Ogołocony pałac

Ogołocony pałac

Co zostało po prezydencie Lechu Kaczyńskim?

Szukając odpowiedzi na pytanie, co zostało w Pałacu Namiestnikowskim, w którym mieszkała para prezydencka, po jej niepełnym pięcioletnim bytowaniu, napotykamy przede wszystkim podlane sensacyjnym sosem doniesienia tabloidów. Pisały one m.in., iż w pałacu mieszkała prezydencka córka, która spakowała wszystkie pamiątki w kilkadziesiąt pudeł i wywiozła do mieszkania w Sopocie. Były tam meble, rzeczy codziennego użytku, osobiste, jak choćby ubrania, buty czy torebki. Marta Kaczyńska przez kilka tygodni przebywała z mężem i córkami w apartamentach prywatnych na drugim piętrze pałacu. Właściwie trwało to do ostatniej chwili, kiedy stało się jasne, że obiekt nie pozostanie „w rękach rodziny”.
W zasadzie mianowany przez pełniącego obowiązki prezydenta nowy szef kancelarii Jacek Michałowski nie robił z tego kwestii, bo to były normalne, w istocie bardzo smutne czynności. Każdy, kto kiedyś musiał porządkować rzeczy po zmarłych rodzicach, zna uczucie bólu i przywołuje z pamięci fragment wiersza ks. Jana Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą, zostaną po nich buty i telefon głuchy”.
Kiedy stało się już jasne, w poniedziałek rano 5 lipca 2010 r., po drugiej turze wyborów, że prezydentem zostanie Bronisław Komorowski, a nie Jarosław Kaczyński, pod rezydencję głowy państwa podjechała ciężarówka, a może nawet dwie – tutaj tabloidy nie są zgodne. Załadowano na nie pudła nie tylko z rzeczami osobistymi prezydenta i jego żony, lecz także w osobnych kartonach szkło, porcelanę oraz prezenty, jakie prezydencka para otrzymała podczas pełnienia obowiązków państwowych. Gazety napisały jeszcze, że w najbliższym czasie córka Lecha i Marii zapewne otworzy te pudła i zastanowi się, co zrobić z rzeczami, które tak bardzo przypominają jej rodziców.

Klucze a sprawa polska

Kilka dni później te same gazety zaczęły pisać o sprawie w nieco innym tonie, tak jakby czynności Marty Kaczyńskiej w ostatnim miejscu zamieszkania jej rodziców były jakimś
nadużyciem i spowodowały nawet problemy w przygotowaniu miejsca pracy dla następcy, czyli Bronisława Komorowskiego. Wystąpił, wydawałoby się, banalny problem kluczy od apartamentów prywatnych i na tym tle w pałacu dochodziło do kompromitujących, a może nawet gorszących scen.
Obrazuje to tytuł jednej z notatek: Marta Kaczyńska za późno oddała klucze do pokoi prezydenta. Wynika z niej, że córka głowy państwa była już wcześniej proszona o wyprowadzenie się z pałacu, ale nie reagowała i dopiero 5 lipca mogły do apartamentów wejść ekipy remontowe. Szef kancelarii minister Michałowski miał wtedy powiedzieć prasie, że „remont opóźni się, bo Marta Kaczyńska późno oddała klucze do pałacu”. Córka prezydenta replikowała natomiast: „Wcześniej nikt ze mną o tym nie rozmawiał, a przecież jeśli szybko potrzebny był remont, to ktoś mógł mi o tym powiedzieć”.
Jeśli rzeczywiście z tego powodu miał się opóźnić remont w Pałacu Namiestnikowskim, to wówczas ucierpieć mogłyby nawet sprawy rangi państwowej. Ale nie przesadzajmy. Kilka dni temu min. Jacek Michałowski w nieoficjalnej rozmowie z „Przeglądem” potraktował sprawę terminu remontu mniej kategorycznie. Z jego słów wynikało, że Marta Kaczyńska mogła zakończyć pakowanie już miesiąc wcześniej i że na tydzień przed drugą turą wyborów proszono ją o oddanie kluczy, na co miała odpowiedzieć, że prezydenta Kwaśniewskiego nikt tak natarczywie nie popędzał, aby zabrał swoje rzeczy po upływie jego kadencji. Jednak o jakimś dramatycznym opóźnieniu remontu nie można mówić. Słowem – państwo polskie nie ucierpiało z tego powodu.
Tyle o kluczu. Natomiast na pytanie, co zostało w pałacu po prezydenckiej parze, minister odpowiada – nic. Państwo Dubienieccy zabrali wszystko. Prezenty, które Lech Kaczyński otrzymywał od zagranicznych gości też.
– Czy była jakaś komisja zdawczo-odbiorcza? – pytaliśmy ministra Michałowskiego i padła odpowiedź, że jakoby była, ale złożona głównie z pracowników poprzedniej ekipy. Jacek Michałowski był w niej jedynym reprezentantem mianowanym przez pełniącego obowiązki po śmierci Lecha Kaczyńskiego. I z tej rozmowy można się zorientować, że on uczestniczył tylko formalnie w pracy komisji, bo nie otrzymał od razu protokołu, spisu wywiezionych przedmiotów. Tę listę, trudno powiedzieć, na ile kompletną, na specjalną prośbę Marta Kaczyńska przysłała później.

Nikt i tak tego nie zobaczy

Skierowaliśmy przez Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta RP oficjalną prośbę o wyjaśnienie szczegółów przeprowadzki pamiątek po Lechu Kaczyńskim i jego małżonce i otrzymaliśmy odpowiedź pełną ogólników, niepodpisaną przez żadną konkretną osobę. Przytaczamy ją w całości:
„Szanowny Panie Redaktorze,
W odpowiedzi na Pana pytania, uprzejmie informujemy, co następuje:
– rzeczy osobiste z apartamentu śp. Prezydenta i Jego Małżonki zostały przekazane komisyjnie córce, pani Marcie Kaczyńskiej-Dubienieckiej; z czynności przekazania został sporządzony protokół zdawczo-odbiorczy,
– z wyposażenia apartamentów w Pałacu korzystają kolejne Pary Prezydenckie,
– wycieczki odwiedzające Pałac Prezydencki zwiedzają główne sale i nie mają dostępu do prywatnych apartamentów,
– prezenty, które śp. Prezydent Lech Kaczyński otrzymywał podczas wizyt zagranicznych, częściowo znajdują się w Pałacu Prezydenckim, a część z nich została przekazana instytucjom kościelnym oraz córce Pana Prezydenta na rzecz Fundacji im. Marii i Lecha Kaczyńskich. Z poważaniem Biuro Prasowe KPRP”.
Na prośbę skierowaną do Biura Prasowego, aby podać nazwę instytucji kościelnej, która otrzymała część prezentów, odpowiedzi już nie było.
A dodatkowo z nieoficjalnej rozmowy z min. Jackiem Michałowskim nie wynika, by cokolwiek ze wspomnianych prezentów pozostało w pałacu. Dał on wyraźnie do zrozumienia: listę mamy, rzeczy nie. Państwo Dubienieccy mieli tylko wspomnieć, że pragną założyć coś w rodzaju fundacji, która z czasem zajmie się organizowaniem muzeum Lecha Kaczyńskiego.

Działka na Księżycu i brylanty

Pytania kierowane do Marcina Dubienieckiego, męża Marty Kaczyńskiej, też niewiele wniosły. Mężczyzna zasłaniał się prywatnym, osobistym charakterem przeprowadzki rzeczy po zmarłym prezydencie, a na uwagę, że nie wszystko było prywatną własnością prezydenta, stawał się arogancki.
– Czy ktoś będzie czynił sprawę z powodu kilku butelek francuskiego wina? – pytał retorycznie i dawał do zrozumienia, że to drobiazgi niewarte zainteresowania. Ale na kolejne pytanie odpowiedział: – Tak, wzięliśmy też brylant za 2 mln dol. – co zapewne miało być żartem świadczącym tylko o tym, jak absurdalne zadaje mu się pytania. – Może pan tę informację o brylancie potwierdzić u min. Michałowskiego – dodał Marcin Dubieniecki. I wreszcie zięć zmarłego prezydenta wymienił najważniejszą, jego zdaniem, choć trudną do oszacowania pod względem wartości, pamiątkę otrzymaną w prezencie od głowy zaprzyjaźnionego państwa: Prezydent Lech Kaczyński otrzymał certyfikat podpisany przez prezydenta USA George’a Busha juniora, przyznający mu dwuhektarową działkę na Księżycu, co miało być zarazem instrumentem umocnienia przyjaźni polsko-amerykańskiej.
Bez żadnej nerwowości na pytania o prezenty otrzymywane przez Lecha Kaczyńskiego odpowiadała natomiast posłanka Elżbieta Jakubiak, która w latach 2005-2007 sprawowała funkcję szefa Kancelarii Prezydenta i była w ścisłym gronie osób zajmujących się właśnie dobieraniem upominków do określonych sytuacji. Jej zdaniem prezenty dzielą się na dwie grupy: osobiste, z dedykacją dla danej osoby, które nie podlegają ewidencji, oraz oficjalne, które są ściśle rejestrowane. Jeśli zakupuje się prezenty na polecenie głowy państwa, to nie tylko każdy taki upominek ma swoją fakturę, ale odpowiedni wydział kancelarii musi zgromadzić i przechowywać dokładne dane o tym przedmiocie oraz dla kogo był przeznaczony. Chodzi o uniknięcie sytuacji, że np. ta sama osoba za każdym razem otrzymuje ten sam upominek. W protokole dotyczącym każdej wizyty oficjalnej jest zresztą osobny punkt pt. wręczanie prezentów – i tutaj również są dokładne dane – co, komu, aby nie doszło do pomyłek. Kancelaria Prezydenta zdaniem posłanki dbała więc np. o to, aby podarunki i upominki podczas oficjalnych spotkań z papieżem Benedyktem XVI, czy to w Polsce, czy w Watykanie, nie powtarzały się, a także by różniły się od tych, które otrzymywał w Polsce papież Jan Paweł II.

Puzderko od Busha

Posłanka Elżbieta Jakubiak pamięta, co otrzymał podczas ostatniej wizyty Benedykt XVI i co ofiarował prezydentowi Kaczyńskiemu: – Papieżowi wręczono album o powstaniu warszawskim – bo Lech Kaczyński był budowniczym Muzeum Powstania, jak też jakiś wyrób z bursztynu, na pamiątkę tego, że prezydent pochodzi z Wybrzeża. Papież wręczył natomiast obraz, który trafił do kaplicy prezydenckiej w pałacu. Są tam zresztą zdeponowane inne dary wręczane podczas wcześniejszych oficjalnych wizyt w Polsce Jana Pawła II. Była szefowa kancelarii pamięta też wymianę prezentów z prezydentem USA George’em Bushem. Prezydentowa Maria Kaczyńska zamówiła w Ćmielowie miniaturowe figurki piesków z porcelany, dokładnie takich, jakie miała amerykańska para prezydencka. Wręczono też plakat wyborczy z 1989 r., nawiązujący do amerykańskiego filmu „W samo południe”. Amerykańska para prezydencka przygotowała prezenty nie tylko dla gospodarzy, lecz także dla kilku osób towarzyszących Lechowi Kaczyńskiemu. Otrzymali oni typowe prezenty urzędnicze – pudełeczka na biżuterię z wizerunkiem Białego Domu, pokryte masą perłową. Z kolei z inicjatywy Lecha Kaczyńskiego wyprodukowano specjalne upominki – srebrne spinki do mankietów z godłem Rzeczypospolitej Polskiej, w tym dla gości o wyższym statusie – takie same z paseczkiem ze złota.
Podobną kwalifikację prezentów przeprowadza poseł Ryszard Kalisz, który w latach 1998-2000 piastował funkcję szefa Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Dzieli otrzymywane przez głowę państwa upominki na dwie kategorie: oficjalne, otrzymywane w kraju lub za granicą, wynikające z pełnienia najwyższej funkcji państwowej, które są ewidencjonowane, przechowywane i eksponowane po zakończeniu urzędowania (przedmioty te w znakomitej większości znalazły się w kolekcji eksponowanej w odrestaurowanym przez kancelarię pałacyku w Ciechocinku, a także w Belwederze i Pałacu Prezydenckim), oraz prezenty osobiste, prywatne wręczane prezydentowi np. na urodziny czy imieniny, których nikt nie ewidencjonuje.

Kwestia moralna

Poprosiliśmy też o komentarz byłego szefa kancelarii z czasów prezydentury Lecha Wałęsy (1995). Stanisław Iwanicki twierdzi, że to za jego urzędowania i z jego inicjatywy wprowadzono w Kancelarii Prezydenta zasadę inwentaryzowania wszystkich otrzymywanych przez głowę państwa przedmiotów, bo wcześniej, za prezydentury gen. Wojciecha Jaruzelskiego czegoś takiego nie było.
– Wszyscy się ze mnie śmiali, po co to robię, ale zarządzenie okazało się bardzo przydatne po zakończeniu prezydenckiej kadencji Lecha Wałęsy. Nikt nigdy nie wysuwał wobec niego zarzutu, że prezydent jakoś szczególnie się wzbogacił z racji swojej funkcji, że się obłowił.
– To nawet nie jest sprawa rzeczywistej wartości tych prezentów – kontynuuje Stanisław Iwanicki. – Fakt, że nie ma obowiązku natury prawnej oddawania upominków, może rodzić różnorakie podejrzenia. Materia jest więc delikatna, ale trzeba dbać o to, by na pierwszą osobę w państwie nie padały żadne podejrzenia, bo zbyt wielkie reprezentuje ona sobą walory moralne. Powinno być absolutnie jasne, że prezydent nie robi żadnych przekrętów, że jego oblicze jest pod tym względem bez skazy. Tutaj nie powinno być dylematu – zostawić sobie coś na pamiątkę albo oddać do muzeum. Wszystko należy do narodu, choćby dlatego, że przecież prezydent nie tylko otrzymuje różne dary, ale i sam wręcza prezenty. I nie kupuje ich ze swoich prywatnych pieniędzy, ale z budżetu kancelarii, na rachunek. A po zakończeniu urzędowania dokonuje się inwentaryzacji otrzymanych przedmiotów i w całości przekazuje je jakiejś instytucji zaufania publicznego. Prezenty wręczone Lechowi Wałęsie przekazano protokolarnie Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu, natomiast część przedmiotów, np. otrzymane przez prezydenta odznaczenia, złote medale itd., trafiła do klasztoru na Jasną Górę, gdzie do dziś można je oglądać.
Stanisław Iwanicki mówi, że prezydent Lech Wałęsa w czasie pięcioletniej kadencji otrzymał sporo najróżniejszych prezentów i upominków. Kiedy je przewożono do KUL, trzeba było zamówić samochód ciężarowy. Część z nich ma znaczną wartość historyczną, mniej materialną. Obok np. różnych rzeźb drewnianych i portretów prezydenta, niekiedy wątpliwej wartości artystycznej, są niezliczone kryształy, wazy, puchary i inne wyroby, czasami bardzo dobre jakościowo.
Kiedy natomiast prezydent sam wręczał upominki, były to przedmioty zakupione z funduszu reprezentacyjnego kancelarii głowy państwa i tutaj granicą ich wartości był budżet tej instytucji. Oczywiście, gdy chodziło o np. Królową Brytyjską, musiało to być jakieś cenne dzieło sztuki, które wywożono z kraju legalnie, za zgodą konserwatora zabytków, ale najczęściej wartość takich przedmiotów nie była oszałamiająca. Np. prezydent Aleksander Kwaśniewski każdemu nowemu ministrowi, który składał ślubowanie w Pałacu Namiestnikowskim, wręczał na pamiątkę eleganckie wieczne pióro – przedmiot wartości kilkuset złotych.

Zanim powstanie muzeum

Upłynie jeszcze sporo czasu, zanim sprawa spuścizny po prezydencie Lechu Kaczyńskim, którego kadencja została przerwana w tak tragicznych okolicznościach, przestanie budzić społeczne emocje, a co ważniejsze, nie będzie już instrumentem politycznego szantażu i wojny polsko-polskiej. Warto jednak już teraz oddzielić to, co w sprawie pamiątek było racjonalne, a co podyktowane względami całkowicie subiektywnymi. Wydaje się, że nikt nie sprzeciwiłby się powstaniu jakiejś izby pamięci po ofiarach katastrofy smoleńskiej, tak jak nikt nie odrzuciłby pomysłu utworzenia muzeum pamiątek po Lechu Kaczyńskim. Niestety o takim projekcie nie chce na razie rozmawiać Marcin Dubieniecki, zięć prezydenta, a same pytania uważa za zbyt natarczywe. Ale także w środowisku byłego prezydenta idea powstania muzeum nie znajduje na razie poparcia. Ryszard Bugaj, społeczny doradca Lecha Kaczyńskiego, mówi: – Z muzeami nie należy się śpieszyć. Potrzebny jest dystans czasowy, a nie działanie na gorąco, w okowach emocji i sporów. Kaczyński swoim biografom pozostawia natomiast sporą spuściznę, nie tylko jako prezydent, bo również wcześniej pełnił ważne funkcje, jako polityk i urzędnik państwowy. Jego postać odróżniała się na scenie politycznej determinacją w obronie wyznawanych wartości, ale nie był to człowiek
zamknięty na polityczne myślenie, na budowanie swojej pozycji.
W tej chwili jednak na pytanie, co pozostało po Lechu Kaczyńskim w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, trzeba odpowiedzieć: nic, prócz krzyża upamiętniającego katastrofę prezydenckiego samolotu. Może więc ten krzyż powinien trafić do pałacu jako swoiste memento?

Wydanie: 2010, 36/2010

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Jasio
    Jasio 6 października, 2015, 02:35

    „Prezydent Lech Kaczyński otrzymał certyfikat podpisany przez prezydenta USA George’a Busha juniora, przyznający mu dwuhektarową działkę na Księżycu,”

    W koncu Polska doczekala sie kolonii!!

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Anonim
    Anonim 19 listopada, 2015, 21:36

    Podoba mi się ten artykuł, coć nie jestem czytelniczką Przeglądu. Pozdrawiam Hanna

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. spartan
    spartan 20 listopada, 2015, 06:33

    Głupszego artykułu nie czytała. Pogrąża on jeszcze bardziej Komorowskiego, czyli co za niego dwa razy rozkradli pałac?

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. gosc
    gosc 20 listopada, 2015, 08:33

    Powinna byc rozliczona za zycie na krzywy ryj w Belwederze AZ 3 m-ce zyla na koszt podatnikow. Coz skorzystala z zaloby bo Polacy dlugo byli w szoku. Powinna oddac TE koszta na dom dziecka np. tam tyle biedy…
    Za to Komorowskiego by rozszarpali bo to i to wziol, czemu Martusi nikt nie rozliczy? cicho sza? a ona to kto?

    Zlodziej pospolity musieli ja „wykurzyc prawie sila” z palacu.

    Odpowiedz na ten komentarz
  5. Anonim
    Anonim 20 listopada, 2015, 09:27

    Niestety sw.PIS taki wlasnie jest ,tylko wielka szkoda,ze Polacy nie chca tego widziec !!!Smutne,ze swoja nienawiscia niszcza nasz narod i Polske !!! Bylo juz tak dobrze ,bezpiecznie ,a teraz ,znowu nocne zatrzymania ,itp.koszmar !Nowe UB sie rodzi !!!

    Odpowiedz na ten komentarz
  6. jakastez
    jakastez 21 listopada, 2015, 22:23

    Czyli rozumiem, ze Komorowski okradl dwa razy. Pierwszy raz zanim Go tam wpuścili, a drugi raz kilka miesięcy po tym jak Go wyrzucili… trochę to skaplikowane :)… no i jakie wpływy…

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy