O ogonie, który machał psem

O ogonie, który machał psem

Z woli Jarosława Kaczyńskiego Zbigniew Ziobro został wyciągnięty z politycznego niebytu i w 2015 r. mianowany ministrem sprawiedliwości. Kilka miesięcy później PiS zmieniło ustawę o prokuraturze i na nowo połączyło stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Zlikwidowano Prokuraturę Generalną i utworzono na powrót Prokuraturę Krajową, na czele której stanął człowiek Ziobry Bogdan Święczkowski. Miejsce prokuratur apelacyjnych zajęły prokuratury regionalne, a wydziały Prokuratury Krajowej zostały potworzone w terenie. Tej gigantycznej i w gruncie rzeczy bezsensownej reorganizacji towarzyszyły niespotykane dotąd na taką skalę zmiany kadrowe. Ludzie Ziobry objęli kluczowe stanowiska, nieraz awansując od razu po kilka szczebli, z prokuratury rejonowej do regionalnej lub krajowej. Brak doświadczenia i kompetencji równoważyli gorliwością i lojalnością wobec szefa szefów.

Ale imperium Ziobry znacznie przekroczyło granice prokuratury. Jego ludzie objęli stanowiska prezesów sądów, jego nominaci trafili do Krajowej Rady Sądownictwa i do Trybunału Konstytucyjnego – czy, jak wolą niektórzy, do atrapy Trybunału. Obsadzili sądy dyscyplinarne i dwie nieuznawane nowe izby Sądu Najwyższego. Ziobro jako minister sprawiedliwości stał się przełożonym dyscyplinarnym sędziów, co może nie byłoby złe, gdyby nie był równocześnie prokuratorem generalnym. Rzecz w tym, że jest. Powstał zatem taki model: szef prokuratorów jest przełożonym dyscyplinarnym sędziów, może ich przenosić, wszczynać im sprawy dyscyplinarne, uchylać immunitety, stawiać zarzuty. Arbitrem w sporze, który toczy się na sali sądowej między oskarżycielem a obrońcą, jest sąd. Tyle że w obecnie obowiązującym modelu arbiter i jedna ze stron sporu (oskarżyciel) mają wspólnego szefa. Równość stron w takim układzie staje się wątpliwa. Sąd i prokurator w pewnym sensie są po tej samej stronie.

Wiceministrami sprawiedliwości są też ludzie związani z Ziobrą i jego Solidarną Polską. Minister sprawiedliwości-prokurator generalny po zmianach ustawy o prokuraturze może również inicjować czynności operacyjno-rozpoznawcze, ma prawo wglądu oraz ingerowania w każde toczące się postępowanie. Takiej władzy nie miał dotąd żaden minister sprawiedliwości ani żaden prokurator generalny. Ale dla Ziobry tego wszystkiego było mało. Jego ambicje są znacznie większe.

Mając poczucie siły i pewności swojej pozycji w rządzie, zaczął ingerować w politykę zagraniczną i narzucać jej kierunek. Nie dość, że jego pseudoreformy wymiaru sprawiedliwości pakowały Polskę w chroniczny konflikt z Unią Europejską i przysparzały problemów pisowskiemu rządowi, a szczególnie premierowi, który chcąc nie chcąc, musi w stosunkach z Unią znajdować jakiś modus vivendi, to jeszcze, wykraczając poza granice swojego superresortu, Ziobro sprowadzał coraz większe kłopoty w innych obszarach. To z Ministerstwa Sprawiedliwości wyszedł projekt nowelizacji ustawy o IPN, który ściągnął na Polskę gniew Izraela i – co gorsza – Stanów Zjednoczonych. W efekcie, mimo „powstania z kolan”, trzeba było jechać do Izraela i tam (na kolanach?) odkręcać idiotyczną nowelizację, której autorem był ówczesny zastępca Ziobry, dziś eurodeputowany, Patryk Jaki. Nie ulega jednak wątpliwości, że projektowi patronował Ziobro. To Ziobro wpakował rząd (i nas wszystkich) w kolejne kłopoty w Unii i wystawił na pośmiewisko świata, podejmując próbę wypowiedzenia konwencji stambulskiej. Konflikt Ziobry z premierem Morawieckim był powszechnie znany, także poza kręgami rządowymi. Ufni w poparcie Rydzyka i niestety znacznej części episkopatu, Ziobro i jego partyjka zaczęli ofensywę ideologiczną przeciw LGBT.

Kaczyński jest na tyle pragmatyczny, że na ogół starał się unikać wojen światopoglądowych, w które pchał go Ziobro. Wreszcie zorientował się, że ogon zaczyna machać psem – tego było już za dużo. Stąd konflikt i próba wyrzucenia Ziobry z rządu. Ale bez Ziobry i jego posłów rząd nie ma większości. Rząd mniejszościowy dobry jest na krótki okres przejściowy, a do końca kadencji jeszcze trzy lata – tak długo by nie pociągnął. Dlatego sprawa nie jest prosta.

W tym kryzysie koalicyjnym i tym samym rządowym, który może wpłynąć na losy Polski, zupełnie nie widać prezydenta. Żadna ze stron wewnątrzkoalicyjnego sporu nie traktuje prezydenta poważnie i do niczego go nie potrzebuje. On sam też nie przejawił żadnej inicjatywy. Tylko minister jego kancelarii oświadczył, że „prezydent jest negatywnie zaniepokojony”. Cokolwiek by to miało znaczyć, jedno jest pewne: nikt, a już w szczególności strony sporu, nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

A opozycja? Pomysł, by teraz właśnie wystąpić z wnioskiem o wotum nieufności dla ministra sprawiedliwości, jest jednym z najgłupszych, jakie mogły przyjść do głowy liderom Platformy. Nieświadomie (bo nie wierzę, że świadomie) przyszli Ziobrze w sukurs. Kaczyński, choćby tylko ze względów ambicjonalnych, nie odwoła Ziobry pod naciskiem opozycji.

Polityka polska ma się coraz gorzej.

Wydanie: 2020, 40/2020

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy