Odrze, na pożegnanie

Odrze, na pożegnanie

Nad Odrą rzygało się, wracając po pijaku „z grobu Wojaczka”. Bardzo ładnie i elegancko się rzygało, bo wystarczyło wychylić się za murek i paw lądował na samym brzegu, w krzakach, gdzie pozostawał gorzką tajemnicą. Murek przydawał się także na randkach, był z widokiem na wodę, na z rzadka przepływający statek pełen imprezowiczów, na mrugający po drugiej stronie Ostrów Tumski. Nad Odrą byliśmy bojowi. Między betonowymi wentylatorami na Wzgórzu Partyzantów zbieraliśmy się jako Anty Nazi Front, żeby roznosić antyfaszystowskie ulotki, ustawiać się na marsze i bójki ze skinami. Miałam 14 lat i to były ostatnie subkultury lat 90., wojny o naszywki, sznurówki – dobrze znaliśmy symbolikę kolorów.

Jako licealiści nad Odrą byliśmy patetyczni: czytając Céline’a na kocu z wielbłądem. Żółciejąc aż po końcówki włosów od tytoniu tak toksycznego, że przepalał srebro. Ogniska na wałach, puszczanie papierowych łódek. Wierszyki pisane w tramwajach, które jechały wzdłuż Odry i w których każdy porządny człowiek chociaż raz zgubił portfel i klucze.

Nad Odrą byłam też mała. Babcia Władka zabierała mnie tam zimą. Szłam z nawoskowanymi łyżwami przewieszonymi przez ramię. Z rękawiczkami na sznurku. Żeby nakarmić łabędzie albo odkryć ślizgawki pod śniegiem, na zamarzniętej tafli – niektóre niemożliwie długie. Obić tyłek, skręcić kostkę, przeziębić się na całe dwa tygodnie ferii.

Nad Odrą przyjmowałam wiedzę z logiki i antropologii – od profesorów, którzy lubili outdoor i piwo. Z notatnikami, łapiąc październikowe słońce. Najlepsze lekcje: nie pamiętam niczego oprócz koloru wody, smaku kefiru z koprem i waszych twarzy, przyjaciele z roku (ciekawe, gdzie teraz się podziewacie).

Nad Odrą był Klub Biznesmena – idealny rekwizyt do anegdot o pełzającym kapitalizmie lat 90. Udające coś miejsce dla snobów i borowików na dorobku. „Prawdziwych biznesmenów” tam oczywiście nie było. Za to studenci wpadali na afterek, potańczyć do Phila Collinsa i ponabijać się z facetów w garniakach.

Odra jest w mieście wszędzie, żyjemy tu nad rzeką i kanałami. Kiedyś we wrocławskim radiu nadawano program informacyjno-publicystyczny „Studio Odra”. Dla starszych mieszkańców Wrocławia było to obowiązkowe audio! Z kolei w miesięczniku „Odra” załatwiano ważne sprawy nie tylko literackie, ale i polityczne – wychodzi on zresztą do dzisiaj, odświeżony przez „8. Arkusz Odry”, który redakcja oddała młodym krytykom i badaczom – Marcie Koronkiewicz i Pawłowi Kaczmarskiemu.

Do dzisiaj istnieje także Odra-Film – instytucja, która zajmuje się prowadzeniem kin na terenie województwa dolnośląskiego i lubuskiego, produkcją filmów i organizacją festiwali. Odra jest więc również w języku, wierszach, powieściach i filmach. Taką żywą, stalową, a czasem promienną rzekę zapamiętamy.

Teraz jest wielką, toksyczną tubą, rozlaną między mostami trumienną wyprawką dla ryb. Będzie powoli się goić. I może pewnego dnia wróci czarna czapla, która stawała codziennie na kamieniu przy Bogusławskiego, a teraz zniknęła. Dobrze by było znów patrzeć na Odrę bezpieczną, zarybioną, żeby była otwarta na żer i oddychała sobie, dotleniona pod swoim gładkim, chłodnym pancerzem. Teraz łabędzie wybiorą pewnie wąską, ale jeszcze czystą Ślęzę, gdzie kąpie się wiele psów – małe rasy przy betonowym zejściu, większe po prostu tam, gdzie mogą jak najszybciej wejść do wody. A między nimi mój pies, który w takie dni jak dziś od rana cieszy się, że zaraz pójdziemy nad rzekę, bierze rozbieg, prostuje w powietrzu ogon i…

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy