O Jungu raz jeszcze

Wieczory z Patarafką

W poprzednim felietonie zajmowałem się monografią Franka McLynna o Carlu Jungu. Postanowiłem jednak wrócić do tematu. Co u licha, buch ogromny, 600 stron dużego formatu z przypisami, czyta się toto z napiętą uwagą przez parę tygodni, a potem wydusza się z wielką boleścią nędzne dwie stroniczki? Co prawda, prawie wszystkie książki poza fantastyką czytam dość powoli, nie bez premedytacji – liczy się nie tylko tekst czytany, ale i wszystko, z czym się kojarzy. Tak czy owak problematyka jungowska jest tak ogromna, że zasługuje na sto felietonów. Jung żył 85 lat i miał różne fazy zainteresowań. A nade wszystko, o czym w Polsce wtedy nie wiedzieliśmy, stał się wielką postacią medialną, wręcz bożyszczem kulturalnego świata. I to dość rzadko goszcząc w mediach, których nie znosił, osobiście. Dlatego właśnie McLynn o nim napisał.
Ale freudyzm, psychologia głębi były takim samym wielkim wstrząsem intelektualnym dla świata jak teoria względności Einsteina czy wcześniej poglądy Karola Marksa. Każdy z nich rozwalał bastiony naiwnego zdrowego rozsądku i otwierał oszałamiające perspektywy, lecz zarazem określał, od czego jesteśmy uzależnieni. Dla freudyzmu, a dla samego Freuda w szczególności kluczem do natury człowieka był seks, w życiu świadomym tłumiony i przenoszony na inne sprawy. Pod warstewką świadomości zalega ogromne morze nieświadomości (dawniej po polsku mówiono „podświadomość”) wyrażające się w snach marzeniach, chorobach psychicznych, dziełach sztuki, religiach etc. Jung, wielki kontynuator myśli Freuda, a zarazem wielki odstępca, stwierdził – mówiąc bardzo z grubsza – że ten potok nieświadomości jest własnością wspólną ludzkiej gromady, że toczy się poza czasem i jednostką, że bywa zarówno czymś zbrodniczym, jak i boskim. Więc nie tylko marzenia o seksie czy jak wedle innego ucznia Freuda, Adlera, o władzy, ale o przeróżnych innych sprawach, pragnieniach i postawach. Te utajone wzory psychiczne nazwał Jung archetypami. Hitler na przykład realizował archetyp ponurego germańskiego boga Wotana. Jednak to wszystko jest stokroć bardziej skomplikowane.
Ze wspólnej nieświadomości mogą, a nawet muszą się wyłaniać zjawiska nie tylko psychiczne, ale także materialne, bo materia i duch są tylko dwoma aspektami tej samej rzeczy. Na przykład objawienia w Fatimie czy UFO. Świat rządzi się nie tylko przyczyną i skutkiem, nie tylko statystyką, ale i synchronicznością zjawisk, i to nie tylko na poziomie kwantowym. Konsekwencje tego stanu rzeczy są doprawdy nieogarnione, dotyczą właściwie wszystkich dziedzin życia.
Upraszczam to wszystko wręcz do obrzydliwości, ale nie mam innego wyjścia. W każdym razie poglądy Junga w znacznej mierze stworzyły czy współtworzyły współczesny postmodernizm albo, jak kto woli, New Age. Sam Jung był szwajcarskim psychiatrą, bardzo bogato ożenionym i leczącym różnych zwariowanych milionerów. Głosił przy tym poligamię, co oznaczało, że zdradzał żonę, gdzie tylko mógł (co zresztą właściwie każdy z nas po cichu robi), był zdeklarowanym zwolennikiem domów publicznych i miał ogromne powodzenie u swoich młodych pacjentek. Zresztą kobietom nie odmawiał takich samych przywilejów. Jego wpływy objęły Niemcy, Anglię, a w końcu Amerykę i resztę świata. Miał też, za co później gorzko pokutował, jakiś maleńki romans z hitleryzmem. Był także zdeklarowanym antykomunistą i bywał oskarżany o antysemityzm, co było i zarazem nie było prawdą. Uważał, że mentalność żydowska jest czymś odrębnym, co w okresie nazizmu było hitlerowcom bardzo na rękę. Był szwajcarskim patriotą i oficerem, konserwatystą i bardzo nie lubił Słowian. Zresztą tak samo nie znosił Celtów, tak samo Amerykanów uważał na ogół za hołotę, co mu nie przeszkadzało często w Ameryce bywać, odbierać liczne honory i gigantyczne honoraria, trzeba sprawiedliwie rzec, że wszystko w jego życiu był zawile, pokomplikowane i chciałoby się powiedzieć, że zwyczajnie czy raczej nadzwyczajnie popieprzone. Z tym wszystkim był niewątpliwie geniuszem, co nawet McLynn przyznaje, pisząc, że miał „przebłyski genialności”. No, musiały to być potężne przebłyski.
Nie ma rady, musimy do Junga wracać, chociaż dla nas, prymitywnych Słowian, to naprawdę nielekka nauka…

 

Wydanie: 2002, 40/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy