Obciąć palec

Profesor Łagowski niezwykle trafnie zauważył w „Przeglądzie”, że obiecując sobie państwo demokratyczne, myśleliśmy o państwie, w którym nie ma sądowych procesów politycznych. Tymczasem większość procesów toczących się obecnie przed sądami – nie tylko procesy generałów Kiszczaka czy Jaruzelskiego, o których mówi profesor, ale także proces Rywina, Sobótki i in. – są procesami podszytymi walką polityczną.
Podobnie obiecując sobie państwo demokratyczne, myśleliśmy o państwie wolności słowa. Tymczasem zapadł oto wyrok sądowy skazujący redaktora ukazującego się w Policach pisma na trzy miesiące więzienia za treść wydrukowanego artykułu. Kara więzienia zaś wskazuje, że nie był to proces cywilny, jakimi bywają z reguły procesy o zniesławienie, lecz proces karny, prowadzony w imieniu państwa.
Myślę, że jest to wystarczający powód, aby zadać sobie pytanie, co właściwie dzieje się u nas z mediami, zwłaszcza że dziwnych zdarzeń jest na tym polu coraz więcej.

Oto więc poseł Rokita w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówi, że w istocie rzeczy Adam Michnik i ksiądz Rydzyk są do siebie bliźniaczo podobni, ponieważ obaj opierają swój wpływ na mediach, jeden na „Gazecie Wyborczej”, drugi na Radiu Maryja. To porównanie zamazuje skrzętnie wszelkie różnice, jakie gołym okiem widoczne są jednak pomiędzy Michnikiem a Rydzykiem, chociaż sama zasada, że media mają wpływ na opinię, jest banalnie słuszna. Być może więc zdanie Rokity o Michniku świadczy jedynie o tym, że na pochyłe drzewo i kozy skaczą. Ale sam fakt wpływu mediów na opinię i zachowania ludzkie jest oczywisty do tego stopnia, że w zahamowanym na szczęście przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji konkursie Radia Wawa młody człowiek, pod wpływem perswazji medialnej – popartej pieniędzmi, rzecz jasna – gotów był sobie obciąć palec u ręki.
Dlaczego więc właściwie, myśląc o państwie demokratycznym, utożsamialiśmy je z państwem wolności słowa i wolnych mediów? Czy po to, aby wielkie koncerny medialne mogły w dowolny sposób urabiać swoją polityczną klientelę, wtłaczając jej do głów ustalone przez siebie aksjomaty? Albo czy po to, aby media mogły w dowolny sposób rozdmuchiwać ludzką głupotę, naiwność albo po prostu nieszczęście, bo przecież obcinanie sobie palca za pieniądze nie jest wyrazem zadowolenia i wiary w lepszą przyszłość?
Oczywiście, że nie po to. Przytoczone tu jednak przykłady pokazują, że w świecie mediów zachodzą przemiany, których nie braliśmy pod uwagę, i relacja między mediami a demokracją staje się bardziej złożona.
Otóż wiara w media jako niezbywalny atrybut demokracji pochodzi z przekonania, że są one – po pierwsze – wyrazem opinii zwyczajnych ludzi, przekazywanej ośrodkom władzy, po drugie zaś, że są one instrumentem kontroli społecznej, sprawowanej przez społeczeństwo nad światem polityki i biznesu.
Tymczasem, niestety, w naszych obecnych warunkach obie te funkcje mediów są co najmniej wątpliwe. Stopniowo zaczynają to zresztą rozumieć także przedstawiciele świata mediów, dziennikarze i wydawcy. Nie jest zatem odkryciem, że żadna z wielkich opiniotwórczych gazet w Polsce nie jest obecnie po prostu głosem obywateli, wyrażających przez nie swoje zdanie. Są one własnością wielkich grup kapitałowych, których celem jest nie tyle wyrażanie, ile kształtowanie opinii. W naszych warunkach realizuje się więc raczej zalecenie Lenina, aby prasa była „kolektywnym organizatorem” opinii społecznej, niż przekonanie, że jest ona wyrazicielem opinii.
Dotyczy to, co ciekawe, nie tylko wielkich, ogólnopolskich gazet, ale także prasy lokalnej, której niemal sto procent jest własnością zagranicznych koncernów kapitałowych, traktujących je jako źródło dochodu, nie zaś głos lokalnej opinii. Nie jest też żadnym przypadkiem, że pismo z Polic, którego redaktor został właśnie skazany za wyrażenie swojej opinii na temat działań lokalnej władzy, ma zaledwie tysiąc egzemplarzy nakładu, a więc jest prywatną gazetą społecznego hobbisty, nie zaś lokalną, ale wielonakładową gazetą opiniotwórczą.
Z tych samych powodów wątpliwa wydaje się kontrolna rola prasy. To prawda, że gazety są u nas zajadłym tropicielem afer, zarówno politycznych, jak i finansowych, ale prawdą jest również, że owe tropicielstwo z reguły penetruje obóz wroga – wrogiej firmy, wrogiej partii, konkurencyjnego sponsora – zatrzymuje się zaś na granicy interesów własnego reklamodawcy, własnego lobby, nie mówiąc już o właścicielu i wydawcy. Oczywiście, lepsze to niż nic, jest to także argument na rzecz pluralizmu: jeśli każdy spenetruje teren swego przeciwnika, to przy założeniu pełnego pluralizmu wszystko zostanie spenetrowane. Tylko że w praktyce tak nie jest, zarówno na skutek koncentracji kapitału medialnego, jak i porozumień między grupami kapitałowymi, które władają mediami.
Piszę to wszystko jako przyczynek do dających się obecnie oglądać kłopotów SLD. Jest oczywiste, że spadające z dnia na dzień notowania tej partii biorą się z jej błędów zarówno taktycznych, jak i strategicznych. Ale biorą się także z porażki medialnej. Jest zastanawiające, że silna ongiś formacja, która w dodatku już dwukrotnie po 1990 r. sprawowała władzę, nie tylko nie stworzyła swojej własnej siły medialnej, to znaczy swojego własnego wpływu na opinię, ale nawet nie podjęła żadnego istotnego wysiłku w tym kierunku.
Myślę, że bierze się to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, z powtarzanego często bezmyślnego przekonania, że przecież „w roku 1993 i 2001 wygraliśmy wybory, nie dysponując żadnymi mediami”. Przekonanie to jednak nie uwzględnia faktu, że z roku na rok świat polityczny staje się coraz bardziej światem wirtualnym, ważniejsze jest to, co dzieje się w mediach, niż to, co dzieje się w rzeczywistości. Tym można wytłumaczyć polityczną karierę kulturysty Schwarzeneggera albo rozpatrywane teraz całkiem serio nasze kandydatury prezydenckie. Po drugie, zaniechanie medialne SLD bierze się z pychy, a więc z pewności, że nawet krótkie wystąpienie kogokolwiek z ekipy rządzącej w jakimkolwiek wypożyczonym medium wpływa na opinię publiczną.
Nie wpływa. Wpływ może mieć jedynie systematyczna, codzienna perswazja. Jak, nie przymierzając, perswazja „Gazety Wyborczej” czy Radia Maryja.
Obóz rządzący obecnie otoczony wrogością głównych mediów, od których jest coraz bardziej zależny, nie tylko traci wpływy, ale stopniowo traci orientację, poddając się ich sugestii. Pogrąża się w świat wirtualny, tworzony przez media. Nie tylko pod ich dyktando podejmuje sporą część swoich decyzji, ale niedługo gotów będzie obciąć sobie także palec, jeśli taką myśl podsuną mu główne opiniotwórcze gazety.

 

 

Wydanie: 08/2004, 2004

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy