Okopy Woronicza: zdobywcy i zwyciężeni

Okopy Woronicza: zdobywcy i zwyciężeni

Mam nadzieję, że miarą sukcesu nowej ekipy TVP nie będzie to, ilu ludzi odwoła albo jakie programy zdejmie z anteny

Bolesław Sulik – reżyser, emigrant polityczny, do Polski wrócił na stałe w roku 1991. M.in. autor filmu „In Solidarity”. Obecnie pracuje w Agencji Filmowej TVP, gdzie szefuje komórce oceniającej scenariusze filmowe. Wcześniej był członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Rady Nadzorczej TVP SA.

– Co się dzieje w telewizji? Trwa polowanie na ludzi Kwiatkowskiego?
– Tak się mówi, tak piszą gazety. Wymieniane są nazwiska tych, którzy mają odejść. Co mnie irytuje? Wśród ludzi, którzy chcą wytępić te rzekome legiony sojuszników Kwiatkowskiego, jest wielu, z którymi bardzo łatwo się dogaduję na temat kultury politycznej, na temat naszej klasy politycznej, jej mentalności i sposobów postępowania. I co? Oni przychodzą do telewizji albo piszą o telewizji i powielają te same wzory, które tak szczerze atakują. W Polsce nie ma innego modelu postępowania, nikt inaczej nie potrafi – trzeba znaleźć sobie przeciwnika, wziąć się za mordobicie i wygrać.
– Tak wygląda polskie życie publiczne. Od lat.
– No tak, więc dlaczego TVP miałaby być inna? Ale to jest dla tej firmy wyjątkowo szkodliwe. Od czasu odejścia Roberta Kwiatkowskiego z TVP spotkałem go raz. Nie mam z nim żadnego kontaktu. Natomiast jestem na tyle blisko tego, co się w tej firmie dzieje, że powinienem widzieć jakieś ślady, że oto szyki są zarysowane, z jednej i z drugiej strony, i toczy się batalia, czy ludzie Kwiatkowskiego utrzymają swój przyczółek, czy nie. Nie widzę takich działań. Wyobrażam sobie, że Robert Kwiatkowski nie przestał interesować się telewizją, ma ludzi, z którymi się spotyka. Mam nadzieję, że starczy mu poczucia humoru, żeby czytać, iż Durczok jest twarzą Kwiatkowskiego.
– A jest?
– Durczok jest wybitnym dziennikarzem i miał swoje problemy z Kwiatkowskim, o czym tu wszyscy wiedzieli. Nie można mu zarzucać, że nie bronił swojej niezależności dziennikarskiej. Mimo tych spięć prezes go cenił. To śmieszne, ale ten przykład pokazuje, jaka atmosfera była za Kwiatkowskiego, a jaka panuje teraz… Smuci mnie i irytuje, że zeszliśmy na poziom tak strasznej głupoty i że temu kibicują ludzie wewnątrz oraz na zewnątrz telewizji.

Atmosfera, czyli zegnij kark

– Gdzie są ludzie Kwiatkowskiego?
– Myślę, że ich już nie ma. Więc są z mianowania. Na przykład Andrzej Kwiatkowski – przetrzymał ataki na „Tygodnik Polityczny Jedynki”, dziś chodzą do niego przedstawiciele wszystkich partii, „Tygodnik” odgrywa sporą rolę, stworzył program „Co pani na to?”, o dobrej oglądalności. I to wszystko się nie liczy. Liczy się, że był przy Kwaśniewskim… Bo chyba nie to, jakie nosi nazwisko.
– Wykonywał więc polecenia…
– Jeśli chodzi o poprzednią ekipę rządową, wydaje mi się, że interesował ją przede wszystkim spokój ze strony telewizji publicznej. Robert Kwiatkowski nie dostawał instrukcji, jak mają wyglądać programy. Raczej obowiązywała zasada, negatywna zasada, np. żeby nie dopuścić pampersów do powrotu.
– Czy uda się zatrzymać to polowanie? Szukanie ludzi Kwiatkowskiego? W zasadzie chyba chodzi bardziej o ludzi, którzy zawadzają, zajmują jakieś stanowisko, które chciałby objąć ktoś inny. A określenie „człowiek Kwiatkowskiego” to tylko pretekst.
– Nie chcę przesądzać. Najgorsza jest fatalna atmosfera. To pewnie dziedzictwo przeszłości. Telewizja jest miejscem, gdzie pracuje wiele osób zbliżających się już do wieku emerytalnego, które dużo tu przeżyły, mają wpojone, że najważniejszą rzeczą jest trzymanie się posady. I pilnowanie się, żeby nie zrobić czegoś, co mogłoby im zagrozić.
– Jak to wygląda w praktyce?
– Nie jest budujące patrzeć, jak łatwo ludzie się łamią, zmieniają lojalności, szukają nowych protektorów, boją się podtrzymywać nie najlepiej widziane znajomości. Chętnie będę spotykał teraz ludzi tzw. niedobrze widzianych, żeby się nie poddać tej tendencji.
– Ludziom brakuje instynktu samozachowawczego czy silnego charakteru, żeby przeciwstawić się naciskowi?
– Brak charakteru to jedna rzecz. Druga to fakt, że TVP ma zły wizerunek. Wśród młodych ludzi. Oni nie mają poczucia lojalności wobec firmy, nawet jeżeli wszystko jej zawdzięczają – karierę, pieniądze, nazwisko. Nie ma takiego poczucia, że jest coś nieprzyzwoitego, żeby wezwać na pomoc polityków.
– A zastanawiał się pan nad cudownym wejściem na antenę programu Pospieszalskiego? Jakiż to kręgosłup za tym stał? Zmieniono prezesa z lewicowego na prawicowego i nagle bach – dostał prezent.
– Odnotowuję to ze smutkiem i przykrością. Ale ta wojna się nie skończyła. Byłoby fatalnie, gdybyśmy uznali, że została przegrana. Jednak sytuacja jest niedobra. Widzę to raczej czarno.

Psychoanaliza Jana Dworaka, czyli pod presją

– Parę tygodni temu również rozmawialiśmy z Janem Dworakiem. I gdy mówił, że rzeczywistość jest wielowymiarowa, że nie można jej oceniać według jednego ideologicznego strychulca, trudno było się z nim nie zgodzić. Miał rację. Ale to były słowa, natomiast fakty…
– Nie chcę w tej chwili dokonywać psychoanalizy Jana Dworaka. Tym bardziej że zdrowiej jest wierzyć w szczerość jego wypowiedzi, niż w nią wątpić. Znam go od lat. Sądzę, że działa pod dużym naporem. Obawiam się, że ulega czemuś, co się pojawiło też u Wiesława Walendziaka, zresztą nie tylko u niego, znam ten syndrom także z Wielkiej Brytanii. Tam się mówiło, że została naruszona równowaga i że trzeba tę równowagę przywrócić. Że czerwoni mieli swoje pięć minut i teraz trzeba w drugą stronę.
– I?
– Mam nadzieję, że miarą sukcesu nowej ekipy nie będzie to, ilu ludzi odwoła. Albo jakie programy zdejmie z anteny. A obawiam się, że może iść w tym kierunku. Że zaczną spadać programy tylko na tej zasadzie, że są powiązane z lewicowym sposobem widzenia świata.
– Mówi pan, że Dworak ustępuje przed silnym naporem. Ale ten napór to raptem pampersowy członek zarządu, Piotr Gaweł, i pampersowy członek rady nadzorczej, Adam Pawłowicz…
– Wypowiedzi Jana Dworaka są zapowiedzią szukania kompromisu i ja je akceptuję. Ale jeśli mówi szczerze i chce zrealizować swoje obietnice, to powinien być zaniepokojony. Ci ludzie, którzy walczą polskimi metodami, żeby okupować jak największe terytorium w TVP, są tak naprawdę jego najgorszymi przeciwnikami. Obawiam się, że mogą mu uniemożliwić realizację zakreślonego planu. Bo przecież nie jest tak, że ten zarząd nie ma świadomości potrzeb TVP. I że nic nie robi, tylko walczy między sobą. Powstało centrum strategii programowej, działają komisje, m.in. do spraw relacji między producentami zewnętrznymi a telewizją – to wszystko są potrzebne inicjatywy.
– Wygląda na to, że obecny zarząd ma dwie twarze – dr. Jekylla i Mr Hyde’a. Raz prowadzi wyniszczające wojny, innym razem podejmuje sensowne decyzje.
– Ludzie przeciwstawiają Dworaka i Pacławskiego. Ale rzecz jest bardziej skomplikowana, jest Gaweł, są wpływy zewnętrzne. W praktyce jest tak, że stworzono struktury, które mają wbudowany konflikt. Stworzono radę nadzorczą, która ma wbudowany konflikt, stworzono zarząd, który ma wbudowany konflikt, i to wszystko idzie w dół. Pięcioosobowy zarząd z zapleczem politycznym to takie ciało, które toczy walkę. Na wyniszczenie, na obsadzenie jak największego terenu. I w tej walce tak się zapamiętuje, że nie ma głowy do spraw innych, istotniejszych.
– Albo wyniszczająca wojna, albo kompromis?
– No tak. Na Zachodzie kompromis to nieodłączna część kultury demokratycznej. A w Polsce? U nas kompromis jest traktowany, jako jakaś poważna wada. Dziwactwo. A jakie są efekty jego braku? Można mówić bez końca o nowym bezwładzie decyzyjnym w TVP. Na to nakłada się jeszcze jedno niepokojące zjawisko. Otóż w TVP, ale też na zewnątrz panuje przekonanie, że decyzje nie są podejmowane tutaj i nie są podejmowane zgodnie z procedurami. Doświadczam tego także na własnym przykładzie. Przychodzą do mnie, do Agencji Filmowej, ludzie z projektami, są utalentowani, projekty są interesujące, warto tym się zająć. Ci ludzie nie chcą czekać na załatwienie swojej sprawy normalną drogą i nagle, zapewne słuchając, co mówią inni, maszerują do jednego ważnego polityka, do drugiego, proszą o pomoc, poparcie i często je otrzymują. Dla mnie jest to straszne. Wtedy odpowiadam takiemu człowiekowi, że przestaję się interesować jego projektem.
– A co na to szefowie?
– Jan Dworak, którego osobiście lubię, gra dobrego prezesa. Też przyjmuje ludzi ze środowiska filmowego, rozmawia z nimi w cztery oczy i składa obietnice. Pytałem go, dlaczego to robi, odpowiedział mi, że nie może odbierać ludziom nadziei. Agencja Filmowa jest ciekawym miejscem, widać tutaj, jak duża jest aktywność twórcza środowiska. Wręcz opędzam się od młodych ludzi, którzy mają dobre projekty i wiążą nadzieję, że telewizja się nimi zainteresuje, da pieniądze. Więc żeby wykorzystać ograniczone możliwości telewizji, nie należy się spotykać z tymi ludźmi w cztery oczy i pozwalać im wychodzić z przekonaniem, że została podjęta pozytywna decyzja. Bo później oni mówią: dobry prezes podjął decyzję, ale zła Agencja Filmowa blokuje. Ale jak może to realizować, skoro nie ma uchwalonych na to pieniędzy? Podtrzymywanie nadziei, tworzenie lepszego klimatu na zasadzie obietnic towarzyskich to jeszcze jeden poziom tego, co tu się dzieje – osłabiania procesu decyzyjnego.

Moja teczka projektów, czyli poczet bohaterów

– W jakich jeszcze sprawach telewizyjnych przydałby się lepszy klimat?
– Zgadzam się z tym, co mówią Jan Dworak i Maciej Grzywaczewski, że w TVP brakuje filmów historycznych. Nasza nowożytna historia jest zdumiewająca. Naprawdę! Żaden kraj nie ma historii, która byłaby tak dramatyczna, pełna sprzeczności i konfliktów. I właściwie nieznana. Niewprowadzona do wyobraźni masowej. To misja telewizji publicznej.
– Historii albo nie ma, albo jest koturnowata, na zasadzie płaskich, propagandowych obrazków.
– A jest pasjonująca. Wie pan, jak zginął gen. Okulicki, ostatni komendant Armii Krajowej? Został aresztowany przez NKWD, wywieziony do Moskwy, był sądzony w procesie szesnastu. Siedział w celi. Stamtąd słał listy do Stalina i Berii, żądając widzenia w cztery oczy, pisząc, że on, jako komendant AK, chce zaproponować im układ. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Z tego powodu rozpoczął strajk głodowy i zagłodził się na śmierć! W jakich innych krajach są bohaterowie tak trudni do zrozumienia i tak dramatyczni? Gdy przygotowujemy filmy o historii, okazuje się, że wielu ich bohaterów znałem. I Andersa, i Sosnkowskiego, i Raczyńskiego, i Ciołkoszów. Ojciec przyjaźnił się z nimi. Czuję się więc jak schodzący świadek. Jestem stary, pewnie stąd odejdę, ale chciałbym zostawić teczkę projektów, które będą realizowane. Żeby zamiast wybijać ludzi Kwiatkowskiego czy kogokolwiek innego, pobudzić wyobraźnię w telewizji i narysować perspektywę rozwoju. Ale kogo w tej kłótni, w tym mordobiciu to obchodzi? Kto w ogóle to rozumie?
– Polityków tymi projektami pan nie zainteresuje, a i szefów anten, którzy ścigają się ze stacjami prywatnymi, chyba również nie…
– Programy poświęcone naszej historii działają na rzecz rozwoju opinii publicznej i kultury demokratycznej. Mogą nie interesować Polsatu czy TVN. Ale muszą interesować telewizję publiczną. Owszem, ta telewizjia musi się ścigać z komercją, ale musi mieć też własne drogowskazy. Nie sądzę, by tu, na korytarzach, wszyscy to rozumieli.

Groźni przeciwnicy, czyli batalia o zachowanie TVP jest bliska

– Nowy dyrektor Programu 1, Maciej Grzywaczewski, mówi, że dla niego wzorem programu informacyjnego są „Fakty”.
– No tak, to nieporozumienie… Kiedyś rozmawiałem na ten temat z Janem Dworakiem, zresztą przyznał mi wtedy rację. To są banały – pamiętam, jak wykrzykiwaliśmy za PRL-u, że strasznym grzechem jest mieszanie komentarza i faktów. I że cechą charakterystyczną wolnych mediów jest skrupulatne oddzielanie informacji od komentarzy. Tymczasem „Fakty” działają na zasadzie zaprzeczenia tej idei. I wielu ludzi, skądinąd niegłupich, zachowuje się tak, jakby w ogóle tego nie zauważało. Nie jestem wrogiem TVN, natomiast wpływ „Faktów” uważam za niedobry.
– Przemieszanie komentarza z informacją?
– Tak. Polacy mają tę przedziwną zdolność, że nie widzą sprzeczności między tym, co mówią, a tym, co robią. Zapewne zgodziliby się z tym, że nie można mylić komentarza z faktami. Ale nie dostrzegają, że to się dzieje na ich oczach. Nie widzą tego, że w „Faktach” mówią im, co mają myśleć. A przecież o to była główna pretensja do „Dziennika”, do całej machiny propagandy PRL-owskiej.
– Nie jest pan optymistą. Mówi pan, że TVP, mimo że ma lepszy program, może zacząć przegrywać ze stacjami prywatnymi. Że paraliżuje ją nowa wewnętrzna wojna, że system władzy grozi klinczem..
– Tak przecież jest. Na czele telewizji prywatnych stoją inteligentni ludzie. Zauważam, że oni się przygotowują na ostateczną rozprawę. Z TVP. To jest w ogóle niesamowite, bo telewizja publiczna ma lepszy program niż telewizje komercyjne, jest lepsza. Weźmy filmy – przy tych wszystkich kłopotach mamy dobry rok! Tu nie ma słabych pozycji. Ale cóż, nie w tej dziedzinie przegrywamy.
– A w jakiej?
– Ważny jest klimat polityczny. Wiem, że zanim PO stała się faworytem do objęcia władzy, jej pomysłem na rozwiązanie problemu TVP była prywatyzacja. Że trzeba to sprzedać, że wystarczy wpisać do obowiązków licencyjnych telewizji prywatnych jakieś tam obowiązki publiczne i już. Nie wiem, czy to jest aktualne. I jaki mają do tego stosunek właściciele telewizji komercyjnych. To groźni przeciwnicy. Mariusz Walter mówi bardzo inteligentnie, że telewizja publiczna jest po to, żeby była lepsza od innych. Ale on dopasowuje to do swoich pomysłów. Batalia o zachowanie TVP jest bliska. Jeśli ruszy proces nowelizacji ustawy o mediach, którego bez końca nie da się przeciągać, wtedy- obawiam się – debatę znów zdominują nadawcy prywatni. I te siły polityczne, które są faktycznie z nimi powiązane.
– Mówi pan – nadawcy prywatni. Jest ich tylko dwóch!
– Fachowcy twierdzą, że polski rynek mediów audiowizualnych jest jednym z najbardziej zyskownych w Europie. A może nawet najbardziej zyskowny. Zarówno TVN, jak i Polsat jęczą, że jest im trudno, ale tak naprawdę są w sytuacji wyjątkowo pomyślnej. A teraz jeszcze stają przed szansą zrobienia następnego kroku. Wypchnąć TVP z gry.
– Co nas czeka w TVP? Przepychanki?
– One będą. Dobrze by się stało, gdyby kibice medialni trochę się zdystansowali od tego, co tu się dzieje. Ale czy można na to liczyć?
– Pewnie nie. A czy można liczyć na to, że od tych wszystkich podpowiedzi zdystansuje się prezes Dworak?
– Myślę, że na to jest szansa.

Wydanie: 2004, 32/2004

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy