Opozycja do więzienia

Opozycja do więzienia

W 1932 r. zapadły haniebne wyroki w procesie brzeskim

Minęło półtora roku, od czasu gdy Polskie Stronnictwo Ludowe złożyło w Prezydium Sejmu wniosek o uznanie za nieważne wyroków wydanych w 1932 r. na byłych posłów na Sejm II RP skazanych w tzw. procesie brzeskim pod sfingowanymi zarzutami – za działalność przeciw sanacyjnemu państwu, choć w rzeczywistości na rzecz demokratycznej Polski.

85 lat temu w najgłośniejszym procesie politycznym okresu międzywojennego skazano na więzienie przywódców Centrolewu – wybitnych ludowców i członków PPS: Wincentego Witosa, Adama Ciołkosza, Stanisława Dubois, Mieczysława Mastka, Józefa Putka, Adama Pragiera, Norberta Barlickiego, Hermana Liebermana, Władysława Kiernika oraz Kazimierza Bagińskiego. Dyspozycyjny politycznie sąd wymierzył im kary od półtora roku do trzech lat więzienia. Sam proces i wydane w nim wyroki odbiły się echem w Europie, uznawano je za niezbity dowód schodzenia Polski z demokratycznej drogi w stronę rządów autorytarnych.

Dziś będący w rękach PiS parlament z marszałkiem Kuchcińskim robi wszystko, by nie zajmować się projektem ludowców. Wyszukuje różnego rodzaju kruczki prawne. Postępowanie władz PiS spotyka się z zarzutami, że ekipie Kaczyńskiego miłe są metody stosowane przez rządy pułkowników – dlatego PiS skazanych w pokazowym procesie brzeskim traktuje jak przestępców. A może dlatego, że coraz szybciej zbliżamy się do nowego, pisowskiego, procesu brzeskiego?

Pretekst do rozwiązania Sejmu

„Powyższe fakty, niespotykane w świecie cywilizowanym, musimy uznać za hańbę XX w.”, alarmowali w liście otwartym polscy intelektualiści na wieść o aresztowaniu przywódców Centrolewu we wrześniu 1930 r. Decydując się na pokazowy proces przeciwników politycznych, Józef Piłsudski i jego stronnicy pogrzebali ostatnie pozory demokracji w II Rzeczypospolitej.

„Parlamentaryzm polityczny doby dzisiejszej przeżył się i nie jest już zdolny do spełniania zadań, jakie życie nowoczesnego państwa nań nakłada”, ogłosił zdumionym senatorom premier Kazimierz Bartel
12 marca 1930 r. Wkrótce po tych słowach podał swój rząd do dymisji. Zarówno przemówienie Bartla, jak i jego późniejsza rezygnacja wpisywały się w plan Piłsudskiego, którego celem było drastyczne pomniejszenie roli parlamentu.

Zanim więc prezydent Ignacy Mościcki powierzył misję tworzenia rządu Waleremu Sławkowi, Piłsudski przekazał opozycji – a właściwie podyktował – cztery warunki współpracy nowej rady ministrów z Sejmem. „Posłowie – pisze historyk Wojciech Roszkowski – mieli się nie wtrącać do składu gabinetu i jego bieżących prac ani realizacji uchwalonego budżetu; Sejm miał zrezygnować ze swego prawa zatwierdzenia nowych kredytów dla rządu oraz nie zbierać się w ciągu najbliższego półrocza”. Innymi słowy, parlament miał pełnić jedynie funkcje dekoracyjne.
Trudno było oczekiwać, że partie opozycyjne przystaną na takie warunki. Nie o kompromis jednak Piłsudskiemu chodziło, lecz o pretekst do rozwiązania parlamentu i wprowadzenia rządów autorytarnych.

Od gróźb do czynów

Podjęta przez Centrolew próba zwołania Sejmu nie powiodła się. Sesja, która miała się odbyć 23 maja 1930 r., została natychmiast przesunięta o miesiąc, a po upływie tego okresu zamknięta. W konsekwencji 23 czerwca zwołano w Krakowie Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu. Tam przyjęto rezolucję potępiającą Piłsudskiego, rząd i prezydenta. W trakcie obrad, przy ogólnym aplauzie, pojawiło się hasło „Precz z dyktaturą”, którego do tej pory starano się unikać. Przyparta do muru opozycja radykalizowała się.

W odpowiedzi na krakowskie wydarzenia prezydent Mościcki rozwiązał Sejm i Senat z dniem 30 sierpnia 1930 r., niezgodnie z prawem skracając o ponad dwa lata kadencję obu izb. Dotychczasowi parlamentarzyści stracili immunitety, o czym skwapliwie przypomniał Piłsudski, strasząc w prasie przywódców opozycji poważnymi konsekwencjami, z aresztowaniem włącznie.

W wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej” na przełomie sierpnia i września 1930 r. Piłsudski nie przebierał w słowach: „Poseł do Sejmu jest stworzony na to, ażeby głupio pytał i głupio mówił. (…) Zdaniem moim, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi, jeśli zaś przy tym coś im dołożą – to także nie szkodzi. (…) Mus zajęcia się byłymi posłami do Sejmu – i wyznam panu, że to drugie zajęcie zmusza mnie do pracy bardzo wstrętnej, mianowicie – do babrania się w nieczystościach”. To tylko próbka języka marszałka. Sformułowania rodem z więziennej celi wcale nie były przypadkowe, nie wynikały też z wybuchowego charakteru Piłsudskiego. Zostały użyte celowo, z zadaniem podkopania autorytetu opozycji w społeczeństwie.

Piłsudski nie powiedział natomiast, że już 1 września osobiście sporządził listę polityków do uwięzienia. Jeszcze wcześniej zlecił ministrowi spraw wewnętrznych Felicjanowi Sławojowi-Składkowskiemu zgromadzenie dokumentacji obciążającej każdego z przywódców Centrolewu. Były to tzw. kondemnatki. Oficjalnie okreś-
lały one „stopień winy i obciążenia poszczególnych posłów”, faktycznie zaś stanowiły „listę rzeczywistych lub wymyślonych przewinień danego posła kolidujących z prawem, na podstawie których można było wytoczyć mu proces sądowy”. Wkrótce agresja słowna Piłsudskiego znalazła potwierdzenie w czynach. W nocy z 9 na 10 września 1930 r. aresztowano kilkunastu polityków Centrolewu. Wybór daty nie był przypadkowy, gdyż na 14 września opozycja zapowiedziała masowe protesty w całym kraju. Spośród aresztowanych najwięcej należało do Polskiej Partii Socjalistycznej, pozostali byli członkami Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie”, Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast”, Narodowej Partii Robotniczej, Polskiego Stronnictwa Chrześcijańskiej Demokracji oraz Stronnictwa Narodowego.

Do aresztu trafiła elita polityczna. Lista osadzonych mogła być jednocześnie listą polityków najbardziej zasłużonych dla odbudowy polskiej państwowości. Byli to m.in. Stanisław Dubois, Adam Ciołkosz, Karol Popiel, Herman Lieberman, Wojciech Korfanty i Wincenty Witos. Zwłaszcza dwaj ostatni symbolizowali odrodzoną Rzeczpospolitą. Wsadzając ich do więzienia, Piłsudski chciał pokazać, że nic ani nikt nie stanie mu na drodze do realizacji jego wizji państwa. Jak pisze historyk Łukasz Kopytko, „wiadomo było, że marszałek wybrał tych, z którymi miał zadawnione porachunki, oraz tych, którzy ostro polemizowali z przedstawicielami sanacji w czasie posiedzeń Sejmu”.
Aresztowań dokonywano z zaskoczenia, z pogwałceniem prawa. Jak wspominał jeden z uczestników tamtych wydarzeń, „między 2 a 3 po północy, gdy cała Warszawa pogrążona była w głębokim śnie, u bram szeregu domów rozległy się ostre dźwięki dzwonka, szarpanego niecierpliwą ręką. Przed każdą taką bramą stały grupki ludzi, zawsze w takim samym składzie: komisarz policji, kilku policjantów i żandarm wojskowy. (…) Aresztowania przeprowadzono w wielu wypadkach w sposób brutalny”.

Pytania o powody tych najść pozostawały bez odpowiedzi. Kiedy Władysław Kiernik żalił się, że nie zdążył zabrać rzeczy osobistych, komisarz policji odparł: „Nie będą panu potrzebne. W ziemi wystarczą cztery deski”. Z kolei od eskortujących go policjantów Stanisław Dubois usłyszał: „Pan nie został aresztowany, tylko izolowany. Dla takich, którzy organizują wywrotowe kongresy i kumają się z komunistami, pan marszałek wyznaczył rezerwaty. Nie będziecie zapowietrzać wyborów”.

Mętne tłumaczenie Piłsudskiego

Nazajutrz, 11 września, wydano oficjalny komunikat, pełen fałszywych oskarżeń i manipulacji. Władze informowały w nim bowiem o zatrzymaniu polityków, którzy „dopuścili się przestępstw natury zarówno kryminalnej (kradzieży, oszustwa, przywłaszczenia itp.), jak i politycznej (strzelania do policji, nawoływania do gwałtu i nieposłuszeństwa władzom, wystąpienia antypaństwowe) itd.”.

Mało kto uwierzył w tłumaczenia strony rządowej. Nawet tytuły prasowe starające się zachować równy dystans między władzą a opozycją uznały aresztowanie przywódców politycznych za skandal. „Niepodobna się łudzić co do wniosków, które z tego faktu będą powszechnie wyciągane. Na czele tych wniosków będzie szło przeświadczenie, że rządowi idzie o to, aby w przededniu wyborów pozbawić masy przywódców, osłabić w ten sposób kierunki polityczne i zapewnić sobie bierność wyborczą”, pisał „Kurier Warszawski”.

Sam Piłsudski dosyć pokrętnie tłumaczył zatrzymania. Na pytanie dziennikarza o dowody winy poszczególnych oskarżonych odpowiedział: „Niestety, nie mogę panu powiedzieć zupełnie ściśle, za co właściwie taki czy inny pan jest ścigany przez sprawiedliwość, gdyż przy każdym nazwisku sprawiedliwość stawia paragrafy i artykuły karne, których ja, niestety, nie znam. (…) Aresztowania są zatem pod względem wyboru dość przypadkowe. Mógłbym wybierać co piątego, co dziesiątego, bo przecież doprawdy ci panowie posłowie upodobali sobie dość dziwny sposób życia dla obrony »prawa wolności«. Takie »prawa wolności« to koń by się z tego śmiał, mówiąc językiem legionowym”.

Zaczęło się bicie

Jak Piłsudski i jego zwolennicy rozumieli prawa wolności, aresztowani przekonali się na własnej skórze. „Bito na każdym kroku i z upodobaniem – pisał Marek Ruszczyc. – W nocy klucznik wywołał z celi Karola Popiela i prowadził go do kancelarii. (…) Tam pochwyciło Popiela kilka rąk i zaczęło się bicie. Witos, który oglądał później rany Popiela, powiedział, że to nie do wiary, aby człowiek tak skatowany przeżył”.

I dalej: „Ciężko chory na serce Lieberman zasłabł któregoś dnia przy sprzątaniu. Na szczęście strażnik gdzieś odszedł. Nieszczęśnik ostatkiem sił wszedł do umywalni, gdzie Witos pod nadzorem żandarma mył podłogę. Na widok słaniającego się na nogach starca nawet w sercu żandarma odezwała się litość. Zezwolił Witosowi dokończyć za Liebermana pracę na korytarzu”.

Nad więźniami znęcano się także psychicznie. Co warto podkreślić, za pełną wiedzą i aprobatą Piłsudskiego oraz rządu. Strażnicy regularnie organizowali „egzekucje”, których celem było zastraszenie i upodlenie opozycyjnych polityków. Witos pisał we wspomnieniach: „Zaczęto wyprowadzać powoli jedną celę za drugą. (…) Gdy już wszystkich sprowadzono, dłuższą chwilę odbywały się jakieś tajemnicze szepty, potem słychać było zgrzyt klucza, krzyki, w pewnym momencie strzały i komendę »Obrócić się do ściany!«, potem trzask podobny do przygłuszonego strzału, następnie znowu otwieranie drzwi i znowu to samo…”.

Komendantem twierdzy brzeskiej był zaufany człowiek marszałka – płk Wacław Kostek-Biernacki. „Piłsudski wybrał Biernackiego, bo ten zawsze wykonywał jego polecenia bez mrugnięcia okiem. Kiedy zachodziła potrzeba, był bezwzględny, a zarazem ślepo lojalny wobec marszałka. Wszelką odpowiedzialność za popełnione czyny brał na siebie”, tłumaczy biograf Biernackiego, dr Piotr Cichoracki.

Łącznie w toku kampanii poprzedzającej wybory parlamentarne aresztowano 84 byłych posłów i senatorów. Całkowitą liczbę więźniów politycznych szacuje się natomiast na ok. 5 tys. Polityków osadzonych w twierdzy brzeskiej przetrzymywano w ścisłej izolacji, bez możliwości kontaktu z rodziną czy nawet z prawnikami. „Dyscyplina więzienna jest twarda i może ci panowie, gdy wyjdą z więzień, okażą się ludźmi bardziej zdyscyplinowanymi niż wówczas, gdy tak bezecnie »służyli Polsce w Sejmie«”, stwierdził Piłsudski. Dopiero 23 listopada 1930 r., w dniu wyborów do Senatu, przewieziono więźniów do Warszawy, skąd stopniowo zwalniano ich za kaucją. Ostatni poseł wyszedł na wolność 29 grudnia.

Proces rozpoczął się 26 października 1931 r. i trwał do 13 stycznia 1932 r. Nikt nie miał wątpliwości, że całość została starannie wyreżyserowana, na wzór znany do tej pory z realiów radzieckich. Rozprawom przewodniczył Klemens Hermanowski, wiceprezes Sądu Okręgowego w Warszawie, którego wspierała trójka innych sędziów. Na ławie oskarżonych znalazło się 11 najważniejszych polityków Centrolewu: Wincenty Witos, Władysław Kiernik, Herman Lieberman, Kazimierz Bagiński, Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Mieczysław Mastek, Adam Pragier, Józef Putek i Adolf Sawicki.

Zostali oskarżeni o to, że „od 1928 r., po wzajemnym porozumieniu się i działając świadomie, wspólnie przygotowywali zamach, którego celem było usunięcie przemocą członków sprawującego w Polsce władzę rządu i zastąpienie ich przez inne osoby”. Działalność ta miała m.in. polegać na „wywoływaniu i podniecaniu w masach nastrojów rewolucyjnych” oraz na „organizowaniu, szkoleniu i uzbrajaniu kadr rewolucyjnych i na tworzeniu kierowniczej organizacji rewolucyjnej, występującej na zewnątrz pod nazwą »Centrolewu«”.

Kompromitacja prokuratury i policji

Powszechnie było wiadomo, że wyrok został wydany w chwili podjęcia decyzji o aresztowaniu. Sam proces miał odgrywać jedynie rolę propagandową, obnażając przed społeczeństwem małość polityków opozycji. Adam Pragier trafnie zauważał, że „wszystkie czynności sądowe, także i ta gigantyczna rozprawa, są formalnością potrzebną do »pokrycia« uwięzienia przywódców opozycji w Brześciu”.

Wbrew nadziejom władz proces zamienił się w farsę. Mimo starań doświadczonych prokuratorów – Witolda Grabowskiego i Roberta Rauzego – świadkowie oskarżenia okazywali się bądź niekompetentni, bądź zwyczajnie głupi. Do tej drugiej grupy z pewnością należał Kazimierz Stamirowski, wiceminister spraw wewnętrznych. Na pytanie o działalność wywrotową oskarżonych Stamirowski odpowiadał: „Starano się wnikać w duszę i stosunki rodzinne i osobiste tych ludzi, którymi się posługiwał marszałek Piłsudski, i ich zohydzić. Każdy był złodziejem, każdy miał jak najgorsze instynkta”.

Kiedy poproszono go o konkrety, wiceminister powołał się na niemiecką broszurę, w której polscy socjaliści mieli żądać rewizji granic. Dopytywany o szczegóły Stamirowski przyznał, że broszury w ogóle nie widział, a jej treść znał jedynie z informacji osób trzecich. Co więcej, nie mógł tych informacji zweryfikować, gdyż nie znał niemieckiego.
Nie lepiej wypadł dyrektor Departamentu Politycznego MSW Aleksander Hauke-Nowak. Jego zdaniem przygotowywany przez opozycję zamach miał wynikać z tego, że na spotkaniach Centrolewu „domagano się pociągnięcia pana prezydenta przed Trybunał Stanu, rozsiewano również wiadomości o gotowym składzie nowego rządu”. Gdy adwokat ponownie domagał się szczegółów, Hauke-Nowak przyznał, że ich nie zna: „Leży to w charakterze mojej pracy, iż dużo spraw tylko pośrednio się o mnie obija. Gdybym chciał zebrać wszystkie materiały w tej sprawie, musiałbym je przywieźć autem ciężarowym”.

W trakcie rozprawy obrona zdołała również wykazać niekompetencję policji. Dyrektor Departamentu Administracyjnego MSW Henryk Kawecki, bezpośrednio nadzorujący aresztowania, nie był w stanie stwierdzić, czy posłów zatrzymano za próbę obalenia rządu, czy za próbę obalenia ustroju. Mało tego, Kawecki nie potrafił odpowiedzieć nawet na pytanie, ile dokładnie osób aresztowano ani czy przeprowadzono w ich mieszkaniach rewizję. „Nie robił pan rewizji u ludzi, którzy mieli organizować zbrojny zamach, nie szukał pan granatów i bomb u rewolucjonistów, twierdząc w doniesieniu, że w Hotelu Sejmowym jest pochowana broń, bomby i granaty?”, dopytywał się jeden z adwokatów. „Liczyliśmy się z tym, że już tam nic być nie mogło”, odpowiedział zrezygnowany Kawecki.

Ani słowa o Brześciu

Zupełnie inaczej wyglądały zeznania świadków obrony. Ci rzeczowo i spokojnie odpowiadali na stawiane im pytania, choć prokuratorzy robili wszystko, aby ich skompromitować. Zazwyczaj jednak ataki oskarżycieli przynosiły skutek odwrotny do zamierzonego. Były marszałek Sejmu Ustawodawczego Wojciech Trąmpczyński, indagowany przez prokuratora o jego spotkania z prezydentem Mościckim, wykazał fasadowość głowy państwa: „[Prezydent] mówił natomiast o wielkim wpływie, jaki na niego wywiera marszałek Piłsudski. (…) Że poddawał się całkowicie jego woli. Mówił, że taka osobistość zdarza się w historii tylko raz na dwieście lat”.

Pozostali świadkowie wykorzystali sytuację do oskarżenia reżimu sanacyjnego. Przepytywany Wojciech Korfanty stwierdził: „Nie możemy żyć wiecznie ciągłymi zamachami. Ja zamachu majowego nigdy nie zapomnę. Uważam go za największą szkodę, jaką można było wyrządzić interesom naszego państwa. (…) Przypomnę także słynne najście oficerów na Sejm, przy którym byłem; miałem wrażenie, że dokonano go po to, aby rzucić się na posłów i pomścić rzekomą obrazę p. Piłsudskiego. Polska tego systemu naciągania prawa nie wytrzyma. Sądy nasze przechodzą kryzys zaufania…”.

Świadkowie i oskarżeni mieli swobodę wypowiedzi, z jednym wszak wyjątkiem – sprawą traktowania więźniów w twierdzy brzeskiej. „Sędzia pozostał głuchy nawet na formalne składanie skarg na bicie więźniów, z jakim wystąpili niektórzy oskarżeni. Popadał przez to w konflikt z prawem, bo doniesienie o dokonaniu przestępstwa (a bicie więźniów jest przestępstwem) powinno być przyjęte przez każdego sędziego i prokuratora, we wszelkich okolicznościach”, skarżył się Adam Pragier.

W mowie końcowej obrońcy oskarżonych podkreślali autorytarny system rządów sanacji. Adwokat Zygmunt Graliński przywołał hasło wyborcze Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem z 1928 r.: „Wszystkiemu winna w dalszym ciągu konstytucja”. Dalej cytował Walerego Sławka, gdy ten zapowiadał, że „wkrótce przedstawimy Sejmowi taki projekt konstytucji, którego on nie będzie mógł przyjąć. Wtedy rozpoczniemy z nim ostateczną rozgrywkę”.
Jednym z najbardziej poruszających przemówień końcowych była mowa adwokata Kazimierza Sterlinga. Zwracając się do sędziów i oskarżycieli, pytał: „Czy prokuratura sądzi, że jednym słowem można skreślić całe, pełne ofiary życie ludzkie i z ludzi kochających kraj zrobić krzywoprzysięzców? Nie, i żaden sąd za takim frazesem urzędu prokuratorskiego nie pójdzie”. W podobnym tonie wypowiadał się Wacław Barcikowski, który bezpośrednio odniósł się do prokuratorów: „Jeden z oskarżycieli kongres krakowski nazwał konfederacją, porównał go z Targowicą. (…) Ale jeśli pan prokurator chce Targowicy, to znajdzie zwierciadło, w którym nie radziłbym się przeglądać”.

Skazani za wierność demokracji

Sędziowie Klemens Hermanowski (przewodniczący składu) i Jan Rykaczewski wydawali się nieporuszeni mowami obrońców. Jedynie sędzia Stanisław Leszczyński złożył zdanie odrębne, opowiadając się za uniewinnieniem wszystkich oskarżonych. Niemniej jednak wyrok skazujący zapadł już dawno, pytanie dotyczyło tylko jego wymiaru. Sąd uznał oskarżonych, z wyjątkiem Adolfa Sawickiego, za winnych udziału w spisku, który „dążył do zamachu, mającego na celu obalenie przemocą członków rządu sprawującego w tym czasie władzę w Polsce i zastąpienie go przez inne osoby, wszakże bez zmiany zasadniczego ustroju państwowego”. Innymi słowy, winą oskarżonych była wierność zasadom demokracji.

13 stycznia 1932 r. sąd ogłosił wyrok. Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Mieczysław Mastek, Józef Putek i Adam Pragier zostali skazani na trzy lata więzienia. Dwa i pół roku dostali Norbert Barlicki, Herman Lieberman i Władysław Kiernik. Kazimierza Bagińskiego skazano na dwa lata. Wincenty Witos, trzykrotny premier II RP, miał spędzić w więzieniu półtora roku.

Sentencję wyroku podała prasa, chociaż negatywne opinie zostały poważnie ocenzurowane i większość nie trafiła na łamy gazet. Margines swobody pozostawiono jedynie posłom opozycji, którzy wykorzystywali mównicę sejmową, aby obnażyć autorytarny charakter sanacyjnych rządów. Reprezentujący PPS Zygmunt Żuławski mówił: „Chodzi nam o publiczne zadokumentowanie wobec całego świata kulturalnego, że nie cała Polska aprobuje dzisiejszy stan rzeczy. Opozycja reprezentuje większość narodu. Proces ujawnił takie morze gwałtów i deprawacji, że obowiązkiem naszego sumienia jest podnieść głos”.

Średniowieczne metody

O końcu polskiej demokracji pisała zagraniczna prasa. Informacje o „największym politycznym procesie w historii Polski” pojawiały się regularnie w amerykańskich i brytyjskich dziennikach. „New York Times” oceniał, że proces brzeski zamienił się w dyskusję na temat oceny „reżimu Piłsudskiego”, podkreślając, że władze blokowały polskiej prasie możliwość drukowania pełnych zeznań oskarżonych. Z kolei „Washington Post” wspominał o możliwości koronacji Piłsudskiego, co zdaniem dziennika dobrze oddawało nastroje panujące wśród zwolenników marszałka.
Bardziej dosadna była prasa brytyjska. Lewicowy „Manchester Guardian” donosił o brutalnym traktowaniu więźniów politycznych w twierdzy brzeskiej, nazywając to „metodami rodem ze średniowiecza”. Podobnie pozostałe dzienniki uznały proces za symbol końca demokracji w II RP.

Część skazanych, w tym Wincenty Witos, udała się na emigrację. Władze wysłały za trzykrotnym premierem listy gończe. Sam Witos tak tłumaczył swoją decyzję: „Nie chcemy, aby poddanie się wyrokowi sankcjonowało zbrodnie Brześcia i gwałt na prawie popełniony. Nie pójdziemy powtórnie do lochów twierdzy. Kraj żąda od nas nie męczeństwa, lecz walki”. Inni, m.in. Adam Ciołkosz, zostali, aby odbyć karę. W części przypadków wykonywanie kary zawieszono, choć formalnie aż do amnestii z 31 października 1939 r. wszyscy pozostawali skazanymi za próbę obalenia rządu.

Aresztowanie polityków opozycji, proces pokazowy i wyroki skazujące przypieczętowały koniec demokracji w Polsce. O ile tuż po zamachu majowym można było się łudzić, że Piłsudski jedynie uporządkuje sytuację i przywróci demokratyczne standardy, o tyle po wrześniu 1930 r. nikt już nie miał wątpliwości co do charakteru rządów sanacji. Brutalne traktowanie więźniów w Brześciu było zaś preludium do Berezy Kartuskiej. W opinii zagranicy II RP stawała w jednym rzędzie ze stalinowskim Związkiem Radzieckim.


Wyroki na posłów
• Adam Ciołkosz (PPS), Stanisław Dubois (PPS), Mieczysław Mastek (PPS), Józef Putek (PSL „Wyzwolenie”), Adam Pragier (PPS) – trzy lata więzienia
• Norbert Barlicki (PPS), Herman Lieberman (PPS) i Władysław Kiernik (PSL „Piast”) – dwa i pół roku więzienia
• Kazimierz Bagiński (PSL „Wyzwolenie”) – dwa lata więzienia
• Wincenty Witos (PSL „Piast”) – półtora roku więzienia
• Adolf Sawicki (SCh) – uniewinniony


Rezolucja Kongresu Obrony Prawa i Wolności Ludu
Zgromadzeni w dniu 29 czerwca 1930 roku w Krakowie przedstawiciele demokracji polskiej oświadczają, co następuje:
Polska znajduje się od czterech przeszło lat pod władzą dyktatury faktycznej Józefa Piłsudskiego; wolę dyktatora wykonują zmieniające się rządy; woli dyktatora podlega również Prezydent Rzeczypospolitej; podważone zostało u podstaw zaufanie społeczeństwa do prawa we własnym państwie; życie publiczne kraju karmione jest wciąż pogłoskami i zapowiedziami nowych zamachów stanu; odsunięto lud od jakiegokolwiek bądź wpływu na politykę wewnętrzną i zagraniczną Rzeczypospolitej. Skoro teraz – na skutek zarządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej – zamilknął konstytucyjny głos Sejmu, skoro Prezydent zaniedbał swego obowiązku – ani żądań Przedstawicielstwa Narodowego nie wykonał, ani nie odwołał się do decyzji kraju w drodze nowych, uczciwych wyborów – zabierając głos, my, zebrani w Krakowie przedstawiciele demokracji polskiej, stwierdzamy:
1) walka o prawo i wolność ludu jest walką nie tylko Sejmu i Senatu, ale walką społeczeństwa;
2) bez usunięcia dyktatury nie sposób opanować kryzysu gospodarczego, ani rozwiązać wielkich zagadnień życia wewnętrznego kraju, które Polska w imię swej przyszłości rozwiązać musi;
3) usunięcie dyktatury jest koniecznym warunkiem utrwalenia niepodległości i zapewnienia całości granic Rzeczypospolitej; demokracja – to pokój.

Oświadczamy:
1) że walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego podjęliśmy wszyscy razem i razem ją poprowadzimy dalej, aż do zwycięstwa;
2) że tylko Rząd zaufania Sejmu i społeczeństwa spotka się z naszym stanowczym poparciem i pomocą wszystkich naszych sił;
3) że na każdą próbę zamachu stanu odpowiemy najbardziej bezwzględnym oporem;
4) że wobec rządu zamachu społeczeństwo będzie wolne od jakichkolwiek obowiązków, a zobowiązania wobec zagranicy nielegalnego rządu nie będą uznane przez Rzeczpospolitą;
5) że na każdą próbę terroru odpowiemy siłą fizyczną.

Oświadczamy wreszcie, że skoro Prezydent Rzeczypospolitej, niepomny swej przysięgi, stanął otwarcie po stronie dyktatury rządzącej Polską wbrew woli kraju i zezwala rządowi p. Sławka na nadużywanie uprawnień konstytucyjnych Głowy Państwa dla bieżących celów politycznych Rządu – przeto Ignacy Mościcki winien ze stanowiska Prezydenta Rzeczypospolitej ustąpić. (…)
Niech żyje niepodległa Polska Republika Ludowa!
Precz z dyktaturą!
Niech żyje rząd zaufania robotników i chłopów!


Próby rehabilitacji skazanych w procesie brzeskim
8 grudnia 2005 r. – poseł Stanisław Żelichowski i grupa posłów PSL złożyli interpelację w sprawie wniesienia kasacji na korzyść polityków opozycji skazanych w procesie brzeskim. W odpowiedzi zastępca prokuratora generalnego Irena Okrągła stwierdziła, że zajęcie się sprawą wymaga wnikliwego zbadania akt. Tymczasem większość akt zaginęła w czasie II wojny światowej.
25 stycznia 2006 r. – poseł PSL Stanisław Żelichowski złożył ponowną interpelację.
12 grudnia 2007 r. – grupa posłów PSL złożyła kolejną interpelację.
26 września 2008 r. – poseł SLD Tadeusz Iwiński złożył zapytanie do ministra sprawiedliwości w sprawie wszczęcia procedury rehabilitacyjnej wobec skazanych. W odpowiedzi zastępca prokuratora generalnego Andrzej Pogorzelski stwierdził, że „na gruncie zachowanych materiałów z procesu brzeskiego nie można wykazać, że skazanie oskarżonych nastąpiło z rażącym naruszeniem prawa”.
12 lipca 2011 r. – Klub Poselski SLD oraz grupa posłów PSL wystąpiły z projektem specjalnej ustawy rehabilitacyjnej.
20 stycznia 2016 r. – Klub Poselski PSL wniósł projekt ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych w 1932 r., w celu „pełnego przywrócenia czci i godności ludzkiej i obywatelskiej posłom na Sejm II Rzeczypospolitej represjonowanym za działalność na rzecz demokracji w Polsce przez obóz sanacyjny”. W opinii Biura Analiz Sejmowych Kancelarii Sejmu „forma ustawy nie jest właściwa dla formułowania przez Sejm tego typu symbolicznych wypowiedzi”.

Wydanie: 2017, 25/2017

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. genek
    genek 19 czerwca, 2017, 13:51

    Brakuje nam teraz Takiego Piłsudskiego. Lewaki uważąją, że tylko oni mają prawo ujadać…. Hmmm i mają rację. To ujadanie. Nie wiem jakim cudem google przeniosło mnie do tego szmataławca. Umykam w pośpiechu.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy