Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Uwaga, uwaga, jeżeli w okolicach MSZ pojawi się Andrzej Krawczyk, do niedawna nasz ambasador w Pradze, to spokojnie można oczekiwać dobrych trunków. Ambasador, chłop oszczędny i umiejętnie rozliczający wydatki, gdy pakował swoje mienie, załadował sześćdziesiąt parę butelek – whisky, koniaków, i to tych lepszych marek. Ma więc co rozdawać jako prezenty (bo nie podejrzewamy go o to, że przywiózł alkohol na własne potrzeby, smakosz a la Paweł Dobrowolski to on nie jest…).
Co mu to da?
Co poniektórzy już opowiadają, że teraz to zrobi karierę, bo jako ambasador prowadził bardzo umiejętną politykę goszczenia ważnych ludzi. Fundusz dyspozycyjny na to pozwala. No i wcześniejsze znajomości, bo od 1991 r. pracował w Urzędzie Rady Ministrów, a w latach 1997-1999 był dyrektorem generalnym w Urzędzie ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Stamtąd poszedł pracować do MSZ. By w listopadzie 2000 r. z rekomendacji Władysława Bartoszewskiego (stawał przed komisją razem z Iwo Byczewskim, który jechał do przedstawicielstwa przy UE w Brukseli) wyjechać na placówkę. No i teraz wszystkie te zawarte wcześniej znajomości plus znajomość czeskiego i ogólnie rzecz biorąc umiejętność biesiadowania (ach ta restauracja U Kolovrata…) zaprocentowały.
Był więc u niego w gościnie Jan Rokita. Ambasador użyczał mu swojego (czyli ambasadorskiego, z chorągiewką) samochodu, gdy ten jeździł na spotkania z czeskimi politykami, pojechali też do Karlowych Warów. Ambasador gościł też w Pradze Donalda Tuska i Kazimierza Michała Ujazdowskiego, więc, jak to się mówi, jest obstawiony.
No a gdy do czeskiej stolicy zawitał Lech Wałęsa, ambasador gościł go w swojej rezydencji.
Było zresztą z tym trochę kłopotów, bo gość nie miał ochoty na kolację w restauracji, ale chciał golonkę, więc ją kupowano, potem gotowano. Tzn. robiła to pani Basia, gosposia. Bo żona pana ambasadora, na którą brał 800 euro miesięcznie, najczęściej przebywała w kraju. Tak że dziwną minę miała pani Livia Klaus, żona prezydenta Republiki Czeskiej, kiedy przybyła do naszej ambasady na recepcję z okazji święta 11 Listopada z wiązanką kwiatów dla pani ambasadorowej. Bo komu ją dać? Córce ambasadora, która u boku ojca witała gości?
Ale wróćmy do pani Basi, która gotuje świetnie, na przykład pierogi. O te pierogi burzył się personel ambasady, bo gdy ambasador dzielił premie kwartalne, to gosposia dostawała niemal takie same pieniądze jak pierwszy radca-kierownik wydziału konsularnego. Czyli prawie najwyższe.
Ach ci ludzie… Zawsze są niezadowoleni, mimo że ambasador pisał w clarisach do MSZ: „Zespół pracowników w ambasadzie uważam za bardzo dobry, wszyscy mają rzetelny stosunek do pracy i wywiązują się z powierzonych zadań”. Dusza człowiek, jednym słowem.
Ciekawe wielce, co będzie pisał jego następca, Andrzej Załucki…

Wydanie: 2005, 35/2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy