NOWE CREDO POLITYKI POLSKIEJ

NOWE   CREDO   POLITYKI   POLSKIEJ

Kwestii bezpieczeństwa szczególną rolę wyznaczono naturalnie stosunkom ze Stanami Zjednoczonymi. Program zakłada m.in, że „Strategiczna zbieżność celów Polski i USA powinna doprowadzić do powrotu zaangażowania obu stron we wspólne przedsięwzięcia z zakresu bezpieczeństwa międzynarodowego..”(s.154). Na wspólne przedsięwzięcia   militarne Amerykanie na polskich strzelistych patriotów zawsze mogą liczyć. Nie od dziś! Zresztą kontrowersyjna decyzja o interwencji w Iraku w roku 2003, nb. uznana obecnie nawet przez Hilary Clinton za błąd polityki amerykańskiej, nie tylko spotkała się w ówczesnym Sejmie z poparciem PO i PiS, ale jeszcze w 2014 roku przywoływana została w omawianym Programie jako przykład działania zasługującego na aprobatę. Czytamy: „Decyzja o udziale w wojnie w Iraku czy wsparciu <pomarańczowej rewolucji> oznaczała w praktyce zerwanie z klientyzmem wobec Niemiec czy uległością wobec Rosji”(s.40). W świetle ujawnionego już faktu, iż pretekst dla wojny, którym miało być przechowywanie przez Husajna broni masowego rażenia okazał się fałszywy – stanowisko strzelistych patriotów cokolwiek dziwi. Przypomnijmy, że prezydent Kwaśniewski już w 2007 roku miał odwagę przyznać, iż został przez Amerykanów de facto oszukany. Dziwi więc, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę udział polskich żołnierzy w tej brudnej wojnie i śmierć  100 tysięcy Irakijczyków oraz konsekwencję w postaci powstania tzw. Państwa Islamskiego i masowej fali uchodźców zalewających dziś Europę.

Ale dziwić musi jeszcze bardziej gdy przypomnimy stanowisko Jana Pawła II, którego autorytet, śmiem sądzić – dla partii strzelistych patriotów był i zdaje się jest nadal bezdyskusyjny. Papież przez cały czas poprzedzający wybuch wojny walczył o dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu. Słał swych przedstawicieli do Waszyngtonu, Londynu i Bagdadu, wysyłał prośby do „amerykańskich przyjaciół z apelem o rozsądek”. Prosił: „zastanówcie się (..) czy  ma jakikolwiek sens rozdrażnianie liczącej miliard (..) muzułmanów i ściąganie na siebie wrogości całego świata islamskiego na być może wiele dziesięcioleci?” Konflikt militarny papież określił mianem „koszmarnego i nieodwracalnego w skutkach przedsięwzięcia”. Jeszcze na cztery dni przed atakiem US Army na Irak, na pl. św. Piotra w Rzymie w dramatycznym apelu do całego świata wołał: „W obliczu straszliwych konsekwencji, jakie międzynarodowa operacja zbrojna niosłaby dla ludności Iraku i równowagi całego Bliskiego Wschodu oraz mając na uwadze niebezpieczeństwo uaktywnienia się ekstremizmów, wołam do wszystkich: wciąż jeszcze jest szansa na pokój.(..) Nigdy więcej wojny!”.  O świcie 20 marca 2003 roku armia amerykańska wspomagana armią brytyjską oraz wojskiem polskim m.in. Oddziałem GROM rozpoczęła zmasowany atak o kryptonimie „Iracka wolność”. Amerykańskie lobby wojenne, ta neokonserwatywna partia wojny dopięła swego. Świat na Bliskim Wschodzie krwawił. Aprobatywne stanowisko dotyczące wojny o Irak nie może nie podważać zaufania do rozsądku politycznego polskiej klasy politycznej. U polskich elit politycznych nie od dziś jednak emocje biorą górę nad rozsądkiem. Przykładowo: czy wystąpienie polskiego prezydenta w obronie prezydenta Saakaszwili i jego konfrontacyjnej wobec Kremla  polityki oraz nie bacząc na przyczyny wybuchu wojny w Gruzji wygłoszone 12 sierpnia 2008 roku w Tbilisi („dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie”…itd.) było przykładem troski polskiego prezydenta o polską rację stanu? Było świadectwem rozważnej i dojrzałej mądrości politycznej, czy emocjonalnym popisem przywódcy wolnego świata,  nieustraszonego niczym „młody kozak”, niosącego Gruzji wolność od Moskwy, tego o którym historia nie zapomni bo był niczym Dawid, który pokonał Goliata?

Ale szczególnie wyprawa na Irak nie świadczyła o politycznym rozsądku. Tylko partia wojny mogła wówczas i może dzisiaj wspierać amerykańskich neocom’ów niosących pożogę światu – wojnę, śmierć i zniszczenie.  Jaki polski interes strategiczny nakazywał polskiemu żołnierzowi uczestniczyć ostatnio w amerykańskich wyprawach wojennych o „wolność i demokrację” w Iraku, Afganistanie, Kuwejcie –  narażać własne życie i bezpieczeństwo kraju, na akcje odwetowe ze strony zaatakowanych przez żołnierzy polskich?  W końcu nie należy zapominać, że jeśli decydujesz się być przybocznym amerykańskiego neocom’a  – sam stajesz się poniekąd jego częścią.

Wiemy, że strzelisty patriota niezbicie deklaruje swoje wyjątkowe przywiązanie do wiary katolickiej. Nie od rzeczy będzie zatem przypomnieć stanowisko jakie w sprawie wojny i pokoju zajmuje Kościół Katolicki. Zajrzyjmy więc do Katechizmu Kościoła Katolickiego. Jest on popularną syntezą oficjalnej posoborowej doktryny Kościoła. Czytamy:  „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój”(P.2305).  „Wszyscy rządzący są zobowiązani do działania na rzecz unikania wojen”(P.2308). „Obrona z użyciem siły militarnej usprawiedliwiona jest”(…) m.in.  wtedy tylko gdy „szkoda wyrządzona narodowi przez napastnika jest poważna, niezaprzeczalna i długotrwała”, oraz „by użycie broni nie pociągnęło poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć”(P.2309 – prawo do uprawnionej obrony, dawniej tzw. wojna sprawiedliwa). Dalsze ważkie dyrektywy:  „Wszelkie działania wojenne zmierzające (..) do niszczenia całych miast lub większych połaci kraju (..) są zbrodnią przeciwko Bogu i samemu człowiekowi, zasługującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie” (P.2314).  „Gromadzenie broni (..) i wyścig zbrojeń nie zapewniają pokoju (..) nie eliminują przyczyn wojny, mogą je jeszcze nasilić”(P.2315). W jakim stopniu polski strzelisty patriota deklarujący swój ponad stuprocentowy katolicyzm szanuje i przestrzega przypomnianych jakże istotnych dyrektyw doktryny wiary – ocenę zostawiam czytelnikowi.

Warto jednak zauważyć, że dziś, nawet w krajach deklarujących swe przywiązanie do zasad zawartych w Karcie Narodów Zjednoczonych spośród których celem nadrzędnym jest „utrzymanie pokoju i bezpieczeństwa oraz rozwój przyjaznych stosunków między narodami”  niełatwo o to by w praktyce „ wprowadzać pokój”. Papież Franciszek w drodze na Światowe Dni Młodzieży w wywiadzie dla dziennikarzy z bólem stwierdził: „Świat jest w stanie wojny. Trwa wojna interesów, o pieniądze, o zasoby naturalne,  o  panowanie nad narodami..”. Czy Polska ma interes w tym by w tej wojnie o panowanie nad narodami uczestniczyć? Czy naszym celem ma być instalowanie amerykańskiej demokracji w Afganistanie? Odpowiedzą: sojusznicze obowiązki mają dla nas znaczenie strategiczne. Zapisano je nawet w omawianym wyżej Programie 2014 roku mówiąc o „strategicznej zbieżności celów (..) i wspólnych przedsięwzięciach z zakresu bezpieczeństwa..”.  Ale to błąd pychy i ślad podległości: interesy strategiczne Stanów Zjednoczonych nie są zbieżne z polskim interesem strategicznym. Potwierdzają to choćby zdarzenia ostatnich dni. Czyż interwencja ambasadora USA w sprawie dla nas tak istotnej jak potępienie ludobójstwa ukraińskich nacjonalistów – nie pokazuje, że z amerykańskiego punktu widzenia interes polityczny bliskich relacji z dzisiejszą, choćby i nacjonalistyczną Ukrainą jest dla Stanów ważniejszy od prawdy? Tak ważny, że gotów był interweniować wbrew stanowisku polskiego parlamentu, polskiej opinii publicznej, wbrew polskiemu interesowi narodowemu. Uzależnianie narodowych celów strategicznych od amerykańskiej globalnej gry politycznej w której przewidziano dla nas rolę zaczepnej awangardy to jawna nieodpowiedzialność. Ale polityka potrafi wszystko przykryć i wyjaśnić.  A choćby i nieszczęsne Caracale. Wszak one z powodzeniem miały służyć wzmocnieniu „wschodniej flanki”. I cóż z tego skoro od roku wiadomo było, że tylko „dobrze urodzony”, wiodący Black Hawk wiedział dobrze o co on i o co my mamy wspólnie walczyć.

Tymczasem Europa nie dąży jednak – jak Polska – do trwałego uzależnienia od USA. Przeciwnie, wbrew polskim politykom, dąży do własnej europejskiej drogi budowy bezpieczeństwa i rozwoju, w której pokój i stabilizacja na kontynencie i to z udziałem europejskiej Rosji jest wartością podstawową. Przeto, bez względu na wynik maratonu wyborczego w USA europejskie osamotnienie jest dla Polski perspektywą wysoce niebezpieczną. Spycha nas ponownie na pozycje antyeuropejskiego mąciciela, tym razem jako amerykańskiego spiskowca. A my musimy nauczyć się żyć z Europą –  bo zginiemy!

Polski geostrategiczny interes narodowy różni się od amerykańskiego. Swego miejsca na mapie świata nie zmienimy. Ono winno wyznaczać nasze strategiczne cele i działania. Nie można zgodzić się na wypełnianie funkcji przybocznego strategicznej polityki amerykańskiej, która w swej walce z Rosją naraża polski interes narodowy na niepowetowane straty. NATO to dzieło Anglosasów, ale jest w nim miejsce także dla Czechów, Słowaków, Hiszpanów i Włochów. Uprawianie polityki bezrozumnego akceptowania z góry każdej decyzji swojego patrona chwały nam nie przynosi. Podobnie jak polityka oparta na emocjach, na antyrosyjskich fobiach, miałkim mesjanizmie i Giedroyciowskiej ahistorycznej wizji Europy. Musi ją zastąpić narodowa, europejska Realpolitik uwzględniającą kulisy dynamicznie pulsującej światowej polityki. Nade wszystko potrzebna nam polityka pokoju, sprzyjająca dobrosąsiedzkim stosunkom w Europie.  Powierzenie bowiem nam funkcji przybocznego do ciągłego drażnienia strategicznego przeciwnika Ameryki – niebezpieczne i mało ambitne. Stare niedźwiedzie śpią mocno, ale to ciągłe dźganie i prowokowanie najspokojniejszego nawet drapieżnika ma swoje granice. To niebezpieczna zabawa z ogniem. Nie liczenie się z reakcją atakowanego świadczy o igraniu życiem setek tysięcy, milionów Polaków, albowiem teatrem wojny na której ma dokonywać się rzeź XXI wieku może być Polska. Czas na opamiętanie. Wyznawcy nowego credo muszą wreszcie usłyszeć słowa Jana Pawła: „wciąż jest szansa na pokój, nigdy więcej wojny!”.

Andrzej Gierech

 

Strony: 1 2

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy