Odkopują zapomnianą wieś

Odkopują zapomnianą wieś

W 1947 roku wystarczyło parę godzin, by Choceń przestał istnieć. Dziś na nowo odtwarzany jest układ pól, dróg i domostw

Kobieta stanęła na gruzach domu. Drżącą dłonią dotknęła ziemi. Objęła pochyloną jabłoń, przytuliła do niej siwą głowę. To była jej modlitwa za spaloną wieś. Pierwsza po 60 latach.
Obrazek pierwszy. Na wyblakłej fotografii z 1924 r. widać drewnianą cerkiew z trzema kopułami i fragment dzwonnicy. Obok rosną chude brzozy pozbawione liści, pod nimi leżą żerdzie do grodzenia świątyni. To jedno z nielicznych zachowanych zdjęć wsi Choceń, wykonane przez nieznanego autora zapewne jesienią. Ma w sobie jakąś tajemnicę i smutek. Ani śladu człowieka, choć przecież wtedy, w międzywojniu, wioska tętniła życiem.
Obrazek drugi. Na placu po cerkwi, sfotografowanym latem 2008 r., leżą resztki kamieni, blachy i szkła. To pozostałości spalonej tuż po wojnie świątyni. Wiosną był tu jeszcze żeliwny krzyż, który kiedyś wieńczył jedną z kopuł. Leśnicy z Baligrodu wetknęli go w gruzowisko, by świadczył o świętości tego miejsca. Pewnego dnia krzyż zniknął. Sprzedano go na złom? Zdobi ścianę domu jakiegoś kolekcjonera?
Co szczególnego jest w nieistniejącym od 1947 r. Choceniu (rdzenni mieszkańcy mówili: Chocniu), skoro podobny los, naznaczony przymusowymi wysiedleniami i niszczeniem zabudowań, spotkał dziesiątki innych bieszczadzkich miejscowości? Otóż właśnie tę bojkowską wioskę, wtórnie porośniętą lasem, postanowiono metr po metrze odkryć. Każdą studnię, piwnicę, spichlerz, sad. Każde miejsce, w którym niegdyś stały kryte strzechą chyże. I cerkwisko, i cmentarz…
Choceń leży w gminie Zagórz. Na jego terenie gospodarują Lasy Państwowe, ściślej – Nadleśnictwo Baligród. Od 2002 r. mają współgospodarza. Część gruntów po dawnej wsi kupiła Joanna Cutts, z domu Dominiczak, Polka z Kaszub mieszkająca w Bostonie ze swoim amerykańskim mężem. Co kazało im dotrzeć aż w Bieszczady?
– Bliskie są nam góry, jeszcze bliższa historia kultur pogranicza, zwłaszcza polsko-ukraińskiego – mówi Joanna Cutts.
Na jej zlecenie Regionalny Ośrodek Badań i Dokumentacji Zabytków w Rzeszowie opracował „Studium wartości kulturowych dawnej wsi Choceń”. Powstał dokument, który mógł pomóc gminie Zagórz w zmianie planu zagospodarowania dla „zagubionej wsi” i utworzeniu na jej obszarze strefy chronionego krajobrazu.
W 2003 r. listy w tej sprawie wysłali do ówczesnego burmistrza Zagórza pełnomocnik Joanny Dominiczak-Cutts i nadleśniczy z Baligrodu Ryszard Paszkiewicz. Podkreślili, że Choceń to jedna z niewielu bieszczadzkich miejscowości, w której zachował się układ przestrzenny pól, dróg i siedlisk domowych sprzed setek lat. I że dlatego warto taką perełkę uratować od zapomnienia.
– Burmistrz nie zareagował – opowiada Joanna. – Na kilka lat straciłam wiarę, że cokolwiek uda mi się zrobić w Choceniu.
Wiary nie stracił Ryszard Paszkiewicz. Kiedy o planach rewitalizacji Chocenia opowiedział w krośnieńskiej dyrekcji Lasów Państwowych, nie mieli tam wątpliwości, że projekt wart jest sił i pieniędzy. W 2006 r. do zarośniętej wioski weszli robotnicy, a nadleśniczy przekonał Polkę z USA, że nie warto rezygnować z marzeń.

Kurna chata i placki z brukwi

Choceń był małą i biedną wsią. Według spisu z 1921 r., stały tu 33 domy. Spośród 199 mieszkańców większość stanowili Ukraińcy. Reszta, nie więcej niż 20-25 osób, to Żydzi i Polacy. Do wojny i późniejszych wysiedleń ten stan niemal się nie zmienił. Wioska leżała w małej, trudno dostępnej kotlince. Miejscowi żyli z uprawy żyta i jęczmienia, hodowali owce, kozy.
– Żyli to za dużo powiedziane, raczej dziadowali – krzywi się Maria Piekutowska z sąsiedniego Seredniego Wielkiego, rocznik 1929. – Głód doskwierał często. Pamiętam, że na skraju wioski stała kurna chata. Mieszkała w niej rodzina z kilkorgiem dzieci. Dziewczynki były moimi rówieśnicami, chodziłam do nich się bawić. Zanosiłam im pszenne bułki, dla nich rarytas. To tam pierwszy raz w życiu spróbowałam placków z brukwi, które jedli na co dzień…
Piekutowska przypomina sobie, że bodaj tylko dwóch gospodarzy miało konie. Jak chcieli, to konia pożyczyli, jak nie, biedota musiała sama zaprzęgać się do pługa. Dziś nikt już nie dojdzie, którzy byli najbardziej zasobni, ale udało się przynajmniej ustalić nazwiska części mieszkańców i oznaczyć działki, na których stały ich domy.
Wszystkie te dane, łącznie ze szczegółowym opisem odnalezionych śladów materialnych oraz rodzajem drzew owocowych, znalazły się w raporcie rzeszowskiego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków. Niewykluczone, że na jego podstawie Joanna Cutts i Nadleśnictwo Baligród wybiorą miejsce, w którym w przyszłości zostanie zbudowana replika bojkowskiej chyży z Chocenia. Znajdą się w niej przedmioty odnalezione podczas oczyszczania wsi: fragmenty naczyń, lemiesze od pługów, podkowy, obręcze beczek i kół, kamienie ostrzałek, serce dzwonu…
– To moje marzenie, w dodatku kosztowne – zwierza się Joanna. – Dlatego myślę o założeniu fundacji. Wtedy łatwiej byłoby zrealizować projekt.

Chocenianka zza oceanu

Odkąd Polka z USA po raz pierwszy stanęła w Choceniu, nie przestała jej towarzyszyć myśl o odszukaniu choćby jednego dawnego mieszkańca wioski. Większość wysiedlono w 1946 r. do ZSRR, rok później kilkanaście rodzin trafiło na ziemie odzyskane. Pomóc mogła Maria Piekutowska, ale czas zatarł w pamięci nazwiska, imiona, adresy. – Mnie i moich bliskich też wywieziono, do Kobylnicy pod Słupskiem, i gdzieś tam trafili również ci z Chocenia – opowiada.
Dla 16-letniej wówczas dziewczyny akcja „Wisła” była szokiem. Nic nie rozumiała, pamięta tylko, że każda rodzina dostała na spakowanie dobytku trzy godziny. Wozami i wojskowymi ciężarówkami powieziono wszystkich na stację kolejową do Zagórza, a stamtąd w daleką drogę na Pomorze. – Jeden płacz był, bo ludzie nie wiedzieli, co ich czeka – wspomina pani Maria. – Ale żołnierze obchodzili się z nami dobrze. Dawali jeść, pytali, czy komu lekarza nie trzeba.
Płacz u wielu ustał, kiedy pod Słupskiem zobaczyli poniemieckie gospodarstwa. Murowane domy, zadbane obejścia, w stodołach sprzęt rolniczy. Przymusowi osadnicy zajmowali gospodarstwa według przydziału.
– Dostaliśmy ładny dom, dużo lepszy niż zostawiony w Serednim – zachwala Piekutowska.
– Wyszłam za mąż za kawalera spod Lublina, zaczynało się układać, aż gdzieś pod koniec lat 50. gruchnęła wieść, że Niemcy będą odbierać swoje. Ojciec powiedział: Maryśka, bierz chłopa, wracaj na nasze, a jak przyjdą Niemce, wrócimy i my. Straszną głupotę zrobiłam. Znowu w biedę poszłam, w dodatku między obcych. I siedzę tu, już wdowa, jak gołąb wśród jastrzębi.
Co to znaczy? – Lepiej za dużo nie paplać. Pan wie, samotna, w dodatku Ukrainka… Mam żal, bo przed wojną i w Choceniu, i w Serednim ludzie w zgodzie żyli. Ojciec miał tartak, młyn i kuźnię, pracował u niego Polak. Polakiem był gajowy, a tato, grekokatolik, jego dwóch synów trzymał do chrztu w kościele w Tarnawie. Potem przyszła wojna i poukładany świat Polaków i Ukraińców wywrócił się do góry nogami.
Maria Piekutowska nie zdołała odnaleźć w zakamarkach pamięci nazwisk ludzi z Chocenia, ale szczęśliwy los sprawił, że Joanna Cutts natrafiła na rdzenną choceniankę w… Stanach Zjednoczonych. Zaprosiła ją do domu w Bostonie i namówiła na wywiad rzekę. A potem kupiła jej bilet lotniczy do Polski, by 80-letnia kobieta mogła jeszcze raz zobaczyć krainę dzieciństwa.
– Chodziła z moim mężem po zarośniętej wsi, dotykała drzew, myła twarz wodą ze strumienia – opowiada Joanna. – Shaun mi potem mówił, że te odwiedziny miały w sobie coś z pożegnania. Jakby kobieta przeczuwała, że jest tu od wojny pierwszy i ostatni raz.
Odwiedziła też Marię Piekutowską. O czym rozmawiały, co sobie obiecały? Pani Maria milczy, nie potrafi sobie nawet przypomnieć imienia dawnej sąsiadki. A może nie chce? – Opowiem lepiej, jak w wojnę hitlerowcy szukali w Choceniu ropy naftowej – ożywia się nagle staruszka. – Coś tam nawet znaleźli, zrobili mapy. Ale jak uciekali przed Ruskimi, to podobno zakopali tu złoto.
Według kobiety, musi być w tym ziarno prawdy. Choćby dlatego, że pod Choceniem jedna Niemka kupiła ziemię i za nic nie chce tam nikogo z okolicznych dopuścić. – Pierwsze słyszę o poniemieckim skarbie – dziwi się Marcin Scelina, podleśniczy z Baligrodu, prawa ręka nadleśniczego Paszkiewicza do spraw Chocenia. – Na pewno wioskę penetrowali „turyści” z wykrywaczami metali szukający militariów. Ale to działo się też w innych opuszczonych wsiach.

Barwinek zamiast nagrobka

Scelina zna Choceń od podszewki. To on towarzyszył najpierw robotnikom leśnym, a potem młodzieży z Zespołu Szkół Drzewnych w Lesku i harcerzom z Lublina przy odkrywaniu ruin wsi. Zwłaszcza ci ostatni zapadli mu w pamięć. – Lało dwa tygodnie, a oni, 13-,14-letni uczniowie, i tak się nie zniechęcili. Wykonali masę roboty. I natrafili na unikat. W potoku Chocenka odnaleźli kamienną płytę z tryzubem i wyrytym cyrylicą napisem BORNIA.
Słowo oznacza w języku ukraińskim walkę. Czy płyta pochodzi z okresu walk UPA o samostijną Ukrainę, z ostatniej wojny, czy może z jeszcze wcześniejszych czasów? To zadanie dla historyków.
Wędrując przez Choceń, co rusz można się natknąć na odsłonięte pozostałości dawnych gospodarstw. – O, tu widzimy spichlerz, dalej studnię, a tu stał dom – pokazuje Marcin Scelina. – Gdzieś w środku wsi była też szkoła, ale na razie nie udało nam się trafić na jej ślad.
Powyżej potoku, na wzniesieniu, wyraźne ślady żubrów. Choceń to jedna z ich ostoi. Tuż obok ogrodzone żerdziami cerkwisko. Można wziąć do ręki kawałki zbrylonego szkła (najpewniej z okien świątyni), resztki blachy pozostałej z dachu, dotknąć kamieni z prezbiterium.
Nieopodal ledwie widoczne kopczyki ziemne. Gdyby nie gęsto rosnący barwinek (siano go dawniej często właśnie na grobach), nikt by się nie domyślił, że jest na cmentarzu. – Nie zachował się choćby fragment nagrobka – zamyśla się Scelina. – Postawiliśmy tu brzozowy krzyż, by nikt już nie deptał tego miejsca.

PS W październiku skradziony z cerkwiska żeliwny krzyż nagle się odnalazł. Marcin Scelina podejrzewa, że złodzieja ruszyło sumienie. Odniósł go w to samo miejsce, z którego wiosną zabrał.

——————————————————-

Choceń jest pierwszą rewitalizowaną wsią w Bieszczadach spośród kilkudziesięciu opuszczonych przymusowo przez Bojków i Łemków w latach 1946-1947. Wcześniej Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Krośnie uporządkowała i oznaczyła pozostałości zabudowań m. in. w Tworylnem, Hulskiem, Krywem, Siankach, Dźwiniaczu Górnym, Beniowej i Bukowcu. Leśnicy uporządkowali i ogrodzili również dawne greckokatolickie cmentarze oraz cudem zachowane pojedyncze nagrobki.

 

Wydanie: 2008, 48/2008

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Gaja
    Gaja 8 marca, 2019, 23:10

    Chocen to bylo gniazdo UPA.Kwaterowal tam slynny bandyta Stefan Stebelski ps.”Chrin” wslawiony wymordowaniem 70 jencow WOP w Wisloku Wielkim 22 marca 1946roku.Poparcie dla UPA w Choceniu skutkowalo licznymi akcjami WP ktore wreszcie doprowadzily tam do rozbicia sotni U6 ktora dowodzil „Chrin” wlasnie w Choceniu.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy