Opera do wzięcia

Opera do wzięcia

Kto obejmie Teatr Wielki po Waldemarze Dąbrowskim? Chętnych jest sporo, ale czy jest w kim wybierać?

Jacek Kaspszyk – od września 1998 r. dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego. Niezły symfonik, w operze nie czuje się najlepiej (choć ok. 20 lat mieszkał w Anglii, nigdy nie dyrygował operą ani w Covent Garden, ani na festiwalu operowym w Glyndebourne). W przedstawionej cztery lata temu koncepcji programowej zapowiadał przegląd „produkcji operowych w wersji estradowej lub półscenicznej, ilustrujących historię opery od czasów jej powstania”. Obiecywał, że „w repertuarze znajdzie się belcanto, muzyka francuska, czeska, niemiecka, rosyjska i polska”. Niewiele z tych deklaracji zrealizował.
Plusy: niezły dyrygent.
Minusy: w prowadzonej przez niego instytucji nie widać przejrzystej koncepcji repertuarowej. Słaby organizator. Wiele premier przesunięto o kilka miesięcy, wielu zaplanowanych w ogóle nie zrealizowano. Mało zaangażowany w pracę w teatrze (często odwołuje próby, spektakle wznawiane po długiej przerwie każe grać bez prób). Odpowiada za liczne błędy obsadowe w operach. W teatrze mówi się, że tak naprawdę to o sprawach artystycznych decyduje jego prawa ręka, Stanisław Leszczyński. Ten z kolei, gdyby brać go pod uwagę jako kandydata, ma opinię dyletanta (ma kłopoty z rozróżnianiem głosów, na przesłuchaniach prosił tenorów o zaśpiewanie partii na baryton i odwrotnie), „bardzo układowego, kierującego się powiązaniami rodzinno-koteryjnymi” przy ustalaniu obsady.

Sławomir Pietras – z wykształcenia prawnik, meloman, dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu. Od dnia, kiedy Dąbrowski został ministrem kultury, w środowisku muzycznym mówiło się, że „to na pewno będzie Pietras”, bo „ma najlepszy układ”, jest bowiem przyjacielem nowego szefa resortu oraz Jana Kulczyka. Podobno odmówił Dąbrowskiemu, woli zostać w Poznaniu.
Plusy: ma kontakty wśród sponsorów.
Minusy: kierując Teatrem Wielkim (1991-1994), zyskał opinię szołmena. Na pierwszej scenie operowej wystawiał musicale („Greka Zorbę”, „Skrzypka na dachu”), miał upodobanie do fajerwerków artystycznych, a nawet efekciarstwa. Uchodzi za ultraukładowego, kierującego się osobistymi sympatiami przy ustalaniu obsady. Wyrzucony z Wielkiego, przy akceptacji zespołu.

Janusz Pietkiewicz – impresario, meloman. Powołany przez ministra Dejmka w trudnym momencie reformy strukturalnej, połączenia dwóch teatrów Wielkiego i Narodowego w jedną instytucję. Kierował nią dwa lata (1996-1997), nie zdążył rozwinąć skrzydeł. Chciał zrobić z prowincjonalnej sceny teatr europejski, liczący się w świecie. Nazywany italianofilem, współpracował z La Fenice, zapraszał do pracy włoskich artystów, scenografów, reżyserów. Etatowym artystom, zagrożonym przez konkurencję z zewnątrz, ta sytuacja nie przypadła do gustu, podobnie jak reformatorskie zapędy dyrektora. Pietkiewicz popadł w konflikt ze związkami zawodowymi, skupiającymi wielu artystów biorących pensje za nic, bo wcale nie pojawiających się na scenie. Po odwołaniu ministra Dejmka także Pietkiewicz, uważany za człowieka z jego ekipy, został wyznaczony „do kasacji”. Aby nowa szefowa resortu, Wnuk-Nazarowa, mogła go odwołać, posłużyła się odpowiednio sporządzonym raportem Jerzego Bojara, aspirującego do dyrektorskiego fotela.
Plusy: doświadczony impresario, menedżer, ma szerokie kontakty zagranicą, wie, jak funkcjonują zagraniczne sceny. Ma sensowną koncepcję teatru, którą szczegółowo przedstawił w swojej książce „Polska Scena Narodowa – wizja teatru europejskiego”.
Minusy: jako szef Wielkiego był za miękki w relacjach ze związkowcami, dał im sobie wejść na głowę.

Bogusław Kaczyński – teoretyk muzyki, prezenter. Od śmierci Roberta Satanowskiego wytrwale zgłasza własną kandydaturę. Jego szanse są nikłe – wielokrotnie krytykował działalność Waldemara Dąbrowskiego jako szefa Teatru Wielkiego. Obecny minister kultury okazałby nadzwyczajną wspaniałomyślność, mianując go szefem opery. Choć kompetencje oraz doświadczenie w prowadzeniu teatru muzycznego Kaczyński ma. Objął warszawską operetkę Roma w stanie ruiny, bez zespołu, bez repertuaru, z olbrzymim długiem; szybko doprowadził ją do rozkwitu, zapełnił ogromną widownię po brzegi. Brak zdolności dyplomatycznych i bezkompromisowość w relacjach z urzędnikami miejskimi przysporzyły mu wrogów, stał się obiektem nagonki i z teatru go „wykolegowano”, niesłusznie pomawiając o niegospodarność.
Plusy: miłość do opery, zapał do pracy, entuzjazm, którym zaraża widzów. Sprawny organizator. Jako szef był despotyczny, artyści bali się go, ale słuchali. Swoją wizję Teatru Wielkiego przedstawił w wywiadzie: „Wprowadziłbym światowy repertuar operowy i baletowy, dbałbym także o polski. Otoczyłbym się utalentowanymi ludźmi, pozyskiwałbym młodych. Prowadziłbym akcję popularyzacji muzyki, każdego dnia przed południem byłyby w teatrze dzieci, młodzież. Przygotowałbym specjalne cykle edukacyjne. W ciągu roku zreformowałbym teatr. Widownia pękałaby w szwach, zdobycie biletu byłoby problemem. Teatr stałby się narodową świątynią kultury”.
Minusy: legendarna wręcz megalomania, upodobanie do intryg. Sam czuje się artystą i uwielbia być na scenie, a ponieważ nie śpiewa, nie dyryguje, nie gra na skrzypcach itd., namiętnie występuje jako prezenter, przy czym często nie wie, kiedy zejść ze sceny. Śmieszy jego skłonność do przesady: każdego artystę zapowiada tyradą superlatyw jako światową znakomitość. Na prowadzone przez siebie koncerty zabiera często miernych artystów, z którymi jest w dobrych stosunkach (sądzi, że na prowincji ludzie się nie znają), ale zapewne jako szef „świątyni kultury” byłby bardziej wymagający.

Ewa Michnik – dyrygent, dyrektor naczelny i artystyczny Opery Wrocławskiej, dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans.
Plusy: ma doświadczenie jako wieloletnia szefowa teatru operowego, sprawny menedżer.
Minusy: niewyjaśniona sprawa pożaru w krakowskiej operze, którą dyrektorowała. Spaliły się księgi buchalteryjne, w czasie, gdy je kontrolowano – a były co do nich poważne zastrzeżenia. Kiedy przyszła do Wrocławia, zespół zbuntował się, nie chciał, żeby była szefową. Ma opinię osoby kierującej się prywatnymi sympatiami przy ustalaniu obsady. W dyrygowanych przez siebie operach główne partie na baryton powierza najchętniej swojemu mężowi, Bogusławowi Szynalskiemu, z czego przyjemność ma chyba tylko ów Szynalski. Kto nie wierzy, niech posłucha płyty „Trubadur” Verdiego (wyd. DUX).

*

Teatr Wielki imponuje tylko pod względem powierzchni. Piękny i nowoczesny, znakomicie wyposażony techniczne. Jest wielki tylko z nazwy. O prawdziwej wielkości teatru stanowi bowiem nie powierzchnia, lecz wielkie inscenizacje i wykonawcy, czyli to, czego u nas najczęściej brakuje. Ale wielkość nie przychodzi z dnia na dzień.
W ciągu ostatniej dekady żaden minister kultury nie określił, czym ma być narodowa scena operowa, po co i dla kogo. Nikt nie opracował długofalowej polityki kulturalnej. Opera stała się miejscem doraźnych rozgrywek, chaotycznego repertuaru, miernych spektakli; zainteresowanie kolejnych ministrów ograniczało się do corocznego przyznawania dotacji.
Ktokolwiek będzie następnym dyrektorem – artysta, menedżer czy jakiś wyjęty spoza operowej branży nie będzie miał łatwego zadania. O ile, rzecz jasna, będzie chciał teatr swój widzieć ogromny. Bo kierować marnie prowincjonalnym, w złym tego słowa znaczeniu, teatrem, o najwyższej w Polsce dotacji, to żadna sztuka. O czym już kilkakrotnie mieliśmy okazję się przekonać.


Kto powinien być dyrektorem Teatru Wielkiego? Menedżer czy artysta? Jeden dyrektor czy dwóch? Zapytaliśmy ludzi z branży, którzy nie są bezpośrednio zainteresowani.

Jerzy Górzyński, wiceprezes Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków
Popieram obecny model zarządzania teatrem przez dwóch dyrektorów, administracyjnego oraz artystycznego. Nie widzę żadnego idealnego kandydata na miarę Toscaniniego, ani na miarę naszej starej kadry, jak Mierzejewski, Górzyński. Trzeba wybrać spośród tych, którzy są. Ja dałbym się wykazać Kaspszykowi, zna się na rzeczy, jest otrzaskany w świecie.

Jan Popis, krytyk muzyczny, Polskie Radio
Jestem przeciwny szukaniu dyrektora na łapu-capu oraz opcji, żeby wszystko zacząć od zera. Idealny model zarządzania wyobrażam sobie tak: dyrektor generalny zaczyna pracę programową. Zbiera ciekawe oferty premier na najbliższe 3-5 lat, przy czym otwiera się na współpracę z zagranicą, powołuje radę artystyczną. Potem mianuje dyrektora artystycznego, który najpierw będzie nadzorował projekty wybrane przez radę, a potem stworzy własny profil artystyczny. Gdyby to ode mnie zależało, szukałbym kandydata zagranicą. Jeśli bym musiał ograniczyć się do naszego podwórka, wahałbym się między Ewą Michnik, szefową opery we Wrocławiu, a Maciejem Figasem, szefem opery w Bydgoszczy.

Maria Krzyszkowska, b. primabalerina Teatru Wielkiego, b. szefowa baletu w Teatrze Muzycznym Roma
To musi być ktoś, kto kocha teatr, chór, solistów, balet, orkiestrę, kto żyje teatrem, komu leży na sercu jego poziom artystyczny, kto przedstawi sensowne plany repertuarowe, organizacyjne. Ale kto obejmie teatr bez repertuaru, w takim stanie? Baletu prawie nie ma, o operze szkoda mówić. Przykro mi, ale nie widzę osoby, którą bez wahania mogłabym wskazać na stanowisko szefa Teatru Wielkiego. Przetańczyłam w Teatrze Wielkim 35 lat, znałam wielu dyrektorów. Pamiętam dni chwały tej sceny zarówno pod dyrekcją dwuosobową, Śliwińskiego i Krenca, jak i jednosobową, Roberta Satanowskiego. Może być dwóch współpracujących dyrektorów, a może być jeden, jeśli ma kompetentnych, życzliwych zastępców.

Antoni Wit, dyrygent, szef Filharmonii Narodowej
Dyrektor generalny powinien być menedżerem, zajmować się sprawami organizacyjnymi, administracyjnymi, finansowymi – a w sprawach artystycznych całkowicie zdać się na dyrektora artystycznego. Niestety, w naszych warunkach jest rzeczą trudną, a często wręcz niemożliwą znalezienie dwóch osób, które będą w tym zakresie należycie współpracować – stąd powierzanie artyście stanowiska dyrektora naczelnego i artystycznego. Moim zdaniem, najlepszym szefem artystycznym jest czynny dyrygent – tak jak w La Scali jest Ricardo Muti, w Metropolitan – James Levine. Powinien także dać we własnym teatrze szanse innym wybitnym dyrygentom – zdrowa konkurencja jest dla wszystkich korzystna. Nie sądzę, żeby cudzoziemiec był dobrym kandydatem. To musi być ktoś, kto zna typowo polskie realia. Nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, żeby sprowadzać dyrektorów z zagranicy.

Andrzej Żuławski, reżyser (m.in. kontrowersyjnego „Strasznego Dworu” w Teatrze Wielkim)
Mówi się o dwóch kandydatach: Kaspszyku i Bojarze. Żadnego nie popieram. Pana Bojara bym wyrzucił jednym ruchem ręki, bo jest szkodliwcem. Mianować go dyrektorem teatru, to tak, jakby mianować ciecia architektem domu. Kaspszyk? Mowy nie ma! Czynny dyrygent nie powinien być szefem artystycznym i wciąż sam siebie obsadzać. Wprawdzie na Zachodzie wybitni dyrygenci są szefami oper, ale tam inaczej to funkcjonuje – teatrem rządzi wielka machina. Szef artystyczny opracowuje repertuar, ale artystów typują całe rady artystyczne, jest równowaga sił. Kogo ja bym wskazał? Na pewno nie kogoś z „układu”, bo wszystko, co układne, jest nieciekawe. Zaproponowałbym trzy kandydatury: Trelińskiego, Warlikowskiego, Glińską; robią teatr żywy, ciekawy, ściągają tłumy do teatrów.

 

Wydanie: 2002, 33/2002

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy