Ojciec trędowatych

Ojciec trędowatych

Polski kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla, o. Marian Żelazek, poświęcił się napiętnowanym i odrzuconym

To jego „nie łam się, jakoś z tego wyjdziemy”, wypowiadane do współwięźniów z jakimś takim przekornym uśmiechem, poparte klepnięciem twardej od nagniotków dłoni, może niejednemu z nas uratowało życie – mówi ojciec Bruno. Bo kto się poddał i przestawał wierzyć, że przeżyje, ten ginął. Marian umiał podtrzymywać ludzi na duchu. Czuli jego siłę i szukali w nim oparcia. O. Bruno Kozieł ma dziś 86 lat, o dwa więcej niż o. Marian Żelazek, polski kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla. Przeszli razem przez Dachau i Guzen.
O. Marian od ponad pół wieku jest na misji w Indiach, Bruno w seminarium werbistów w Pieniężnie. Od czasu, gdy rozstali się w 1950 r., po święceniach kapłańskich w Rzymie – dokąd zabrał ich z wyzwolonego obozu bp Gawlina, ustanowiony pod koniec wojny ordynariusz dla Polaków w Europie – utrzymują ze sobą stałą korespondencję. 20 lat temu Marian napisał do przyjaciela: „Zacząłem zajmować się trędowatymi właściwie trochę przez przypadek”.
Bruno jest dzisiaj przekonany, że to nie było zrządzenie losu – nikt nie był bardziej powołany do niesienia pomocy tym ludziom napiętnowanym nieszczęściem, odrzuconym przez innych niczym pariasi.
Obaj z Marianem zostali w 1940 r. wywiezieni do obozu koncentracyjnego prosto z seminarium werbistów w Pieniężnie. Było ich na początku 26 kleryków z jednego seminarium. Nie przeżyło 14.
– Ja, Ślązak z Rybnika, a on poznaniak z nieprawdopodobnie wielodzietnej rodziny, staliśmy się w obozie najbliższymi przyjaciółmi – mówi o. Kozieł. Proszę sobie wyobrazić, że miał piętnaścioro rodzeństwa, ojciec prowadził mały sklepik – wtedy mówiło się „kolonialny” – przy ul. Wilczej w Poznaniu. Marian, trochę krępy, barczysty brunet miał wielkie szczęście. Dość krótko był steintraegerem – nosicielem kamieni, ponieważ niemiecki nadzorca obozowego kamieniołomu wyznaczył go na ociosywacza. To ogromny plus, siedząca robota i nie musiał dłużej nosić ciężkich głazów na plecach.
O. Marian Żelazek, oficjalnie ogłoszony 30 stycznia polskim kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla, od kilku lat mieszka w aszramie, czyli w pustelni, którą parę lat temu wybrał na mieszkanie. To jego schronienie znajduje się przy kolonii trędowatych, którymi opiekuje się od 20 lat. Werbiści są zakonem misyjnym, a obecnie spośród blisko 600 polskich członków Zgromadzenia Słowa Bożego – jak brzmi pełna nazwa – przeszło połowa jest na misjach, ale w Indiach tylko jeden: ojciec Żelazek.
O. Żelazek, po ukończeniu w Rzymie studiów teologicznych, w 1950 r został skierowany do założonej właśnie wtedy stacji misyjnej werbistów w Sambalpurm, w północnej części indyjskiego stanu Orisa.
Przez pierwsze 25 lat pracował wśród hinduskich aborygenów, Adibasów. Był kolejno dyrektorem gimnazjum misyjnego, sekretarzem koordynującym pracę wszystkich szkół misyjnych w okręgu Sambalpurm i proboszczem małej parafii w miejscowości Bondamunda.
W 1975 r. wysłano go do Puri nad Zatoką Bengalską, na południu stanu Orisa. „Znalazłem się raptem na zupełnym pustkowiu, nie było tu żadnej stacji misyjnej, dosłownie niczego”, pisał w jednym z listów do o. Brunona. Początkowo sypiał, jak miliony hinduskich biedaków, pod gołym niebem, na macie rozłożonej na ziemi. Nawiązał kontakt ze Zgromadzeniem Sióstr Misjonarek Miłości Matki Teresy z Kalkuty, z którymi współpracuje od dziś. W ciągu kilku lat udało mu się zbudować kościół. O. Bruno uważa, że prawdziwe powołanie odkrył, gdy zetknął się ze straszliwym losem trędowatych. Nad Zatoką Bengalską trąd jest chorobą dotykającą wielu nędzarzy. Wobec zupełnego niemal braku środków na walkę z nią, pomysłowość o. Mariana, który nawet w hitlerowskim obozie koncentracyjnym potrafił ratować najbardziej wycieńczonych przed śmiercią głodową i podnosić ich na duchu, okazała się niezastąpiona. O. Żelazek w ciągu pierwszych kilku lat pobytu na misji w Puri założył tam kolonię dla kilkuset ludzi chorych na trąd, zapewniając im nie tylko dach nad głową, wyżywienie i leczenie, lecz również pracę. Stworzył także szkołę podstawową dla chorych i zdrowych dzieci trędowatych rodziców, wspólnie z nauczycielami dba o ich wykształcenie. Z jego inicjatywy mieszkańcy wioski Dobhar zbudowali i umacniają co roku wały przeciwpowodziowe, dzięki czemu mają regularne plony i zmniejszyło się niedożywienie w tej okolicy. Trąd to głównie choroba nędzarzy. Chociaż dzięki nowoczesnym lekom jest od dawna uleczalny, a całkowity koszt terapii jednego pacjenta wynosi mniej niż cena pary włoskich butów damskich (130 euro), w najbiedniejszych regionach świata notuje się co roku 800 tys. nowych zachorowań – przy bierności władz państwowych i postawy wielkich koncernów farmaceutycznych, którym nie opłaca się produkować leków i szczepionek przeciwtrądowych dla biednych.
Choć nie ma już obozów koncentracyjnych, większość spośród 11 mln trędowatych na świecie żyje w nędzy i izolacji, czekając, aż ktoś wyciągnie do nich rękę z chlebem i garścią niezbędnych leków. O. Bruno, opowiadając mi o wspólnych z Marianem Żelazkiem przeżyciach w lagrze, wspomina, jak obchodzili w Dachau imieniny. Marian zaproponował, aby w dniu, w którym wypadają imieniny współwięźnia z ich grupy, każdy ofiarował mu choćby najmniejszą kromkę chleba. Więźniom wydzielano głodowe racje, ale prawie zawsze uzbierało się sporo tych kromek. I było święto!


Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, trąd – zwany również chorobą Hansena – występuje w 91 krajach świata, a w 25 ma charakter epidemii. 75% spośród 11 mln trędowatych żyje w Indiach. Co dzień odnotowuje się 2,2 tys. nowych zachorowań na świecie.


Kandydaturę o. Mariana Żelazka (ur. 18 stycznia 1918 r.) do Pokojowej Nagrody Nobla zgłosił komitet złożony z jego przyjaciół, który pod nazwiskiem werbisty zebrał podpisy wielu wybitnych Polaków i Hindusów.

 

Wydanie: 05/2002, 2002

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy