Odpocznijmy trochę od siebie

Odpocznijmy trochę od siebie

Przez kilka lat niemal co tydzień pisałem do Państwa „Z Galicji”. Napisałem łącznie kilkaset felietonów, sam nie wiem dokładnie ile. Próbowałem opisywać i wyjaśniać otaczającą nas rzeczywistość. Komentowałem wydarzenia polityczne, próbowałem przedstawić swój stosunek do historii, do polityki, do drugiego człowieka. Pewnie nie zawsze mi się udawało. Na pewno nie zawsze miałem rację, a czasem, być może, nawet mając rację, nie umiałem jej jasno przedstawić. Ale o jednym mogę zapewnić: zawsze byłem szczery, zawsze pisałem to, co myślę. Po prostu starałem się zawsze być sobą.
Nie jestem jednak zawodowym publicystą. Choć różne role przychodziło mi w życiu grać, tak naprawdę zawsze byłem człowiekiem nauki, a od 20 lat także obrońcą w procesach karnych. Te ostatnie dwie role splatają się zresztą nierozłącznie. Praktyka adwokacka umożliwia mi weryfikowanie teorii, nauka – szersze i głębsze spojrzenie na rolę adwokata. Jedno i drugie pozwala mi, jak sądzę, lepiej kształcić młodych prawników.
Coraz częściej z trudem godzę rolę profesora uczelni, adwokata i publicysty. Muszę coś wybrać, coś zostawić. Mam poczucie obowiązku, które każe mi skoncentrować się na nauce i nauczaniu studentów. Spróbuję więc na jakiś czas zamilknąć jako publicysta. Może część z Państwa też powinna ode mnie odpocząć?
Moje felietony wywoływały nieraz dość skrajne reakcje. Spotykałem się z życzliwością części Czytelników, ale też z oburzeniem i zgorszeniem innych. Dostawałem czasem listy. Mogę je podzielić z grubsza na takie kategorie: życzliwe polemiki, rady, czym mam się zająć, o czym i jak dokładnie napisać, i obraźliwe paszkwile. Tych ostatnich nie było nawet – jak na tyle lat i tyle felietonów – zbyt wiele.
Ostatnio jakaś paniusia na Facebooku zarzuciła mi, że piszę płytkie półprawdy. Chodziło jej konkretnie o Putina. Naprawdę nie wiem, gdzie o Putinie napisałem „płytką półprawdę”, ale paniusia była o tym mocno przekonana. Zagroziła mi, że nie będzie czytać moich tekstów. Okropnie się tym przejąłem. Ale paniusia nie daje za wygraną. Jak dalej będę pisał takie „płytkie półprawdy”, nie będzie kupować PRZEGLĄDU. Przestaję pisać. Panie Redaktorze, dzięki temu może Pan liczyć na stały dopływ 5,80 zł tygodniowo. Paniusia będzie dalej kupować PRZEGLĄD. Ale nie byłbym taki pewny, bo coś mi się zdaje, że paniusia i tak go nie kupuje, tylko czyta sobie za darmo stare teksty na Facebooku i tam bada ich prawdziwość i głębokość.
Żegnam się zatem z Czytelnikami, żegnam z cierpliwą i gościnną redakcją PRZEGLĄDU. Żegnam się na razie na kilka miesięcy. Później, jeśli redakcja będzie chciała jeszcze mnie drukować, a Czytelnicy czytać, wrócę ze swoimi felietonami. Ale na pewno nie będą one w rubryce „Z Galicji”. Zaraz wytłumaczę dlaczego. Po I wojnie światowej mieszkańcy Galicji, a więc dawnego zaboru austriackiego, patrzyli trochę z góry na mieszkańców Kongresówki czy dawnego zaboru pruskiego. Mieli powody. W Galicji działały jedyne dwa na ziemiach polskich uniwersytety z polskim językiem wykładowym: Jagielloński w Krakowie i Jana Kazimierza we Lwowie, w Krakowie działała też Akademia Umiejętności, kwitło życie literackie i artystyczne, administracja urzędowała w języku polskim. A jak przyznawali sami warszawiacy, w jednej krakowskiej kawiarni można było spotkać więcej inteligencji niż w całej Warszawie. Bycie z Galicji dawało powód do dumy. Tak było przed ok. 100 laty. Dziś, kiedy patrzę na ludzi z Galicji (ściślej z Krakowa) na najwyższych stanowiskach państwowych, trochę mi za nich, a przy okazji za Galicję, wstyd. A już naprawdę bycie z Galicji przestało być powodem do dumy. Jeśli będę pisał, będę musiał sobie jakoś inaczej nazwać rubrykę. Ale to wtedy będę się zastanawiał jak.
Bardzo też jestem ciekaw, jak za kilka miesięcy będzie wyglądać Polska. Może już nie będzie PRZEGLĄDU, może będzie na mnie zapis cenzury i zakaz publikacji? A może znaczna część dzisiejszych czytelników PRZEGLĄDU zaprenumeruje, tak na wszelki wypadek, „w Sieci” albo „Gazetę Polską”? Nie żartuję. Niedawno w Gdańsku odbywał się ogólnopolski Zjazd Katedr Prawa Karnego i Kryminologii. Uczestnicy doskonale zdawali sobie sprawę, jak ostatnio manipuluje się u nas prawem karnym, jak niszczy niezależne sądownictwo, co wyrabia z Trybunałem Konstytucyjnym. W kuluarach wszyscy o tym mówili. Gdy przyszło do podjęcia uchwały w tej sprawie, napisanej bardzo ostrożnie i delikatnie, tak by władzy za bardzo nie drażnić, wymyślono, by nad przyjęciem głosować tajnie. Za głosowały 64 osoby, przeciw 14, a siedem wstrzymało się od głosu. Czyli dokładnie 30% uczestników zjazdu katedr, pracowników naukowych uczelni, a więc teoretycznie najlepiej przygotowanych prawników karnistów, nie poparło tej delikatnie protestującej uchwały. Podoba im się to, co władza wykonawcza wyrabia z Trybunałem Konstytucyjnym i sądami? Nie rozumieją nic z tego, co się dzieje wokół nich? Wynikałoby z tego, że są idiotami. Chyba jednak nie są. Są tylko ostrożni. Do przesady. Postawy takich ostrożnych, przestraszonych, wolących się nie wychylać sprawiają, że powstają, umacniają się i trwają systemy autorytarne i totalitarne.
Chciałbym na zakończenie napisać coś bardziej optymistycznego, ale jakoś nic takiego nie przychodzi mi do głowy. „Sorry, taki mamy klimat”, chciałoby się zacytować byłą panią minister. Klimat pesymizmu.

Wydanie: 2016, 40/2016

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy