Po 10 miesiącach możemy mówić, że kończy się opera mydlana „szukamy ambasadora RP w Berlinie”.
Wszystko zaczęło się w listopadzie 2021 r., kiedy to ambasador Andrzej Przyłębski ogłosił publicznie, że rezygnuje z funkcji – popracuje do stycznia, a potem koniec. To nie było dyplomatyczne zachowanie, bo w ten sposób Przyłębski postawił w mało ciekawej sytuacji ministra spraw zagranicznych i w ogóle swoich zwierzchników w Polsce.
W cywilizowanych krajach zasadą jest, że gdy państwo ogłasza, że urzędującemu ambasadorowi kończy się kadencja, to następca już stoi w blokach startowych. Przerwy w obsadzeniu funkcji nie są długie, bo taki wakat może być źle odebrany. Wszystko więc powinno wyglądać tak, że prośbę o odejście Przyłębski składa szefowi MSZ, zachowując poufność, tak żeby był czas na spokojne znalezienie nowego ambasadora. Tymczasem było dokładnie odwrotnie.
Najpierw Przyłębski ogłosił, że już nie chce być ambasadorem, a potem w Warszawie zaczęto szukać jego następcy. Z przecieków wiemy, że proponowano tę posadę kilku osobom, płci obojga, które odmówiły. Można więc rzec, że były to poszukiwania długie i bezowocne. Ze stuprocentową pewnością. A dlaczego tak? Ano dlatego, że ostatecznie ambasadorem został Dariusz Pawłoś, który w czasach Przyłębskiego był rzecznikiem ambasady. I jesienią 2021 r. wrócił do Polski, na stanowisko wicedyrektora Departamentu Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej. Był zatem cały czas pod bokiem, co więcej, cały czas lobbował za jego kandydaturą Andrzej Przyłębski.
No, jeżeli po 10 miesiącach szukania wybiera się człowieka, który jest pod bokiem i którego można było wybrać już w grudniu, to znaczy, że zdążyli odmówić wszyscy i że bierze się to, co wziąć można.
Żeby Pawłosia zbytnio nie dołować, dodajmy, że w pewnym momencie konkurował on w wyścigu o Berlin z Bartoszem Cichockim, ambasadorem RP w Kijowie. I ostatecznie tę konkurencję wygrał. Nie jest więc wcale taki ostatni.
Tak czy inaczej, silnej pozycji mu to nie daje. Trzy rzeczy będą dla niego kulą u nogi. Po pierwsze, jest którymś z listy kandydatów, czyli władza zbytnio go w Berlinie nie chciała. Po drugie, był współpracownikiem, czyli osobą zaufaną, Andrzeja Przyłębskiego, w Niemczech bardzo niepopularnego. No i po trzecie – nie idzie za nim wystarczająco pokaźny dorobek zawodowy.
Był w przeszłości porządnym urzędnikiem. Ale kłopot polega na tym, że w przeszłości Rzeczpospolita wysyłała do Niemiec ambasadorów nie ze średniej, ale z najwyższej półki. Przed Przyłębskim był Jerzy Margański, były dyrektor departamentów i podwójny ambasador, przed nim – Marek Prawda, także wcześniejszy ambasador i dyrektor departamentów oraz Sekretariatu Ministra, przed nim Andrzej Byrt, który był wiceministrem spraw zagranicznych itd.
Słabo też wygląda agenda Pawłosia – bo opowiadał w Sejmie, że będzie się starał rozwijać współpracę kulturalną i poruszać sprawę reparacji. Czyli zupełnie idzie w poprzek poważnych oczekiwań.
Ale może tak na razie mówi, żeby zadowolić PiS. Bo przecież na sprawach niemieckich się zna.
I tym optymistycznym akcentem nasz wpis zakończmy.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy