O wilku, liczbie i esbeku

Chciałem uwagi o kilku sprawach zacząć szerzej od czwartkowej telewizyjnej mowy prezydenta (to nie orędzie, orędzie jest tylko w Sejmie), ale po wysłuchaniu uznałem, że nie ma o czym pisać. Poza może jednym fragmentem, który pewno umknie uwadze, choć w intencji tych, co mowę pisali prezydentowi na prompterze, powinien być zapamiętany. Prezydent w ramach polityki pokoju i jednoczenia narodu wobec kryzysu nie omieszkał wspomnieć, że spowolnienie po rajskim okresie rządów PiS zaczęło się przed kryzysem. Czytaj: wywołał je rząd Platformy i PSL, z Tuskiem na czele. Z przebranych PiS-owskich owieczek coraz to wyłazi a to wilczy pazur, a to wilczy kieł, a to wilcze warknięcie PiS, tego prawdziwego, nieumakijażowanego, nieuanielonego przez komputerowo podszykowane damy. Tego, który był, jest i będzie, a prezydent to PiS, tylko PiS i nic więcej niż PiS, a dokładniej brat, tylko brat i nic więcej niż brat. Taka jest prawda, proszę Obywateli, i innej być nie może i nie wolno jej zapomnieć, bo inaczej krewa i powrót chwasta, czyli IV RP.

W ubiegłym tygodniu w ramach trwającego od miesięcy wywoływania strachu przed kryzysem, jakby sam nie potrafił tego robić, media obiegła paniczna informacja, że w styczniu bezrobocie wzrosło o 160 tys. osób, czyli o cały punkt procentowy. I oczywiście wszystko to poszło na konto kryzysu, dając podstawy do siania paniki, jaki to on jest już i u nas straszny. Na razie jest nie tak bardzo straszny, może będzie, ale na pewno nie wynika to z tych 160 tys. dodatkowych bezrobotnych. Każda informacja statystyczna wymaga właściwej interpretacji, bo inaczej staje się takim coś tam, coś tam, jak sławne 0,3% na kartoniku posłanki Gęsickiej. Otóż z tych 160 tys. jakieś 70 tys., skromnie licząc, a może i 100 tys. (tak szacuje prof. Stanisław Gomułka) to sezonowy wzrost bezrobocia następujący zawsze w styczniu niezależnie od tego, czy jest kryzys, czy PiS-owski raj. Następne jakieś 20 tys. ludzi, albo więcej, to ludzie, którzy zakończyli szkolenia zawodowe, wcześniej wypisując się z rejestru bezrobotnych, a po ich ukończeniu zapisali się ponownie w poszukiwaniu pracy. Tak więc na efekt spowolnienia gospodarczego można zapisać nie 160 tys., lecz 40-60 tys. To też niemało, ale to już nie apokalipsa. Więc bójmy się trochę mniej.

Ponieważ lewica zaskarżyła ustawę zmniejszającą emerytury dawnym esbekom i członkom WRON do Trybunału Konstytucyjnego, temat powrócił na łamy mediów. Ja do ludzi z SB dobrych uczuć nie mam, bo zatruli mi i mojej rodzinie wiele lat życia, a przede wszystkim nie byli służbą specjalną, jaką ma każde państwo, lecz policją polityczną do zwalczania wszystkich, którym nie podobała się totalitarna komunistyczna dyktatura. Ona była historycznym dopustem, jakoś musieliśmy z nią żyć, podobnie jak z nimi, ale to nie wystarcza, by nawet po 20 latach przezwyciężyć w sobie odruch, powiedzmy łagodnie, niechęci do nich. Nie miałbym nic przeciwko temu, by odebrać im emerytalne przywileje, jeżeli dałoby się to zrobić w zgodzie z zasadami państwa prawa. Niestety przyjęta przez Sejm ustawa jest zapewne w konflikcie z tymi zasadami i z konstytucją, ale nie będąc prawnikiem, zdaję się na Trybunał Konstytucyjny. I uważam, że teraz, jak i w roku 1990 zasady państwa prawa muszą mieć bezwzględne pierwszeństwo przed wszelkimi politycznymi rozliczeniami, choćby wydawały się najbardziej konieczne, sprawiedliwe i uzasadnione. Państwo prawa jest podstawowym gwarantem wolności obywatelskich, czyli tego, czego nam brakowało w PRL, o co szła walka, co zdobyliśmy i czego nie wolno podważać, także w imię najbardziej wydawałoby się uzasadnionych rozliczeń dawnego zła. Z tego, że ofiary działalności SB mają się często gorzej niż oni, wynika tylko jedno, że warto by pomyśleć, jak ich los poprawić. Natomiast nie wynika z tego żaden imperatyw nakazujący pogwałcić reguły konstytucji, by zadośćuczynić ofiarom SB. I ja jako jedna z ich tropionych zwierzyn temu się sprzeciwiam. W szczególności podzielam pogląd ministra Andrzeja Milczanowskiego, też jednej z ofiar SB, że esbeków zweryfikowanych w roku 1989 i pozostawionych w służbie Rzeczypospolitej nie należało obejmować tą ustawą. Jest ona drastycznym wyrazem nielojalności państwa wobec swych sług, bo ci ludzie przez weryfikację dostali licencję na tę rolę.

Minęło 20 lat od upadku PRL. Czas najwyższy na zamykanie rachunków. Nierozstrzygnięte niech rozstrzyga historia.

27 lutego 2009 r.

Licznik prezydencki

Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 605 dni (mniej niż dwa lata).

Wydanie: 09/2009, 2009

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy