Odciski proszę

Odciski proszę

USA stały się pierwszym krajem świata, który rutynowo pobiera odciski palców od obcokrajowców

Procedurze pobierania odcisków palców muszą poddać się m.in. obywatele Polski, sojuszniczki Waszyngtonu. W 14 portach i na 115 lotniskach imigranci, studenci i turyści przybywający do Stanów Zjednoczonych na podstawie wizy, są również fotografowani, a ich elektroniczne zdjęcia trafiają do wielkiego banku danych.
Dostęp do niego mają liczne agencje federalne i służby bezpieczeństwa tropiące terrorystów i przestępców. Organizacje obrony praw obywatelskich biją na alarm, ale w atmosferze powszechnego lęku przed terroryzmem ich protesty są głosem wołającego na puszczy.
Stworzony kosztem 380 mln dol. system US-VISIT (pełna nazwa U.S. Visitor and Immigrant Status Indicator Technology) oficjalnie zaczął działać 5 stycznia na międzynarodowym lotnisku Hartsfield-Jackson w Atlancie. Tom Ridge, szef gigantycznego Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego powołanego po zamachach z 11 września 2001 r., witał z uśmiechem na międzynarodowym lotnisku grupę Chilijczyków, pierwszych obcokrajowców, których poddano tej nowego rodzaju kontroli. Ridge wyraził pewność, że US-VISIT

pozostawi granice otwarte

dla podróżnych, lecz zamknie je przed terrorystami. Stwierdził też, że w czasie gdy społeczność międzynarodowa prowadzi walkę z terroryzmem, coraz więcej krajów będzie stosować biometryczne środki sprawdzania tożsamości. System obejmie do 24 mln obcokrajowców rocznie.
Elektroniczna granica testowana była na lotnisku w Atlancie od 17 listopada ubiegłego roku przez osiem tygodni. W tym czasie prześwietlono ponad 20 tys. cudzoziemców, wśród których zdemaskowano 21 osób znajdujących się na listach poszukiwanych przez FBI. Byli wśród nich fałszerze dokumentów, matacze wizowi, ludzie oskarżeni o przestępstwa narkotykowe i gwałty, ale ani jednego terrorysty. A przecież US-VISIT ma chronić Stany Zjednoczone przede wszystkim przed szalonymi bombiarzami bin Ladena. System uruchomiony został w klimacie paniki, największego strachu przed terrorystycznym atakiem od czasu tragedii z 11 września. 21 grudnia administracja George’a Busha ogłosiła pomarańczowy alarm antyterrorystyczny (wyższy od niego jest tylko alarm czerwony). Służby specjalne otrzymały bowiem „wiarygodne informacje”, iż Al Kaida znów planuje porwanie samolotów pasażerskich. Przedsięwzięto bezprecedensowe środki bezpieczeństwa. Liniowe maszyny lądujące w Los Angeles i Waszyngtonie były eskortowane przez myśliwce F-16. Od 31 grudnia ze względów bezpieczeństwa odwołano lub znacznie opóźniono 14 lotów linii British Airways, Aeromexico i Air France. Lista pasażerów lotu BA223 z Londynu do Waszyngtonu sprawdzana była przez funkcjonariuszy 22 (sic!) różnych agencji rządowych. 6 stycznia pewnej kobiecie nie pozwolono polecieć z Paryża do Cincinnati, ponieważ miała na sobie ogrzewaną kurtkę motocyklową.
Mimo wielokrotnych ostrzeżeń nikt nie został aresztowany, nie wykryto żadnego spisku terrorystycznego, nie jest pewne, czy w ogóle istniało jakieś niebezpieczeństwo. Jak pisze dziennik „Wall Street Journal”,

sześć lotów Air France

odwołano na skutek błędów FBI. Zgodnie z porozumieniem między Waszyngtonem a Paryżem Francuzi przesłali Amerykanom listy pasażerów samolotów uznanych za zagrożone na godzinę przed startem. FBI wytypowało sześciu podejrzanych. Ale podczas przekazywania informacji doszło do kompromitujących pomyłek. Podano tylko nazwiska pasażerów, bez imion i dat urodzenia. W następstwie za domniemanych terrorystów uznani zostali m.in. walijski agent ubezpieczeniowy, starsza dama z Chin oraz dziecko, które miało nieszczęście nazywać się tak jak jeden z przywódców muzułmańskich ekstremistów z Tunezji. Kiedy mijały kolejne tygodnie pomarańczowego alarmu i nic się nie działo, niektóre media, jak „Christian Science Monitor”, zaczęły stawiać pytanie, czy Al Kaida nie jest papierowym tygrysem.
Ale Amerykanie żyją w lęku przed terroryzmem. Ich poczucie bezpieczeństwa ma wzmocnić system US-VISIT. Koncepcja jest genialnie prosta. Podróżny kolejno kładzie palce wskazujące obu rąk na elektronicznym bezatramentowym skanerze, który zapisuje linie papilarne. Zostają one porównane z zawartością banku danych obejmującego terrorystów i przestępców. Potem uprzejmy urzędnik wydaje polecenie: „Proszę spojrzeć w kamerę. Dziękuję, może pan iść”. Ale nawet jeśli podróżny pomyślnie przejdzie przez to sito, funkcjonariusze graniczni i tak mogą odesłać go do kraju. Cała procedura nie trwała w Atlancie dłużej niż 15 sekund, bowiem personel był już wyszkolony. W innych portach lotniczych urzędnicy mieli pewne trudności z ustawieniem kamer na trójnogach.
Większość podróżnych przyjmowała te środki bezpieczeństwa z rezygnacją lub ze zrozumieniem – przecież po niewyobrażalnym dramacie z 11 września Stany Zjednoczone mają wszelkie powody do zachowania czujności. Tylko nieliczni protestowali. 25-letni Julio Mendoza z Buenos Aires żalił się: „Przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, aby jako student pogłębić swą wiedzę. Nie spodziewałem się, że pobiorą mi odciski palców. Czuję, że zostałem potraktowany jak przestępca, jak kryminalista”. Brazylia jako jedyne państwo zastosowało środki odwetowe. 1 stycznia na lotnisku Guarulhos w Sao Paolo urzędnicy pobrali odciski palców i fotografowali 230 amerykańskich podróżnych. Brazylijczycy nie mieli odpowiedniego sprzętu, toteż procedura trwała około pięciu godzin, nic dziwnego, że niektórzy przybysze z Ameryki klęli w żywy kamień. Brazylijscy dyplomaci rozsierdzili się, gdyż ich kraj nie trafił na listę uprzywilejowanych sporządzoną przez Waszyngton. Znajduje się na niej 28 państw, których obywatele nie muszą poddawać się nowej procedurze kontrolnej, jeśli przybywają jako turyści na czas krótszy niż 90 dni. Wśród tych krajów są Australia, Nowa Zelandia, Japonia, Singapur i państwa Unii Europejskiej, ale także Słowenia. Polska, która przecież wspomaga militarnie Stany Zjednoczone w dziele stabilizowania Iraku, nie została potraktowana tak łaskawie. Z punktu widzenia zwalczania terroryzmu powyższe rozwiązanie jest absurdalne, gdyż nad Wisłą nie ma przecież, w przeciwieństwie do np. Wielkiej Brytanii i Francji, znaczącej społeczności muzułmańskiej. Podróżny z Polski może szmuglować za Atlantyk najwyżej kiełbasę czy

bigos w słoiku,

ale nie bombę w bucie, jak obywatel brytyjski Richard Reid, który w 2001 r. o mało nie zniszczył samolotu pasażerskiego nad oceanem. Przy obecnych zasadach Reid nie zostałby poddany kontroli. Pewne jest, że Waszyngton układał listę uprzywilejowanych, aby nie urazić swych najważniejszych sojuszników.
US-VISIT na lotniskach to dopiero początek. W końcu bieżącego roku zostanie uruchomiony podobny system kontroli dla osób opuszczających terytorium USA. W tym celu w portach lotniczych i morskich ustawione zostaną automatyczne kioski, w których wyjeżdżający będą musieli zeskanować swe dokumenty podróżne i ponownie oddać odciski palców. Chodzi o to, aby sprawdzić, którzy obcokrajowcy nie dopełnili warunków przyznania wizy lub też pozostali na terytorium Stanów Zjednoczonych, aczkolwiek ich wiza wygasła. Szacuje się, że jedna trzecia spośród 10 mln nielegalnych imigrantów przebywa w USA z nieważnymi wizami. W przyszłości władze amerykańskie będą się starać, aby od kandydatów na imigrantów pobierano elektroniczne odciski palców już w ich ojczystych krajach. W końcu 2005 r. identyfikatory biometryczne będą już stosowane na 156 lądowych przejściach na granicach z Meksykiem i Kanadą.
Amerykańska Unia Praw Obywatelskich ostrzega, że nowy program tylko powiększy zamęt wśród imigrantów, i tak oszołomionych z powodu różnych surowych środków bezpieczeństwa wprowadzonych po 11 września. „System ten doprowadzi do pogwałcenia prywatności na wielką skalę. Dane uzyskane przez rząd pozostaną, nawet jeśli imigranci dostaną obywatelstwo USA”, przewiduje Timothy Edgar, jeden z prawnych doradców Unii.
Podobne obawy ma Sagandhi, dziewczyna z Indii, studiująca literaturę w Karolinie Północnej, która nie zgodziła się na podanie swego nazwiska. Pyta: „Czy informacje uzyskane dziś przez władze, nie zostaną jutro wykorzystane przeciwko mnie?”. Ale takie głosy w epoce globalnej wojny z terroryzmem nie znajdują zrozumienia. Nad Ameryką krąży złowrogie widmo brodatego szejka z afgańskiej jaskini. Niektórzy przewidują, że mimo wszelkich środków bezpieczeństwa w USA dojdzie do wielkiego zamachu terrorystycznego, prawdopodobnie podczas kampanii wyborczej przed prezydencką elekcją. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, wolności obywatelskie w Stanach Zjednoczonych zostaną poważnie ograniczone, a Ameryka zmieni się w prawdziwą twierdzę.


Biometryczne wizy
Lęk przed terroryzmem i niepożądanymi imigrantami sprawia, że także w Unii Europejskiej wprowadzane są nowe środki bezpieczeństwa, również biometryczne. Od stycznia br. w Niemczech wystawiane są wizy z fotografiami. Najpóźniej za dwa lata w wizach wydawanych przez kraje UE ma się znajdować elektroniczny chip, w którym zapisane będą biometryczne cechy posiadacza wizy: odciski palców czy fotografie tęczówki. W dalszej perspektywie planuje się umieszczenie danych biometrycznych w paszportach europejskich.

Spór o szeryfów powietrznych
Sekretarz Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego USA, Tom Ridge, zażądał, aby samoloty zagranicznych linii lotniczych zabierały na pokład uzbrojonych agentów czy też szeryfów powietrznych (sky marshals). Ma to nastąpić po ogłoszeniu przez USA stanu zagrożenia ze strony terrorystów. W Niemczech specjalnie wyszkoleni funkcjonariusze federalnej straży granicznej pełnią taką służbę podczas niektórych lotów już od października 2001 r. Władze w Paryżu przyznały, że agenci policji w cywilu eskortują niekiedy loty Air France do USA. Węgierskie państwowe linie lotnicze Malev zamierzają dostosować się do życzeń Waszyngtonu. Wiceprezydent Singapuru, Tony Tan, przewiduje, że w przyszłości samoloty pozbawione ochrony powietrznych szeryfów nie będą mogły lądować na niektórych lotniskach. Zbrojnych agentów na pokłady nie chcą jednak wpuścić Portugalia, Finlandia, Szwecja, Dania, South African Airways oraz brytyjskie czarterowe linie lotnicze Thomas Cook. Władze wymienionych krajów oraz szefowie obu towarzystw lotniczych podkreślają, że obecność ludzi z bronią na pokładach może przynieść więcej szkody niż pożytku i w razie zaistnienia realnego niebezpieczeństwa lepiej odwołać lot niż ufać umiejętnościom powietrznych szeryfów.

 

Wydanie: 03/2004, 2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy