Oferta dla jelenia

Oferta dla jelenia

Sprzedam, kupię, różne, czyli Polak z ogłoszenia

Ze słupa przy Dworcu Centralnym uśmiecha się do mnie grupka markowo ubranych, zadowolonych z siebie młodych ludzi. „Tylko z nami sukces w zasięgu ręki. Daj sobie szansę”. Widać, że im się powiodło. Został ostatni pasek z numerem telefonu.
Ogłoszenia nalepiane są w nocy lub nad ranem jedne na drugich. W najlepszych punktach miasta jest ich kilka warstw. W każdej życiowej sytuacji można coś dla siebie wyłowić. Chcesz schudnąć w siedem dni bez efektu jo-jo? Dorobić, pracując umysłowo, a może otworzyć własną działalność wróżenia z kart perskich? Wystarczy czytać anonse na osiedlowych słupach, przystankach lub w gazetach. Ogłoszeniowy biznes kwitnie wprost proporcjonalnie do wzrostu braku perspektyw.

„Szczęście gwarantuję”

– Twoje życie zależy od ciebie – wyjaśnia mi przez telefon trener sukcesu. – Pamiętaj, że czas działa na twoją niekorzyść. Liczy się decyzja. Decyduję się natychmiast. Zostaję przydzielona do sobotniej grupy. W przedpokoju siedzi rzędem kilkanaście młodych dziewczyn. Asia, studentka dziennikarstwa, jest zdeterminowana. Nie chce być szarą myszką i robić „resejczerkę” dla Jagielskiego. Chce być kimś. – W moim zawodzie liczy się nazwisko – wzdycha. – Jeśli nie będę przebojowa, odpadnę. Z pokoju z drzwiami obitymi skajem wychodzi wysoki mężczyzna w czarnym golfie. Zagaja rozmowę, jakby znał nas wszystkich, jak tu siedzimy, na wylot. Zwroty o umiejętności sprzedania się słychać równie często jak przecinek. Dziewczyny łykają obietnice niczym prozac. Siedzimy w kole po turecku ponad godzinę. Trener opowiada, co na jakie rozterki ma do zaoferowania. – Tylko spokojnie, łagodnie, bez lęku – mówi hipnotycznym głosem.
Warsztat kiedyś kojarzył mi się z garażem. Dziś można wykupić warsztaty na wszystko: motywację, asertywność, body language. Do zeszytu na lekcje indywidualne pierwsza wpisuje się Asia. Są już odpłatne (350 zł seans). Częstotliwość spotkań uzależniona od efektów.
Najwięcej ogłoszeń zachęca do zrzucenia zbędnych kilogramów. „10 kg w 10 dni bez zwiotczenia skóry”; „Chcesz schudnąć w 30 sekund?”, zachęca „profesjonalny personel”, dodając na samym dole ogłoszenia, że choć to niemożliwe, w tym czasie można podjąć decyzję o przyjściu na terapię. Żerowanie na kompleksie nadwagi jest wciąż dochodowym interesem, podobnie jak obietnica szczęścia, bo kto go nie pragnie!
„Szczęście gwarantuję”, odrywam ręcznie napisany numer telefonu na słupie telegraficznym przy placu Bankowym. – Dysponujemy ziołami na wszelkie dolegliwości – chwali się śpiewnym głosem pani ze słuchawki. – Robimy też długotrwałe tipsy na paznokcie (teraz są w promocji po 65 zł, obie dłonie) i maseczki własnej receptury na trądzik. Każdy znajdzie coś na swój kompleks. A kompleksy to przecież jeden z podstawowych powodów złego samopoczucia. Posiadamy też rajstopy wyszczuplające…

Aaa aby pracować

„Rozwój w dużej firmie. Tylko pięć etatów”, czytam w jednej ze stołecznych gazet. Najlepiej dzwonić od razu, gdy otworzą kioski, bo im wcześniej, tym większa gwarancja, że na jeden z tych pięciu etatów człowiek się załapie. Gdy recepcjonistka pyta przez telefon, czy jestem ambitna, bez namysłu potwierdzam. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej młody chłopak w eleganckim garniturze obiecuje kierownicze stanowisko. Przydziela mnie do Wojtka, opiekuna. Czekam na korytarzu. Ciągle nie wiem, co będę robić. Może to jakiś dom kultury, myślę, bo dolatują śpiewy i oklaski. Gdy z sali wychodzi tłum, ja i jeszcze parę osób, które dziś dostały szansę na rozwój, wsiadamy do tramwaju z Żoliborza na Ochotę. Ci, co już złapali bakcyla, ciągle klaskają i klepią się po ramieniu z charakterystycznym zwrotem dużego palca do góry na znak, że jest OK, a Wojtek opowiada „nowym”, jak zaczynał od zera, a teraz już ma ludzi pod sobą. Gdy pukamy do kolejnej firmy z karnetem na pizzę za pół ceny, mówię, że rezygnuję, bo spodziewałam się czegoś innego. – Dobrze, że decydujesz się wcześniej. My potrzebujemy ambitnych i zdeterminowanych na sukces – podaje mi rękę trener.
„Na stałe. Nie akwizycja”, to najczęściej jedyny konkret w ogłoszeniach o pracę. Kandydaci na konkretne stanowiska, praca w atrakcyjnym zespole, wynagrodzenie adekwatne do wyników, kompetentni do umysłowej, telewizja cyfrowa 10 stanowisk. Takie lakoniczne ogłoszenia kryją zwykle firmy jeśli już istniejące, to raczej jednoosobowe i na pewno szemrane.
Po gazetach w całej Polsce krąży od czasu do czasu enigmatyczne ogłoszenie: „Pracę w domu zleci wydawnictwo”. – Dziękujemy, że wybrałeś właśnie nasz numer – wita mnie automatyczna sekretarka. – Jeżeli jesteś zainteresowany adresowaniem kopert, wciśnij zero, jeżeli wpisywaniem tekstu w komputer, jeden, jeżeli… Wysłuchanie wszystkiego zabrało mi 10 minut. Potem spojrzałam na kartkę i z kierunkowego (0-70) 011 wyszło mi 0-700. Pracy nie znalazłam, ale za to zapłacę za „rozmowę”, jakbym zadzwoniła do horoskopu.
Jeszcze niedawno interesowały nas solidne oferty, dziś zdeterminowani polują na ostatnią deskę ratunku w stylu „100 zł na godzinę”; „Pieniądze leżą koło ciebie, podpowiem, jak je znaleźć”; „Zysk bez ryzyka” z telefonem komórkowym obok zachęty. Dzwonię na chybił trafił, młody głos długo tłumaczy mi, że oferta już nieaktualna, że chętnych było kilkadziesiąt osób, że mogę zadzwonić w przyszłym tygodniu, może coś się znajdzie. Perorował chyba pięć minut. Tę zabawę wyjaśnił mi Piotrek, maturzysta, który w podobny sposób nabija sobie dodatkowe minuty na Erę. W telefonii komórkowej jest bardzo sprytna usługa, dzięki której ilość darmowych minut wzrasta proporcjonalnie do długości rozmów przychodzących. – Daje się ogłoszenie, że jest praca, i przetrzymuje klienta. To proste – mówi. Pomysł „Wyślij 40 zł, a my prześlemy ofertę” jest już przeżytkiem, bo naciągając na rozmowy, można po całym dniu zdobyć nawet kilkadziesiąt dodatkowych minut. Zależy, ilu się złapie.
„Podpowiem, jak dorobić. Koperta plus znaczek zwrotny”. Pani Zosia, emerytka, odpisała mi, jak samemu wykonać serwetę, handlować koszami z wikliny (u chłopów na Podlasiu można kupić je najtaniej), jak z ciasta przed świętami lepić ozdoby (chodzą nawet po 3 zł hurtem, gdy znajdzie się nabywca). „Pełny etat bez języka operatywnym”: – Zbiór jabłek z zakwaterowaniem – krzyczy w słuchawkę gospodyni. – Ale już nieaktualne!

Wróżyć każdy może

„Zatrudnię wróżkę. Widzenie aury będzie dodatkowym atutem”. Niski kobiecy głos w telefonie pyta mnie o szczegóły: jaki mam staż, czy często się potwierdza to, co wyczytam z ręki, i czy mam już stałych klientów. Przynęta złapana. Wróżka Honorata umawia się na spotkanie. – Wie pani, nam bezrobocie nie grozi – mówi tęgawa czarodziejka, rozkładając się na fotelu otoczonym bibelotami i mdłą wonią kadzidełek. – Psychoanalityk wymaga wielu spotkań, a u mnie za 70 zł można kupić sobie pewność na najbliższe pół roku. Jeśli pani też czuje, że pomaga ludziom, możemy pracować razem – zachęca, jakby chciała się przede mną usprawiedliwić (swoją drogą, moja znajoma wyszła za mąż, bo niejaka wróżka Cecylia wyczytała z tarota, że ten, którego spotka jesienią, okaże się miłością jej życia…).
Ale ludzie lubią się „uzdrawiać”. Bo tu nie ma kolejek, czekania i łaski pań z rejestracji. Poza tym można uzdrowić duchowo nie tylko siebie, ale i mieszkanie, dom lub działkę. – Dysponuję uzdrawiającymi kryształami i modlitwami uwalniającymi. Odczytuję też podświadomość – zachwala się radiesteta Waldemar z Lublina.
„Rzuć palenie, nadwagę, alkohol w 15 minut. Hipnoza”. Idę. Pan Marian włączył jakąś tybetańską muzykę i kazał położyć się na karimacie. – Jesteś lżejsza, oczy stają się ciężkie… Nie odpłynęłam. Zapłaciłam połowę stawki (40 zł) bo, jak powiedział, należę do tych, którzy nie potrafią się rozluźnić.
„Bezpłatne usuwanie bólu, stresów i nałogów”; „Jasnowidz prześwietla wzrokiem”; „Ratuję przypadki beznadziejne”; „Osobisty doradca zagwarantuje przyszłość” – ilość ogłoszeń świadczy, że biznes należy do przyszłościowych. Co innego butik na mieście, frytki, lodziarnie i podobne usługi. Po anonsach znać, komu interes nie wypalił. Oprócz powierzchni handlowej ludzie chętnie wyprzedają wszystko, co było z nim związane: „100 par szklanych lisich oczu do kołnierza”, „solarium mega turbo power”, automaty do bitej śmietany.
Niektórzy sprzedają, co zostało: „Dobrą krowę tanio”; „Do kupienia nowy dwuosobowy grobowiec na cmentarzu komunalnym w Tarnowie”. – A co, pani sensacji szuka? – opowiada właściciel nieużywanej pieczary. – Z tej emerytury to już dawno powinienem umrzeć z głodu, a skoro jeszcze żyję, wyprzedaję, co się da. Jeszcze tylko ta mogiłka mi została (wyceniona na 7 tys.).
Można sprzedać nawet nerkę i kamienie żółciowe, tylko te koloru brązowego, które nie farbują. Ale to już pod specjalnymi hasłami, wyłapywanymi przez speców od handlu wszystkim.

Absolutnie wszystko przyjmujemy

„Atrakcyjny przyjmie pracę na wózki widłowe lub jako pan do towarzystwa”. Dzwonię do atrakcyjnego: – Jestem po wojsku. W lubuskim urzędzie pracy nie dali mi żadnej oferty. Trzeba próbować innych sposobów. Może znów stanę się normalnym człowiekiem…
Absolutny to słowo klucz w większości ofert. Jest „absolutnie bezkonkurencyjna Calineczka”, ekipa „absolutnie wszystko wywożąca” i „absolutnie aktywny”, dzięki któremu viagra trafia dziś pod strzechy. – Wie pani, przyjemność kosztuje. Jeden proszeczek za jedyne 70 zł – zachwala aktywny. Ma żonę farmaceutkę, to i w załatwieniu towaru mniej pośredników. Dlatego najtaniej w mieście. No i zawsze z pierwszej ręki, więc jest pewność, że nie podróbka. – Biorą u mnie wszyscy, nawet chorzy na cukrzycę.
„Agroturystyka. Zapraszamy również z psem”; „Modelki na zagraniczne kontrakty lub wizy do USA. Wpisowe”; „Odbierz niemiecki podatek”; „Multilotek. Wygrana w każdy dzień”. Na anonse o kursach wizażu i asystentek z adnotacją „Praca po szkoleniu” polują najczęściej dziewczyny z prowincji. Na kursy wydają ostatni odłożony grosz. Z dyplomem ukończenia wracają na wieś.
„Każdą ilość zużytych pocztówek”. Dzwonię pod „pocztówki”. – Jeszcze nikt się nie odezwał, ale oglądałem w telewizji, że teraz można sprzedać wszystko, nawet to, co nikomu niepotrzebne. Więc dałem anons. Całe życie zbierałem te kartki – tłumaczy właściciel.
„Długi przejmę lub wyegzekwuję”. Pan Władek reklamuje mi przez telefon swoją ofertę. Nie zabija, tylko stosuje nacisk psychologiczny lub ośmiesza publicznie oszustów. Zaprasza na spotkanie, bo o cenach nie chce rozmawiać „na łączach”.
Właściciele domów i samochodów mają jeszcze jednorazową szansę. Przed świętami wysyłają anonse: „Przyjmę reklamę na Fiata 126 p. Jeżdżę po całym województwie”; „Zawieszę szyld na balkonie. Wychodzi prosto na centrum handlowe w Nowym Sączu”; „Opieka nad grobami bliskich tych, którzy nie mogą przyjechać w Pomorskie ze względu na wiek lub zdrowie”; „Biblię w obrazkach bezpłatnie wysyłam”…
Zabezpieczenia, płoty betonowe, alarmy, żaluzje, kominki, stawy i oczka – wykop, ziemniaki jadalne – każda ilość i wideofilmowanie mają jeszcze jaki taki popyt. No i kredyty. Te przed świątecznym robieniem zapasów są najbardziej dochodowym interesem. „Kredyt jesienny z dojazdem. Także dla sfery budżetowej, emerytów i rencistów”; „Chwilówka”; „Pożyczki świąteczne bez zgody współmałżonka i poręczycieli”; „Decyzja 24 h”. Dla najbardziej zdesperowanych pozostają lombardy wielobranżowe. „Absolutnie wszystko przyjmujemy. Gotówka od ręki”. – Nie ważne, ile ten kożuch ma lat. Jeśli jest w dobrym stanie, proszę przynieść – irytuje się właściciel ogłoszenia.

***
Odpowiadam na ostatni z anonsów z tajemniczym pytaniem „Poszukujesz zmiany?”. – Już zaznaczam plusa przy nazwisku, bo jest pani osobą wyjątkowo komunikatywną – mówi głos w telefonie, zachwalający pracę w usługach ubezpieczeniowych. Nie skorzystam. Komunikatywność to mój zawód, a wrażeń aż dość jak na refleksję.
„Gdy masz plamę na honorze, miś Koala ci pomoże. Nic ująć, nic dodać, wszystko można pomalować”. Pod ten numer już nie dzwonię. Ale ktoś desperacko poszukujący nadziei zadzwoni na pewno, bo cała Polska w tych anonsach zawarta. Jaś kombinuje, Stach wiąże koniec z końcem, a Antoniego zawsze wystrychną na dudka.

 

Wydanie: 2002, 47/2002

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Edyta Gietka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy