O wojnie polsko-polskiej

O wojnie polsko-polskiej

Platforma w istocie postawiła pod ścianą i opozycję, i koalicjanta: obie te strony musiały ad hoc typować kandydatów

Zacznę od dwóch cytatów, różnej rangi, za długich, by je wykorzystać jako motto.
Cytat pierwszy – z Ewangelii:
„A ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjacioły wasze (…). Abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebiesiech, który sprawia, że słońce wschodzi nad dobrymi i złymi, a deszczem zrasza sprawiedliwych i nieprawych” (Mt 5,44).
I drugi; ze „Smutnej komedii” J.M. Rymkiewicza pt. „Dwór nad Narwią” (1978):
„Profesor:…Całkowita jedność żywych i upiorów jest faktem, który badania nasze w całości potwierdzają”.
A teraz – ad rem.
Rzymianie głosili: Si vis pacem, para bellum – Chcesz pokoju, szykuj się do wojny (na wojnę).
Na wojnie ludzie dzielą się na sojuszników (swoich) oraz przeciwników (obcych, innych…). Taki podział jest nie do pogodzenia z najistotniejszym przesłaniem zawartym w Dobrej Nowinie. Sama nazwa Kościół rzymskokatolicki jest sprzeczna, bo albo „rzymski”, albo „katolicki”, to znaczy powszechny. Podobnie jak podział na „Kościół łagiewnicki” i „Kościół toruński” – separacja polityczna.
I ten właśnie rozłam doszedł do głosu w związku z decyzją metropolity krakowskiego ks. kard. Dziwisza o pogrzebie na Wawelu.
Czy ks. Stanisław Dziwisz miał prawo podjąć taką decyzję? I kto ma prawo go recenzować?
Nikt – oprócz samego ks. Dziwisza – nie wie naprawdę, czym kierował się, postanawiając tak właśnie.
Jako człowiek spoza Kościoła (deklarowałam to niejednokrotnie) i spoza partii politycznych – wiem tylko, że jak dotychczas

dwie osoby zareagowały nietypowo

– Daniel Olbrychski i niżej podpisana (vide obszerny wywiad z panem Danielem oraz mój krótki, emocjonalny tekst w „Przeglądzie” nr 17).
Podobnie jak nasz najpopularniejszy artysta sceny i ekranu na pierwszą wieść o pogrzebie na Wawelu – obruszyłam się, a nawet oburzyłam. Po namyśle jednak doszłam do wniosku (jeszcze przed wawelską uroczystością), że przecież w Polsce sprzed rozbiorów interreksem między odejściem jednego i wyborem nowego monarchy był prymas Polski.
Formalnie ksiądz kardynał, włodarz Wawelu – nie jest prymasem, ale jako wieloletni, lojalny, oddany współpracownik Jana Pawła II – faktycznie metropolita krakowski jest primus inter pares – pierwszy wśród równych. A z punktu widzenia kościelnego wszyscy biskupi są braćmi i „równymi”.
Jak dotychczas nic nie wskazywało na to, żeby ksiądz kardynał, następca śp. metropolitów Sapiehy i Wojtyły – chciał Polaków dzielić…
Nie będę ukrywać, że byłam mile zaskoczona, przekonując się, że Daniel Olbrychski miał odwagę przeciwstawić się Andrzejowi Wajdzie, któremu – oraz nieprzeciętnym zdolnościom – zawdzięcza swoją karierę. Istotną rolę odegrały tu emocje. We wstępiku do wywiadu nie wspomniano o dwu rolach pana Daniela: o Hamlecie w Teatrze Narodowym (już za czasów Adama Hanuszkiewicza) oraz o bohaterze „Krajobrazu po bitwie” Wajdy.
Hamlet Olbrychskiego nie był intelektualistą, tylko uczuciowcem i z tego względu okazał się rewelacją. A w „Krajobrazie” młody jeszcze aktor sugestywnie zagrał przełom, jakiego dostępuje bohater po śmierci Niny – a staje się to z pomocą księdza, prostaczka bożego (tej postaci nie było w opowiadaniu Tadeusza Borowskiego, którego ekranizacją jest „Krajobraz”; illo tempore na łamach „Tygodnika Powszechnego” próbowałam dowieść, że w tym filmie Wajda nieświadomie przetworzył „archetyp” „Dziadów” cz. III).
Obecnie Los czy Opatrzność (jak ujął to prof. Buzek) sprawiły, że cała nasza wspólnota narodowa znalazła się w „Krajobrazie po Tragedii”. Niestety, wszystko, no, prawie wszystko – wskazuje na to, że główny bohater naszej sceny politycznej, Platforma Obywatelska, nie doświadczyła katartycznego wstrząsu i nie zamierza zaniechać wojny polsko-polskiej.
Nie wiadomo (w każdym razie opinia publiczna tego nie wie), kto w PO podejmuje decyzje – premier Donald Tusk czy jego doradcy, którzy mają na premiera istotny wpływ. I jaką rolę w tej „grze” pełni marszałek Sejmu, a zarazem p.o. prezydent RP.

Czy Platforma zachowuje się „po rycersku”?

Bo – o ile mi wiadomo – „prawdziwy rycerz” przerywa walkę, gdy widzi, że przeciwnik, ugodzony przez Los – opada z sił… i daje mu czas do ochłonięcia.
Na czym (moim zdaniem, może mylnym) polegałoby w obecnej chwili „przerwanie walki” w sytuacji, gdy obie partie opozycyjne, PiS oraz SLD – poniosły tak dotkliwe straty (przy całym szacunku dla zmarłych parlamentarzystów PO ich tragiczne odejście aż tak nie osłabiło Platformy…)?
Ze strony jak zawsze umiarkowanych ludowców oraz lewicy (bo przecież to SLD reprezentuje dziś lewą stronę) padły sugestie, aby wszystkie partie zasiadające w parlamencie zgodnie zaproponowały wspólnego kandydata (w mediach nawet wymieniano nazwisko potencjalnego wybrańca…). Platforma tę sugestię odrzuciła. Podobno dlatego, że byłoby to niezgodne z konstytucją czy jakąś inną vis maior. Ale czy Tragedię pod Smoleńskiem i wynikłą z tego sytuację mógł przewidzieć jakikolwiek, choćby najbardziej doświadczony, dalekowzroczny ustawodawca? Przecież czegoś takiego nie było nigdy ani w Polsce, ani na świecie. Taka jest prawda.
Platforma w istocie postawiła pod ścianą i opozycję, i koalicjanta: obie te „strony” musiały ad hoc typować kandydatów i chyba tylko polska zawiść każe dopatrywać się tu podtekstów (z powoływaniem się na anonimowych rozmówców), a to, że Napieralski „grał”, a Pawlak się „krygował”, bo tak naprawdę obaj od początku kampanii prezydenckiej (a ta na dobrą sprawę trwa od 2005 r.) zamierzali wystąpić jako kandydaci. Choć Napieralski pierwotnie opowiedział się za kandydowaniem śp. Jerzego Szmajdzińskiego, a Pawlak od dawna promuje panią wicemarszałek Kierzkowską. Ale czy przy drastycznym skróceniu oficjalnej już kampanii mogli nie wziąć odpowiedzialności za swoje partie?
Ostatecznie mamy przed sobą zmodyfikowaną wersję polsko-polskiej wojny, która najwidoczniej będzie trwała do 20 czerwca albo i 4 lipca br.
Mówi się, że w Polsce „rządzą trumny”. A może raczej – upiory?!
Jarosław Marek Rymkiewicz, którego zacytowałam na wstępie, jako pierwszy z liczących się pisarzy wystąpił jako

harcownik w tej bratobójczej walce.

I nad tym kazusem należałoby się zastanowić.
W latach 70. JMR napisał dwie „komedie”: „Ułanów” oraz „Dwór nad Narwią”. Pierwszej nie czytałam, ale drugą – tak. W moim odczuciu była to celna, ucieszna groteska, w której autor przedstawił, jak to mieszkańcy cokolwiek podupadłego dworku (nie pałacu) padają ofiarą upiorów z pobliskiego cmentarza. Żadna ze sztuk nie zainteresowała zawodowych krytyków i tylko „Dwór” doczekał się jednej jedynej inscenizacji w „prowincjonalnym” Szczecinie. Czy dlatego, czy może z jakichś innych powodów JMR, wcześniej autor ciekawej książki o Fredrze, zaczął jakby aberrować (w przenośnym, nie dosłownym sensie)? Dowodem na to jest osobliwy esej o Wielkim Księciu (Konstantym) i duchu polskości. Przed wiekami komentowałam sprawę „Wielkiego Księcia” i wtedy próbowałam wskazać, jak dalece JMR wszedł w kolizję z własnymi poprzednimi poglądami (tekst pt. „O duchu, księciu i upiorach” ukazał się illo tempore w „Polityce”, a potem znalazł się w zbiorku „Gra w inteligencję”, 1994, wyd. ŁUK w Białymstoku).
Wydaje mi się, że obecnie ktoś z młodych krytyków (nie amatorów) powinien zastanowić się nad całym dorobkiem JMR, który nie jest grafomanem, tylko epigonem (obecny „wiersz” jest napisany pod „Pana Tadeusza”), a może – w innych warunkach – stałby się wziętym groteskopisarzem? Bo – jak pisał ceniony dziś Ryszard Kapuściński: „Nim osądzisz – zrozum”.
Im jestem starsza, tym trudniej mi zrozumieć różne reakcje Polek i Polaków. Spośród ostatnio opublikowanych postsmoleńskich komentarzy najbliższa jest mi postawa prof. Mirosławy Marody, która stara się zachować spokój i zdrowy rozsądek. Tak przynajmniej wynika z wywiadu udzielonego właśnie „Polityce” (1 maja br.).
Z jednym tylko nie mogę się zgodzić: że po pogrzebie człowiek może (i powinien…) wrócić do normalnego życia.
Ale co to znaczy

„normalne życie polskiego społeczeństwa”?

Powtórzę raz jeszcze, że moim zdaniem (przy którym się upieram) normalni byliśmy, a raczej byli nasi praprzodkowie w dobie renesansu, kiedy to polscy poeci, myśliciele polityczni i uczeni byli w czołówce elit europejskich. I to są „mity”, do których należałoby co rychlej wrócić.
Wrócę jeszcze do „normalności postpogrzebowej”.
Czy Jan Kochanowski był „normalny”, pisząc „Treny”, jedyny taki utwór w literaturze europejskiej, a może i światowej?
Wybitny francuski myśliciel chrześcijański, Gabriel Marcel, uważał, że kochać kogoś, to znaczy mówić: „Ty nie możesz umrzeć”.
Czy Jezus z Nazaretu, ostatni tej miary nie król, tylko prorok żydowski, zmartwychwstał cieleśnie, czy też Jego uczniowie tak Go kochali, że nie mogli uwierzyć w Jego śmierć i Zbawiciel „żył” po śmierci dzięki ich, uczniów, wierze?
Sądzę również, że taką żywą wiarą wyróżniał się ks. Indrzejczyk i dzięki temu mógł być tak zacnym (a może wręcz świętym?) kapłanem.
Proszę panią profesor Marody, by zechciała się nad tym pochylić…

28 kwietnia 2010 r.

PS Dziękuję wszystkim, którzy zechcą ten tekst przeczytać i może nawet – choćby krytycznie – skomentować.

Wydanie: 19/2010, 2010

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy