Całe szczęście, że następnego dnia humory wszystkim poprawił Zbigniew Wodecki, który wraz z orkiestrą Mitch and Mitch zagrał piosenki ze swojej liczącej 40 lat płyty „1976: A Space Odyssey”, która w momencie wydania przeszła niemal bez echa. Teraz jest uwielbiana przez młodych ludzi. Dawno pod sceną główną o tak wczesnej porze (17:45) nie widziałem takiego tłumu. Młodzi bujali się w takt muzyki i wraz z Wodeckim śpiewali ulubione frazy. Nie obyło się bez wygłupów samych artystów, którzy w pewnym momencie po prostu zaczęli bawić się muzyką.
Wodecki nie krył zadowolenia z faktu, że młodzi ludzie muzykę lubią i się nią interesują. – Trzeba się uczyć słuchania muzyki. Jeśli tego nie zrobimy, to będziemy śpiewali tak, jakbyśmy dopiero co zeszli z drzew – mówił.
Kilka godzin później świetny występ dał Dawid Podsiadło. Zainteresowanie było ogromne, a ludzie nie mieścili się pod namiotem. Tym występem Podsiadło udowodnił, jak bardzo dojrzał muzycznie. Nie jest już zagubionym i stremowanym młodzieńcem, a artystą z krwi i kości, który potrafi panować nad publicznością.
Najmłodsi powinni być zadowoleni z występu rapera Wiza Khalify choć moim zdaniem jego występ wartości muzycznej, wokalnej i tekstowej nie miał żadnej. Całe szczęście, po nim wystąpił legendarny LCD Soundsystem. Ostatni raz LCD, czyli legenda z Brooklynu, odwiedzili Open’era dziewięć lat temu. Nie wypadli jednak z formy i zagrali występ, który był wręcz majstersztykiem. Na ich koncercie frekwencja była mniejsza, bo i kto by pamiętał takich dinozaurów dance-punku.
Na tej samej scenie pojawił się później równie legendarny islandzki Sigur Rós, który swoimi skomplikowanymi i trudnymi do przyswojenia kompozycjami trafia głównie w upodobania wyrafinowanych melomanów. Tych jednak, co pokazała frekwencja, nie brakowało.
Młodzież przejmuje stery
Ostatni dzień festiwalu to szczególny ukłon w stronę młodszej widowni. Grali Bastille, Pharrell Williams, CHVRCHES, KYGO i Rasmentalism, czyli różne odmiany muzyki skocznej, nieskomplikowanej i wpadającej w ucho. Z tej grupy najbardziej zawiódł słynny producent Pharrell – nie domagał wokalnie, posiłkował się półplaybackiem, aż ostatecznie zaprosił na scenę grupę fanów, by po prostu zrobić imprezę. Wieczór uratowała Grimes, która pod namiotem potrafiła zagrać świeżo i z energią. Szczególna wrażenie robiła wówczas, kiedy poddawała się ekstatycznemu tańcowi. Nikogo nie pozostawiła obojętnym. Intrygujące były również wyraźne inspiracje muzyką Dalekiego Wschodu.
Kiedy w 2013 r. po raz pierwszy relacjonowałem dla PRZEGLĄDU przebieg Open’era, pisałem, że, wbrew obiegowej opinii, festiwal ten nie jest mekką lansiarzy. To już przeszłość. Teraz Babie Doły na cztery dni zamieniają się w pokaz mody. Rywalizacja na stylizacje pomiędzy młodymi dziewczynami zaczyna przybierać coraz smutniejszy wymiar. Niedawno, podczas warszawskiego Co Jest Grane 24 Festival, słyszałem, jak dwie dziewczyny mówiły, że w tym roku nie jadą do Gdyni, bo są zbyt grube i nie stać je na wystarczająco modne ciuchy. A przecież o muzykę w tym wszystkim powinno chodzić. Tym bardziej, że dla większości Polaków bilet na Open’era jest bardzo drogi (ponad 500 zł).
Pobocznym hitem festiwalu był okrzyk Jarek! Kilka lat temu na polu namiotowym jeden z uczestników szukał swojego kolegi wykrzykując jego imię. Szybko do krzyku dołączyły się setki głosów. Tradycja przetrwała przez lata i w tym roku w każdym zakamarku festiwalowego pola można było usłyszeć, że ktoś dla zgrywy krzyczy właśnie: Jarek!
To jasne, że Open’er zmienia się z biegiem czasu. Stara się nadążyć za zagranicznymi trendami. Również festiwalowicze coraz bardziej przypominają widownie wielkich światowych wydarzeń muzycznych. Stąd nacisk na autoprezentację. Najważniejsze jednak, żeby gdyńska impreza nie straciła swojej integrującej mocy. – Open’er jest dużym festiwalem dla różnych odbiorców, który budzi niebywałe emocje i dlatego od 15 lat się tutaj spotykamy – uspokajał Ziółkowski. Oby to się nie zmieniło.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy