Obama jest cool

Obama jest cool

Czy Ameryka wybierze pierwszego ciemnoskórego prezydenta?

Christoph von Marshall

– Jest w pańskiej książce o Baracku Obamie epizod, który mnie zafascynował. W roku 1991 Obama kończy z wyróżnieniem prawo na Harvardzie, jest pierwszym ciemnoskórym naczelnym „Harvard Law Reviev”, ma oferty od najlepszych kancelarii. I to wszystko odrzuca i jedzie do Chicago, do South Side, by pracować wśród najbiedniejszych w murzyńskich dzielnicach nędzy. Dlaczego to wybrał?
– To była powtórka. On postąpił tak samo wcześniej, w roku 1983, gdy skończył stosunki międzynarodowe na Columbia University w Nowym Jorku. Wtedy chciał pracować jako pracownik socjalny, community organizer, pomagać czarnym, by brali los w swoje ręce. Tylko nikt nie dał mu pracy. A musiał zarabiać. Poszedł więc do firmy na Wall Street, tam szybko awansował. Ale po roku to rzucił, wsiadł w małą hondę i pojechał do Chicago. To wiele mówi o człowieku. Dwa razy zrezygnował z ustabilizowanego życia, z naprawdę dużych pieniędzy, by robić coś innego. By pomagać bardziej potrzebującym.
– Dlaczego? Jak pan sądzi?
– Nie zrobił tego dla kariery. Taki ma charakter. Życie go do tego prowadziło. Jako młody chłopak miał problemy z tożsamością. Miał 14-15 lat i odkrył, że jak jest czarny, to jest coś innego. Bo wcześniej żył u swoich białych dziadków i nikt innego kolor skóry mu nie wytykał. To wtedy zaczął szukać swej tożsamości, samego siebie. Szczerze o tym napisał w swej biografii „Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu”. O swoim wstydzie, bólu, błędach, wahaniach. Znów jest dyskusja, czy napisał tę książkę, wiedząc, że będzie politykiem, czy nie. Ja uważam, że nie. Napisał ją w roku 1995, kiedy nie myślał o karierze. Poza tym politycy takich książek nie piszą.
– Zna pan polityków w Europie o podobnym życiorysie? Którzy kończą renomowane studia, ale nie idą do biznesu czy do aparatu partyjnego, tylko pracują z najbiedniejszymi?
– Nie jest ich wielu. Może kilku w SPD, którzy normalnie pracowali, pomagali robotnikom w edukacji, zajmowali się sprawami socjalnymi. Ale to coraz rzadsze przypadki.
– W swej karierze Obama miał dużo szczęścia. A to jego rywal się kompromitował, a to kontrkandydat wycofywał. Ale, patrząc z drugiej strony, trzeba być dobrym, by te szanse wykorzystywać. Co jest w Obamie, że to akurat on je wykorzystał, a nie ktoś inny?
– Widziałem, jaką ma aurę. To człowiek, który ma charyzmę, który jest zawsze uśmiechnięty, zawsze na tak. Ale nie dajmy się zwieść, on może też być ostry. Uśmiech to pierwsza warstwa.
– A kolejne?
– Gdy Obama wchodzi, milkną rozmowy. To mocny polityk. Pokonał Hillary Clinton. A Clintonowie to dziś najlepszy team polityczny w Ameryce. Nie mówmy więc tylko o lekkości Obamy, bo za tym kryją się bardzo dobra organizacja, strategia i dobór ludzi, którzy mu pomagają. Umiejętność pozyskania najlepszych. To nie on wymyślił, jak wykorzystać internet, a przecież ponad 1,7 mln Amerykanów przez internet przekazało mu pieniądze na kampanię.
– A kto wymyślił?
– Jego ludzie. Dobrze ich dobiera i dobrze wykorzystuje ich umiejętności. Obama bardzo szybko myśli, szybko rozumie, bardzo szybko się uczy. To nie jest człowiek, który mówi: wiem wszystko, tylko słucha. Rozmawiałem o tym ze Zbigniewem Brzezińskim, który doradza mu w sprawach międzynarodowych. Brzeziński nie ukrywał, że też był tym zafascynowany, że Obama mniej mówił, a więcej pytał. I wiedział, o co pytać, stawiał najważniejsze pytania.
– Jak Obama zbudował sobie zespół? Kto go tworzy?
– Gdy w roku 2004 został wybrany do Senatu…
– To było po słynnej mowie na konwencji wyborczej Johna Kerry’ego w Bostonie, kiedy porwał zgromadzonych i dzięki której wszedł do pierwszej ligi polityków Partii Demokratycznej.
– I uzyskał status przyszłej gwiazdy. Akurat w tych wyborach mandat stracił przywódca Demokratów w Senacie, Tom Daschle. I wtedy Obama namówił Pete’a Rouse’a, kierownika jego biura, który pracował w Senacie od 1971 r., by przeszedł wraz z całym teamem do niego. Wziął cały doświadczony zespół. Zaczął też pracować dla niego Robert Gibbs, który wcześniej był rzecznikiem sztabu Kerry’ego.
– Inni politycy Demokratów też mogli przejąć ten zespół. Ale chyba trzeba coś w sobie mieć, by najlepsi sztabowcy, rutyniarze, chcieli dla ciebie pracować.
– Ano właśnie. To jest ten miks – szczęście plus umiejętność wykorzystania nadarzającej się okazji.
– Jakby go przenieść do Europy, to do jakiej partii by pasował? Chyba nie do SPD.
– Obama w Niemczech to byłby środek CDU. Po prostu Ameryka w porównaniu z Europą, może z wyjątkiem Polski, jest przesunięta na prawo. Demokraci to jest taka mieszanina prawicowej socjaldemokracji plus nasza CDU.
– A Republikanie?
– To nie jest CSU. To coś bliżej polskiego PiS. Różnice partyjne doskonale było widać podczas partyjnych konwencji. Byłem na obu. U Demokratów mieliśmy masę młodych ludzi ubranych w T-shirty, rodziny z dziećmi, połowa delegatów to były kobiety, ponad połowa – przedstawiciele różnych mniejszości. U Republikanów dominowały siwe włosy, ciemne garnitury, ordery, panie po liftingu. Ale kobiet było mało, jeszcze mniej przedstawicieli mniejszości.
– I inna była tematyka. Republikanie mówili o wartościach, o historii, Demokraci – o zmianach, nadziei, poprawie życia…
– Tak było. Demokraci mówili o celach politycznych. Republikanie przede wszystkim o historii, o tym, jakich wielkich mieli prezydentów, od Lincolna po Reagana. A gdy mówili o Johnie McCainie – na jego temat było 70 przemówień i 70 razy opowiadano tę samą historię, że walczył w Wietnamie, że trafił do niewoli i że nie zgodził się na to, by został wcześniej zwolniony, skoro jego koledzy mieli w niewoli pozostać.
– Jak przebiegać będzie kampania wyborcza? Czy będzie to wojna osobowości Obama-McCain? Czy też raczej wojna między Republikanami a Demokratami?
– Toczy się o to walka. Republikanie chcieliby, aby to była tylko wojna osobowości. Bo nie trzeba byłoby mówić o bilansie prezydentury George’a W. Busha, o stanie gospodarki. Demokraci nie boją się starcia osobowości. Czują, że za nimi jest młode pokolenie, nadzieja na zmianę stylu. Ale chcą też mówić o treści polityki, o błędach Republikanów. Obama mówi otwarcie: od początku mówiłem, że wojna w Iraku to zły pomysł, że to się źle skończy. A z kolei McCain odpowiada: po co dzisiaj prowadzić dyskusję, czy był to dobry, czy zły pomysł? Jesteśmy, gdzie jesteśmy, potrzebujemy więcej wojska, żeby to szybko zakończyć. To jest ta różnica. A teraz nowym elementem jest kandydatka na wiceprezydenta, Sarah Palin.
– To było wejście smoka.
– Sarah Palin to jakby drugi Obama, tylko biały, republikański, żeński. W tej chwili media prawie wyłącznie zajmują się panią Palin. Pozytywnie albo negatywnie. To mniej ważne – bo cała koncentracja mediów, którą miał wokół siebie Obama, przeszła dziś do Palin. To jest sukces Republikanów, bo to oni zaczęli dyktować tematykę debaty. Jeśli Demokraci chcą wygrywać, muszą znowu narzucić własny temat. W tej chwili jest im bardzo trudno.
– Fox News jest tak mocny?
– Fox jest bardzo mocny. I nie tylko Fox. W Ameryce bardzo popularne są stacje radiowe, tzw. talk radio. Taki Rush Limbaugh dociera do ponad 10 mln słuchaczy dziennie.
– I teraz ta machina się rozpędza.
– Praktycznie do połowy roku Demokraci dominowali w mediach. McCain nie miał szans, by dostać headline, i nie mówię tu o pierwszej stronie gazety, tylko o piątej. A Obama był co drugi dzień na pierwszej. To wszystko teraz się zmieniło.
– Dlaczego? Sztab Republikanów jest tak dobry?
– To dynamika momentu. Republikanie mieli swój zjazd partyjny tydzień później niż Demokraci. Po drugie, Sarah Palin to był strzał w dziesiątkę. Nie wiemy tylko, jak długo utrzyma się zainteresowanie nią. To może trwać jeszcze dwa, trzy tygodnie, i koniec. Na to liczą Demokraci. Że w październiku będą mieli szanse dojść do głosu, dyktować tematykę, headlines. Jeżeli zostaną w defensywie, będą mieli problem.
– Napisał pan: Obama – czarnoskóry Kennedy. Kennedy był twarzą młodej Ameryki. Czy ta obecna Ameryka, która idzie za Obamą, podąża podobną drogą?
– Jeżeli patrzy się na sondaże, to znakomicie to widać. W prawyborach dopiero w grupie wyborców powyżej 45. roku życia Hillary Clinton mogła mieć przewagę nad Obamą. Całe pokolenie, między 18. a 40. rokiem życia było za nim. Barack Obama tu wygrywał. Pytanie tylko było jedno: z jaką przewagą?
– Ale czy ci młodsi wyborcy mogą zadecydować o wyniku wyborów?
– Dla nich jest cool. Są dwa czynniki, które prawdopodobnie zadecydują. Nie można ich znaleźć w sondażach. Pierwszy jest negatywny dla Obamy. Otóż w Ameryce są ludzie, którzy mówią w sondażach, że są gotowi wybrać ciemnoskórego na prezydenta. Ale jak już są w kabinie wyborczej, to tego nie zrobią.
– Jak duży jest to procent ludzi?
– Socjolodzy szacują, że jest to 5-7% wyborców. Z drugiej strony, oni i tak przeważnie są wyborcami Republikanów. Tak naprawdę więc nikt nie wie, jaki wpływ na wynik wyborów będzie miał ten czynnik. Dodajmy jeszcze jedno – wielu Amerykanów z Obamą już się oswoiło, widzą go od półtora roku w telewizji, w gazetach. Jego obecność w Białym Domu nie byłaby zatem dla nich czymś emocjonalnym. Ale jego rodzina? Czarnoskóra First Lady i czarnoskóre dzieci w Białym Domu jako First Family? To będzie szok.
– Ameryka jest na to przygotowana?
– Nie wiemy. Wszystkie pytania związane z rasizmem są w szarej strefie. Głośno mówi się – my jesteśmy tolerancyjni. Ale w domach się dyskutuje. Lecz jest jeszcze drugi czynnik, który wpłynie na wynik wyborów, korzystny dla Obamy. Otóż nikt nie wie, jaki wpływ na wybory będzie miał entuzjazm tych, którzy po raz pierwszy pójdą głosować. To są i młodzi wyborcy, i ci starsi, nieraz po czterdziestce, którzy nigdy wcześniej nie chodzili na wybory. Oni pójdą zagłosować na Obamę. Ale czy pójdą? Czy ich dzisiejszy entuzjazm nie jest powierzchowny? Czy to nie rodzaj pop-artu, mody? Jeżeli wielu z nich pójdzie, to może być decydujące.
– Gdzie jest befsztyk? W jakim stopniu Barack Obama to twór mody, pop-artu, a w jakim polityk, który niesie jakąś treść?
– McCain próbuje pokazać, że Obama, to produkt bez substancji, bez doświadczenia.
– Ma rację?
– Ja uważam, że Obama doświadczenie ma. Tylko jak je zdefiniować? Jeśli chodzi o doświadczenie polityczno-partyjne, to rzeczywiście ma niewielkie, trzy i pól roku na scenie narodowej, przedtem był osiem lat senatorem w Illinois. Ale ważniejsze jest pytanie dotyczące jego osobowości, charakteru. On żył ponad trzy lata za granicą. Bardzo mało ludzi w Stanach ma to doświadczenie. A chodzi o to, że w ten sposób uczysz się, nie tylko poprzez mózg, ale przez skórę, że świat nie działa według amerykańskich reguł. A jego praca w South Side w Chicago? To są dzielnice, gdzie Hillary Clinton nie weszłaby w ogóle, John McCain także nie. Jak więc można mówić, że Obama nie zna codziennego życia biednych Amerykanów? Oczywiście, Republikanie próbują go tak opisać.
– Wybory to walka wielkich machin medialnych.
– W tej chwili chodzi w tej walce nie o rzeczywistość, nie o jej pokazanie, ale o tworzenie pewnych obrazów. Tak dzieje się po obu stronach. Demokraci też próbują pokazać, co nie jest fair, że McCain nie jest samodzielny, że mówi i robi to, co mówią i robią wszyscy Republikanie, że jego wybór to de facto trzecia kadencja Busha. To jest ich przekaz. Z kolei Republikanie próbują opisywać Obamę jako stworzenie medialne, bez substancji politycznej, coś takiego jak Britney Spears, Paris Hilton, nic więcej, celebrity. Że jest młody, że nie ma doświadczenia. I teraz jest walka: czyja interpretacja wygra, okaże się silniejsza.

Christoph von Marshall – dziennikarz, historyk. Korespondent niemieckiego dziennika „Tagesspiegel” w Stanach Zjednoczonych. Towarzyszył Barackowi Obamie w jego kampanii wyborczej na prowincji i w Waszyngtonie. Autor książki „Barack Obama. Czarnoskóry Kennedy”, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2008

 

Wydanie: 2008, 39/2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy