O sobie
KUCHNIA POLSKA
W wyborach parlamentarnych byłoby ogromnym błędem przejęcie postawy niezmąconego optymizmu i nieostrzeganie przed nadchodzącymi kryzysami.
W niespełna dziesięć dni od wyborów prezydenckich zanalizowano już prawie wszystko, co społeczeństwo polskie poprzez akt głosowania chciało powiedzieć o ubiegających się o ten urząd kandydatach. Warto jednak zastanowić się przez chwilę, co przy tej okazji powiedziało samo o sobie. Ta druga opinia właśnie wydaje mi się bardziej pouczająca, a czasem bardziej zaskakująca niż ta pierwsza.
Miażdżącą przewagę Aleksandra Kwaśniewskiego nad pozostałymi rywalami komentatorzy przypisują różnym czynnikom. Jedni – w tym sam prezydent-elekt – widzą w tym aprobatę dla dotychczasowego stylu prezydentury. Inni – wybór negatywny, a więc przede wszystkim chęć zablokowania drogi do prezydentury Krzaklewskiemu. Jeszcze inni odczytują w tym wreszcie echo poparcia dla SLD, który wskazał na tego właśnie kandydata. Prof. Jadwiga Staniszkis w telewizyjnym studiu wyborczym powiedziała jednak bardzo trafnie, że Aleksander Kwaśniewski został wybrany nie pomimo swoich wad, ale także dla nich właśnie, które to wady w oczach przeciętnego wyborcy czynią zeń kandydata “ludzkiego”, a dla młodszego zwłaszcza elektoratu wręcz jednego z nich, człowieka, który miał mnóstwo szczęścia i zaradności, aby umieć temu szczęściu pomagać.
Ciekawe jednak będzie zauważyć, że kampania wyborcza Kwaśniewskiego była w największym chyba stopniu ze wszystkich kampanią sukcesu. Nawet Krzaklewski, odpowiedzialny przecież za obecne rządy, nie promieniował takim optymizmem jak prezydent-elekt. Jego zwycięstwo, co więcej, okazało się najbardziej miażdżące w okręgach zachodnich, jak Koszalińskie np., gdzie katastrofa transformacji jest najboleśniejsza, a po-PGR-owska nędza najgłębsza.
Oczywiście, że prezydent, urzędujący od lat pięciu, nie mógł mówić, że panuje nad krajem pełnym niesprawiedliwości i bezrobocia, gdzie 30% ludności żyje poniżej minimum socjalnego. Znamienne jest jednak, że wszyscy kandydaci, którzy uczynili właśnie z krzywdy i pauperyzacji główny motyw swoich kampanii, jak Lepper czy Ikonowicz, osiągnęli wyniki słabe lub wręcz śladowe.
Co to znaczy – trudno powiedzieć. Nie oznacza na pewno, że fakty związane z sytuacją społeczną kraju albo też symptomy zbliżających się nieuchronnie kłopotów gospodarczych są nieprawdziwe. W nadchodzących wyborach parlamentarnych byłoby więc ogromnym błędem przejęcie postawy niezmąconego optymizmu i nieostrzeganie przed nadchodzącymi kryzysami, które najprawdopodobniej lewicy właśnie przyjdzie skonsumować. Na razie jednak jako wyborcy powiedzieliśmy o sobie, że chcemy być zadowoleni, nawet zamykając na razie oczy na akty krzywdy i degradacji, na które uporczywie, z naiwną szlachetnością wskazywał Piotr Ikonowicz, siedząc na schodach i śpiewając przez okno. Owo pragnienie optymizmu, które wyraził elektorat, jest być może osobliwą reakcją psychiczną na okres, kiedy czuliśmy się przegrani i gorsi.
Elektorat wyborów prezydenckich powiedział też o sobie, że do kuferka z miłymi, ale nieco już zakurzonymi pamiątkami składa łopoczące sztandary, rozległe, ojczyste pola i płaczące wierzby, do których obrony namawiali nas kandydaci narodowej prawicy, Łopuszański i inni. Nie ma się czemu dziwić. Każdego lata kilka milionów ludzi wyjeżdża z Polski na urlop za granicę, gdzie widzą nie gorsze pejzaże i zabytki, ale nie skłania ich to przecież do żadnych gestów wyborczych. Można więc powiedzieć, że ten rodzaj propagandy przegrał nie z żadnymi przeciwnikami politycznymi, ale z biurami turystycznymi, z którymi przegrali także wszyscy straszący zagranicą, integracją, światem. Nie widzimy w tym nic strasznego i nie zamierzamy się tego bać. Myślę, że na współczesne społeczeństwo polskie nie działają obecnie żadne argumenty, podkreślające stan zagrożenia z zewnątrz.
Warto też zauważyć, że dość wymowna, z punktu widzenia preferowanych zachowań i modeli obyczajowych, rywalizacja rozegrała się pomiędzy dwoma kandydatami prawicy, Krzaklewskim i 0lechowskim. Krzaklewski trzymał się kurczowo schludnej poprawności gorliwego ministranta, gotowego też siekać szablą na przedmurzu. Olechowski zaś, niezależnie od tego, co mówił, rozsiewał wokół siebie nieco znużoną aurę relatywizmu, sceptycznego doświadczenia i światowej nonszalancji. Otóż okazało się, że ta druga kreacja bardziej zaimponowała wyborcom, niewykluczone, że uznali ją po prostu za bardziej współczesną a także budzącą niejasne skojarzenia z telewizyjną rodziną Carringtonów i “Pogodą dla bogaczy”.
Wygrana Olechowskiego z Krzaklewskim mówi nam coś również, po raz kolejny, nie tyle o stanie naszych uczuć religijnych, ile o zależności reakcji polityczno-obyczajowych Polaków od polityki kleru. I w tych wyborach bowiem kler na ostatnich metrach kampanii – mimo deklaracji o bezstronności – nie wytrzymał. Księża i Radio Maryja prowadzili tłum pod Sejm i Pałac Prezydencki w sprawie uwłaszczenia, koronnego atutu Krzaklewskiego. Ks. Jankowski zaś na oczach telewidzów wzywał do siebie przegranego już Maryjana, aby go jednać z żałośnie przegranym Lechem. Myślę jednak, że wyborcy z prawej strony, preferując mimo to Olechowskiego przed Krzaklewskim, podświadomie chociażby wypowiedzieli się za stylem laickim, światopoglądowo neutralnym; Olechowski w komży jest jednak, mimo wszystko, mniej prawdopodobny niż Maryjan w tym stroju.
Co aura kampanii prezydenckiej i jej wynik wróży wyborom parlamentarnym? Nad tym zastanawiają się wszyscy i wszyscy, nawet najbardziej przegrani, prężą muskuły, odgrażając się, że w tych następnych dopiero się odkują. Nie w tym jednak rzecz. Wybierając optymistycznego prezydenta, odrzucając skrajności, ignorując prawdziwe nawet, ale mało pocieszające symptomy kryzysu, powiedzieliśmy o sobie, że chcemy, aby było tak, jak jest. “Żeby tylko tak trwało”, jak mówił sobie po drodze facet, który wyleciał z okna na dwudziestym piętrze.
W ustach części elektoratu znaczy to po prostu, że jest im osobiście lepiej. W ustach innych, że mają nadzieję, iż dadzą sobie radę sami, byleby im tylko zbytnio nie przeszkadzać politykowaniem. Głos tych, którzy tę nadzieję utracili, niewiele zaważył na wynikach obecnych wyborów prezydenckich, być może nie są oni już w stanie wydawać z siebie głosu. Podobnie mało znaczył głos tych, którzy mają świadomość, że według wszelkich, podskórnych na razie symptomów, tak dalej trwać nie będzie. I trzeba się na to przygotować.
KTT
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy