Nowy minister

Kuchnia polska

Pan Waldemar Dąbrowski, nowy minister, nie jest osobą w kulturze nową. Nie jest też nową postacią w ministerstwie, gdzie piastował już funkcję wiceministra. Z tą działalnością ministra Dąbrowskiego łączyć chyba należy gest pani Aleksandry Jakubowskiej, wiceministra w tym resorcie, która na wieść o mianowaniu nowego szefa znowu wzięła torebkę i wyszła z urzędu, choć minister Dąbrowski przypuszcza, że wróci. Pani Jakubowska jest kobietą z charakterem, podejmującą szybkie decyzje, nam zaś bardziej wypada przyjrzeć się po prostu temu, co zapowiada nowy minister, a także zastanowić się nad tym, co kulturze polskiej jest naprawdę potrzebne.
Otóż z dość licznych już wypowiedzi ministra wynika, że jego podstawową doktryną jest połączenie mechanizmów kulturalnych z – jak to określa – strukturami korporacyjnymi, czyli po prostu z prywatną gospodarką. „Teraz, kiedy mecenat państwa słabnie, od biznesu zależeć będą losy wielu dziedzin polskiego życia kulturalnego”, powiedział „Trybunie” (8.07. br.). Jest to na pozór rozumowanie słuszne w sytuacji, kiedy budżet państwa traktuje kulturę po macoszemu, a więc trzeba szukać dla niej nowych źródeł finansowania. Taki plan opracował już poprzednik pana Dąbrowskiego, pan Celiński, ale był to plan księżycowy, oparty na przesłankach, których nikt w rządzie ani poza rządem panu Celińskiemu ani kulturze nie obiecywał. Ogłoszony z wielkim szumem na spotkaniu w Muzeum Narodowym okazał się w praktyce bluffem i rezygnacja ministra stała się tego konsekwencją.
Minister Dąbrowski ma lepsze niż jego poprzednik rozeznanie w świecie biznesu i na organizowany przez siebie od kilku już lat Festiwal Gwiazd w Międzyzdrojach udaje mu się zdobywać jakieś pieniądze od sponsorów.
W tym miejscu jednak pojawiają się pytania dość zasadnicze. A więc, po pierwsze, czy rzeczywiście zadaniem ministra kultury jest kwestowanie po biznesmenach, czy raczej próba takiego przeorientowania polityki państwa, aby zechciało wreszcie uznać, że mecenat kulturalny należy do jego obowiązków, co rozumieją już wszystkie kraje europejskie. Kultura, podobnie jak obronność czy bezpieczeństwo wewnętrzne, jest warunkiem funkcjonowania państwa, zwłaszcza dzisiaj, w obliczu integracji unijnej. Tymczasem jednak na nikim nie robią wrażenia doniesienia o wtórnym analfabetyzmie ogarniającym coraz liczniejsze grupy Polaków powyżej lat 15, co praktycznie oznacza, że nawet jeśli dostaniemy się do Unii Europejskiej, czeka nas w niej rola przygłupa z palcem w nosie. Jest to zagrożenie dla naszego kraju większe niż jakakolwiek agresja zbrojna, przeciwko której zaopatrujemy się w nowe samoloty czy wozy opancerzone.
Pytanie jednak, czy przeciwko tego rodzaju zagrożeniu gotów jest wystąpić prywatny biznes, a także sponsorzy, którzy wyciągają portfel, gdy mowa o Festiwalu Gwiazd, a nawet o nowej premierze w Teatrze Narodowym, gdzie minister Dąbrowski do niedawna dyrektorował. Jest to wątpliwe. Biznes dotyka kultury nie z miłości do poezji Krzysztofa Karaska czy muzyki Wojciecha Kilara, ale dlatego, że niektóre imprezy kulturalne mogą być nośnikiem reklamy czy też budować wizerunek firm. Natomiast żadnego wizerunku nie buduje biznesowi biblioteka wiejska w Wólce Dworskiej czy ośrodek kultury w gminie Kąty. A one właśnie są niezbędne.
Oczywiście, że o kulturze narodowej świadczą powstające utwory oraz wielkie i prestiżowe instytucje kulturalne, takie na przykład jak Teatr Narodowy, o którego możliwościach i europejskiej wizji wydał niedawno ważną książkę Janusz Pietkiewicz. Ale przeciwdziałanie kulturalnej degradacji musi zaczynać się od dołu, tam gdzie straty kulturalne są najbardziej dramatyczne, a ich konsekwencją jest właśnie ów wtórny analfabetyzm, stający się naszą specjalnością. Ciekawe, jaki pomysł na to ma nowy minister?
Ministerstwo Kultury, zresztą głównie rękami minister Jakubowskiej, zaangażowało się silnie w rządowe zmiany w ustawie o radiofonii i telewizji. Wynikła z tego wielka awantura, która zamieniła się w wojnę między rządem a Agorą, teraz jednak czytam, że rząd zamierza złagodzić swoje stanowisko w kilku dość istotnych sprawach. Myślę, że przynajmniej dwie z nich są i muszą pozostać nadal zmartwieniem ministra.
Pierwszą z nich jest – najogólniej biorąc – pozycja nadawcy publicznego wobec telewizji komercyjnych. Prawem nadawców komercyjnych jest emitowanie tego, co przynosi im pieniądze, wszystko inne zależy od ich dobrej woli lub jej braku. Ale telewizja publiczna i publiczne radio pozostały – po klęsce czytelnictwa – jedynymi instrumentami kultury, które mają jeszcze szansę dotrzeć tam, gdzie nie dociera już nic. Stąd w interesie społecznym nie leży równość tych podmiotów. Uprzywilejowanie nadawców publicznych nie tylko nie jest niczym zdrożnym, ale jest wręcz obowiązkiem państwa. Rzecz inna, czy nasi nadawcy publiczni przy obecnej swojej działalności na to zasługują; zostawmy to jednak na razie na boku, chodzi bowiem o zasadę, której należy bronić. Nie wiem, jaki ma na to pogląd nowy minister, wiem jednak, że osłabienie telewizji publicznej i publicznego radia nie leży w interesie kultury, której nowy minister pragnie być „asystentem”.
Wśród ustępstw wobec nadawców komercyjnych słyszy się również o ustaleniu na poziomie 3% wpływów reklamowych opłat nadawców na rzecz autorów. Pomińmy na razie kwestię prawną, w myśl której użyczenie praw autorskich jest umową cywilną między stronami, a więc wątpliwe, czy państwo ma prawo regulować to ustawowo, tę wątpliwość powinien rozstrzygnąć sąd. Ale ustalenie owej trzyprocentowej normy oznaczać będzie już dzisiaj obniżenie niemal o połowę wpływów osiąganych przez autorów, kompozytorów, a także wykonawców, a więc przez tę trzódkę, która w ministrze kultury zwykła widzieć swego orędownika.
Na Festiwalu w Międzyzdrojach popularni aktorzy kinowi odciskają na płytach chodnikowych swoje ręce, stopy i co tam kto ma. Ale co mają i będą mieli z tego ludzie, którzy napisali im ich role, skomponowali muzykę, którą słychać zza ekranu czy zbudowali scenografię, w której poruszają się filmowe gwiazdy?
To się okaże. Mamy nowego ministra.
Co rzekłszy, wyjeżdżam na urlop, a więc nie spotkamy się tu za tydzień.

 

Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy