Olisadebe nazywa go „Siaman”

Olisadebe nazywa go „Siaman”

Trener Engel i jego drużyna korzystają z mocy bioenergoterapeuty Tadeusza Ceglińskiego

Ten pierwszy raz to był przypadek: wizyta z rodziną w szpitalu u bliskiej osoby, nieprzytomnej i umierającej, zwykły odruch, polegający na położeniu rąk na głowie chorego. Chory odzyskał przytomność, wkrótce opuścił szpital. Tadeusz Cegliński miał wtedy dwadzieścia kilka lat. W 1981 r. wyjechał z kraju. Do Niemiec. Nie rozumiał wtedy i nie wie do dziś, na czym polega jego fenomen.
– Może to jakiś pierwiastek w mojej krwi – mówi. Temperatura kończyn powinna wynosić 28 stopni. Im dalej serca, tym powinna być niższa. I u mnie tak jest. Ale kiedy dotykam ludzi i przedmiotów, temperatura moich dłoni podnosi się znacznie ponad 38 stopni.
Niemcy szybko zainteresowali się zdolnościami Ceglińskiego. Rok 1985 – początek dokumentacji w Instytucie Higieny Psychicznej i Psychologii Uniwersytetu we Freiburgu. Kierownictwo: prof. dr Hans Bender. Rok później przypadkiem Ceglińskiego zajął się prof. dr Guenter Wiegelmann z Uniwersytetu w Muenster. Wiegelmann wydał książkę „Medycyna ludowa dzisiaj”. Na okładce umieścił zdjęcie rąk Ceglińskiego. W 1988 r. Ceglińskiego wzięli pod opiekę naukowcy z wydziału psychologii medycznej, biologii i medycyny klinicznej Uniwersytetu w Regensburgu. Badania objęły chorych z kliniki w Donaustaf i 40 studentów. Stwierdzono, że zachodzi istotny, niewytłumaczalny z medycznego punktu widzenia związek między oddziaływaniem Ceglińskiego a efektami występującymi u pacjentów.
Z jego pomocy korzystał jeden z gwiazdorów Borussi Dortmund i Bundesligi – Michael Zorc.
Kiedy wrócił do kraju, rozpoczęto badania na wydziale chemii fizycznej Uniwersytetu Śląskiego pod kierunkiem prof. dr. Stefana Ernsta. Wykazały na przykład, że pod wpływem dotyku Ceglińskiego woda zmienia swoje właściwości. Badania przeprowadził również prof. dr Witold Tuganowski z Katedry Fizjologii Śląskiej Akademii Medycznej. Fenomen potwierdzony – wyjaśnienia brak.
– Zajmuję się terapią 20 lat – mówi Cegliński. – Zaczęło się przez przypadek, ale potem to już nie były przypadki.
Do Ceglińskiego zgłasza się wiele osób. Wspomina, jak kiedyś podczas wizyty w Drzonkowie podszedł do niego młody człowiek i wręczył mu kopie dwóch złotych medali olimpijskich Barcelona ’92. Cegliński zapytał, gdzie to kupił.
– Nie wiedziałem, kto to jest – mówi Cegliński. – Nie przypominałem go sobie. Potem okazało się, że uczestniczył w terapii grupowej. I że nazywa się Arkadiusz Skrzypaszek. Dwukrotny mistrz olimpijski z Barcelony.

Engel po raz pierwszy

Z Jerzym Engelem spotkał się po raz pierwszy w 1998 r. Engel pracował wówczas w Polonii Warszawa.
– To było w Konstancinie, przed meczem z Górnikiem Zabrze – opowiada Cegliński. – Trener Engel podszedł do mnie i na luzie powiedział: „Może by nam pan jakoś pomógł?”. To ja też na luzie przeprowadziłem terapię. A potem mówię: wygracie 3:1. Bramki strzelisz ty, ty i ty. Wskazałem na grającego w Polonii litewskiego piłkarza, Olisadebe i jeszcze jednego zawodnika. Oni zaczęli sobie ze mnie robić żarty. Bramkarz się obruszył, że coś ma wpuścić, każdy wykrzykiwał – „Ja, jeszcze ja strzelę”. I na koniec dodali, że z tym trzecim piłkarzem to już kompletnie przesadziłem, bo to Tarachulski, a on jest na rezerwie. Na co Engel: „Jak ma strzelić bramkę, to go przecież muszę wpuścić”.
Polonia wygrała z Górnikiem 3:1. Bramki strzelili wskazani przez Ceglińskiego zawodnicy.
– Tak się zaczęły nasze kontakty z panem Engelem – mówi Cegliński. – Mam też tę satysfakcję, że wówczas zobaczyłem w nim człowieka, o którym nabrałem przekonania, że tylko z nim możemy awansować do finałów mistrzostw świata. Cieszyłem się, gdy został selekcjonerem, bo to jest dla mnie jeden z najlepszych fachowców na świecie. Tak w ogóle to ja nie jestem fanem sportu, fanem piłki nożnej. Piłka była moim życiem w czasach Kazimierza Górskiego. Potem nie było czasu.
Górskiego też odwiedził. – Pan Kazimierz popatrzył na mnie, ale kiedy zacząłem go dotykać, był zdziwiony, że czuje takie ciepło – opowiada Cegliński.

Przez dotyk

Tadeusz Cegliński wynajmuje pomieszczenia na tyłach lodowiska w Tychach. W poczekalni cennik: pierwsza wizyta – 100 zł, ulgowe bilety (dla regularnie korzystających z usług Centrum Terapii Naturalnej) – 50 zł (wcześniejsza zapłata) lub 60 zł (zapłata w dniu terapii), wizyta osobista – 250 zł.
Starsza kobieta przyjeżdża tu od maja ub.r. z Tarnowa: – Co tam pieniądze, jak ja dzięki temu żyję. Jestem emerytką, dzieci się składają na wizytę. Po 62 zł wypada, bo czworo ich mam. Wykryli u mnie nowotwór, trzeci stopień. Docent w Krakowie powiedział mi, że za późno przyszłam. Zaczęła się kuracja w klinice – z chemią i naświetlaniem. Syn mieszka w Siemianowicach i przypomniał mi o panu Ceglińskim. Z taką wiarą tu przyszłam, że coś pomoże. Trzeba było kombinować w szpitalu. Kiedy miałam naświetlanie, brałam przepustkę zaraz po rannej wizycie, jechałam do Tychów i wracałam na czwartą popołudniu, żeby zdążyć na lampy. Od października ub.r. już niczym mnie nie leczą. Po chemii nie wypadły mi włosy, nie wymiotowałam. Może to też ta energia od pana Ceglińskiego. Wyniki badań mam bardzo dobre. Wszyscy są zdziwieni.
Tadeusz Cegliński: – Skoro już tak dobrze o mnie pani mówi, to dzisiaj wizyta gratis. Wie pan, ja przecież nie jestem zdziercą. Tylko to wszystko dziś kosztuje niewyobrażalne pieniądze. Wynajęcie pomieszczenia, dojazdy, pobyty (oprócz Tychów Cegliński prowadzi sesje wyjazdowe w Gorzowie, Międzyrzeczu, Zielonej Górze, Głogowie, Legnicy, Wrocławiu, Piotrkowie Trybunalskim, Dąbrowie Górniczej i w Warszawie na Stadionie Gwardii). Ponad dziesięć lat już tak jeżdżę po kraju i jeszcze nigdy nie zawaliłem. Spotykają się ze mną ludzie z całej Polski, przyjeżdżają z całego świata. Z Niemiec, USA, Nowej Zelandii, niedawno zjawiła się pani doktor z Mauritiusa. Przychodzą z nadzieją, że ich wyleczę. Najpierw płaczą, bo się rozczulają nad sobą, potem płaczą z radości. Ale żeby nie było nieporozumień – ja nie przejmuję roli lekarza. Mało tego – tych, którzy przychodzą do mnie, bo się boją spotkania z lekarzem, po prostu odsyłam do gabinetu lekarskiego. Ja to jestem przede wszystkim pracoholikiem. Kocham ludzi i tę pracę.
Lekarka (laryngolog) przyszła z mężem. Do niej zgłaszają się aktorzy śląskich scen. Mąż pracuje w ważnej instytucji. Jest pierwszy raz. Kłopoty z tarczycą: – Przyprowadziłam męża, bo mi samej pomógł pan Cegliński. Najpierw byłam na grupowym seansie. Nie miałam najlepszych wrażeń. Ale zgłosiłam się znowu. Potem dolegliwości ustąpiły.
Kiedyś to ona wyleczyła Ceglińskiego, gdy złapał anginę. On sam nie bierze pieniędzy za wizyty od lekarzy. Doczekał się w Polsce wielu artykułów i książki „Przez dotyk”, a w niej dziesiątek zdjęć i udokumentowanych przykładów skuteczności terapii.
– Najłatwiej, wbrew pozorom, przekonać sceptyków. Wystarczy dotyk. Każdy poczuje nienaturalne ciepło moich dłoni. Niech pan podejdzie. Widzi pan, też pan poczuł – twierdzi pan Tadeusz.

Będzie 3:0

Drugie spotkanie Ceglińskiego z Engelem miało miejsce przed meczem z Ukrainą w Kijowie: – Trener powiedział: „Widzi pan, jak nam nie idzie? Może pańskie moce by coś pomogły?”.
Cegliński o kadrze Engela: – Mnie interesowało to, żeby poznać ich jako ludzi, a nie piłkarzy. I było to dla mnie miłym zaskoczeniem, bo tyle się różnych rzeczy opowiada o sportowcach i piłkarzach. Wcześniej ich nie znałem, a to są po prostu wspaniałe osoby. Z kolei Engel jest doskonałym psychologiem. Ma bardzo silną osobowość, a przy tym zachowuje spokój i kulturę. To jest sztuka – stworzenie takiej rodzinnej atmosfery, jak mu się udało. Ja tu jestem tylko z doskoku. Cokolwiek ta reprezentacja osiągnęła, to jej zasługa. Piłkarzy, Engela, całego sztabu, który na to pracuje. Zajmowałem się m.in. kontuzjowanym Piotrem Świerczewskim przed meczem z Norwegią. To jednak był inny problem. On miał wyleczoną kontuzję, ale została mu pamięć o bólu. Olisadebe? Przesympatyczny i skromny człowiek. Kiedy mnie widzi, zaraz woła: „O, Siaman, Siaman!”.
Piłkarskim kibicom nazwisko Ceglińskiego niewiele jednak mówiło. Do czasu, gdy jedna z gazet przed meczem z Norwegią poinformowała, że Cegliński wcześniej nie tylko zajmował się piłkarzami reprezentacji, ale i typował trafnie wyniki spotkań i strzelców bramek. Jak będzie z Norwegią? – Z Norwegią wygramy 3:0 – odrzekł Cegliński.
– Najpierw powiedziałem trenerowi Engelowi, że wygramy 3:0 – mówi. – Potem byłem już tak naciskany przez dziennikarzy, że i im musiałem podać taki wynik. Kiedy to usłyszał Tomasz Hajto, powiedział coś w rodzaju: „Chłopie, chyba jesteś walnięty”. Potem też było ciekawie, bo dzwoni do mnie znajomy dziennikarz z Nowej Soli i mówi: „Słuchaj, czytam że typujesz 3:0, wszystko się ugadza, ale to wynik młodzieżówki”. Powiedziałem, że jestem pewien na 100%, że pierwsza drużyna też tyle wygra. A jeszcze w czasie meczu żona mnie męczyła, jak mogłem powiedzieć o zdobyciu pierwszej bramki przed przerwą, skoro dobiega końca 45 minuta i jest 0:0. A tu nagle Kryszałowicz strzela… i 1:0. Kiedy już zrobiło się 3:0, pytała mnie, co będzie, jak padnie czwarta bramka. Ja jej na to – dobrze będzie. Najwyżej bym się pomylił. Daj Boże, żebym się tak mylił. Oni są bohaterami, a nie ja.
Przed meczem z Białorusią ludzie gnębili Ceglińskiego, by podał wynik. W końcu sprawa prosta: dotknie piłkarzy, pomyśli, powie, potem już tylko do bukmachera i do kasy. Wreszcie, przecież Cegliński sam mógłby tak robić.
– To byłoby za proste – odpowiada. – Przecież to nie polega na zgadywaniu czy jasnowidzeniu. Sam dokładnie nie jestem w stanie powiedzieć, na czym. Na pewno pomagają mi moje zdolności, to kwestia czegoś takiego jak wejście w trans. Podczas pracy z tymi zawodnikami cały czas byłem skoncentrowany, chociaż wiadomo, że ich podejście bywa różne. A 1:4 na Białorusi? Co to ma za znaczenie, skoro awansowaliśmy. Widocznie tak miało być. Teraz niektórzy wypytują mnie o to, jak będzie w Japonii i Korei. Jak ja to widzę. A ja widzę to tak: Engel przygotuje ten zespół w ten sposób, że będzie dobrze. Dziś z Polską i każdy chce grać, i każdy chce wygrać. To jest dopiero fenomen.

Piramida

Gabinet z jednej strony, z drugiej biuro: Piramida sp. z o.o. Logo firmy z rzucającymi się literami C i T. Inicjały. Prezes – Tadeusz Cegliński. To ma być pomnik jego życia. Zespół hotelowo-terapeutyczny Piramida.
– Od dziecka marzyłem, żeby wybudować piramidę. W rodzinie o tym mówiłem. Nie dało się wcześniej, to się na Abrahama wmuruje kamień węgielny.
Lokalizacja: Tychy, bezpośrednie sąsiedztwo Jeziora Paprocańskiego. Sześć kondygnacji, część podziemna, ponad 5500 m kw. powierzchni, 70 pokoi, 138 miejsc, poziomy terapeutyczne, ponad 40 metrów u podstawy, blisko 30 metrów wysokości.
– Dla pacjentów będą zniżki o połowę – zapowiada Cegliński – choć wszystko jest jeszcze na papierze. Spółka powstała z kapitałem 400 tys. zł, by każdy wiedział, że to na poważnie. Kilku poważnych inwestorów już wyraziło zainteresowanie, ale na razie nie ma takiej potrzeby i wszystko idzie dobrze. Zarząd Miasta jest za, ludzie też. Biznes? Gdybym ja myślał o biznesie, to bym nie planował 70 pokoi, ale 200 lub 300. Na realizację daję sobie najwyżej trzy lata, bo różne rzeczy mogą się jeszcze zdarzyć. Mogą zdrożeć kredyty, albo się rozchoruję. Chociaż to też nie problem. Bylebym nie umarł. Ale ja chcę żyć sto lat. Dlaczego ma mi się nie udać, skoro dziadek żył 102 lata.

 

 

Wydanie: 2001, 39/2001

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy