Ten duet zastąpi w Danii Barbarę Tuge-Erecińską, która była wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Jerzego Buzka. Obśmiewaliśmy ją wówczas dyskretnie za sztywniactwo i nadmierne przywiązanie do formy (co w dyplomacji nie jest największą wadą…). No i proszę, okazało się, że dawne przyzwyczajenia u pani Tuge-Erecińskiej dobrze się zakonserwowały. Niedawno dostaliśmy list z Kopenhagi, w którym opisano, jak to prowadziła przyjęcie z okazji święta narodowego 3 Maja. „Od samego początku do końca stała jak jaki wieszak na ubranie przy drzwiach wejściowych do sali, w której odbywała się impreza. Obok niej stał jakiś stosunkowo młody człowiek (mąż? szef konsulatu?) oraz szef attachatu wojskowego. Ze swoim zmęczonym wyrazem twarzy, z przyklejonym do niej równie zmęczonym uśmiechem, który odsłaniał niezbyt piękne, żółtawe zęby, w wyglądającym jak wymięty stroju wyglądała tak, jakby miała – excusez le mot – kłopoty żołądkowe lub coś w tym rodzaju”. Goście musieli bawić się sami.
I kto tu mówi, że dyplomacja to same rauty i zabawa?

Wydanie: 2005, 22/2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy