Optymistyczny obserwator otoczenia

Optymistyczny obserwator otoczenia

Nie było władzy, której bym czapkował


Krzysztof Daukszewicz – satyryk, pisarz, felietonista, kompozytor


„A na pytanie Pana Hrabiego: – Co w takim razie oznaczają w naszym kraju słowa pluralizm i demokracja? To odpowiadam, że co to jest pluralizm i demokracja, to wie teraz tylko Lech Wałęsa, ale wygląda na to, że prawidłową odpowiedź schowali na później bracia Kaczyńscy”. Pamiętasz, skąd ten cytat?
– Pamiętam, to cytat z mojej pierwszej książki, „Przeżyłem, Panie Hrabio”, która wyszła chyba w 1991 r. Tak sobie zafantazjowałem…

Fantazja się spełniła, można powiedzieć, że 30 lat temu antycypowałeś obecną rzeczywistość polityczną Polski.
– Na to wygląda. Ale jeszcze parę rzeczy napisałem, które później się sprawdziły.

Jak Jarosław parł do władzy

Skoro miałeś takie prorocze wizje, to jak oceniasz tę demokrację i pluralizm w wydaniu jednego już tylko, za sprawą katastrofy smoleńskiej, z braci Kaczyńskich?
– Niedawno napisałem piosenkę, która tak się zaczyna: „Mamy wciąż demokrację i mamy pluralizm / Demokracji za dużo – czas już ograniczyć / Niezbyt pluralistyczny jest i kapitalizm / Zamiast żywić i bronić – każe grosze liczyć. (…) Mamy najnowszy ZBoWiD, nietykalne spółki / I jedynie słuszne partie i poglądy…” Jednym słowem, wróciły dawne czasy.

Pewnie pamiętasz, skąd się Kaczyńscy wzięli przy Wałęsie?
– Dobrze znałem Henryka Wujca, nawet niedawno byłem na odsłonięciu muralu w Warszawie, poświęconego zmarłemu Heniowi… I pamiętam, jak mi wtedy mówił: „Ci Kaczyńscy ciągle się pchają do tego koryta”. Bo już wtedy było widać, że zwłaszcza Jarosław miał niebywałe parcie do władzy. Oni od samego początku nie lubili Wałęsy, ale się go trzymali, bo mieli w tym polityczny interes. I swój cel Jarosław zrealizował.

Te wątki przewijają się w twoich kolejnych książkach, począwszy od wydanej na początku lat 90. serii „Między Worłujem a Przyszłozbożem”. Skąd takie dziwne nazwy?
– Wymyśliłem, że Worłuj to takie przysłowiowe polskie gówno, a Przyszłozboże to przyszłość. W tej serii ukazało się dziewięć takich książeczek. I najwięcej ich podpisywałem, co stwierdziłem z pewnym zdziwieniem, podczas występów w Australii, Kanadzie, USA czy Niemczech. Jakim cudem tam się znalazły? Po prostu wtedy nie było jeszcze internetu i jak ktoś dzwonił z tych krajów do Polski, pytając, co słychać, to pytany, zamiast odpowiadać, pakował którąś z tych książeczek do koperty i wysyłał za granicę. Szły tam lawinowo.

Chyba zrobiłeś na nich niezły biznes?
– Przede wszystkim wydawnictwo. Byłem wtedy świeżym autorem i nie mogłem za wiele żądać. A te książeczki ukazywały się w nakładach po 50-60 tys.! W zeszłym roku wyliczyłem, że w sumie sprzedało się ponad milion egzemplarzy! Wspomniana książka „Przeżyłem, Panie Hrabio” rozeszła się w nakładzie 300 tys. albo i lepiej. Wydało ją wydawnictwo ART-B, Bagsik i Gąsiorowski, którzy później dali się poznać jako aferzyści finansowi. Mnie powiedzieli, że wyczerpał się nakład, a okazało się, że potem książkę sprzedawano na festiwalu piosenki w Sopocie. Mogli więc wydrukować więcej i zbili majątek! Ta książeczka miała jeszcze inny walor – były w niej rysunki Szymona Kobylińskiego, który zgodził się je stworzyć dla początkującego autora.

Jak się znalazłem w „Szkle kontaktowym”

Byłeś już wtedy popularnym satyrykiem, występowałeś w kabarecie, skąd więc nagle potrzeba pisania książek?
– Zawsze ciągnęło mnie do pisania, a w liceum pedagogicznym miałem świetną polonistkę Ritę Kuhn, autochtonkę, która później wyjechała do Niemiec. Ona zawsze pilnowała mnie tylko z ortografii, mówiąc przy całej klasie, że jeśli chodzi o wypracowania, to „Krzysiek zawsze napisze sześć stron”. Już wtedy miałem lekkie pióro.

I dziś uchodzisz za pisarza. Jak wygląda twój warsztat pracy? Czytasz gazety, oglądasz telewizję, słuchasz rozmów rodaków?
– Gazetami mam cały pokój zawalony… I muszę ci powiedzieć, że takie zbieranie prasy ma pewien walor, bo ostatnio trafiłem na wywiad z Kukizem sprzed pięciu lat, gdy mówił o uczciwości politycznej. Jest to świadectwo, że już wtedy gadał głupoty, a teraz jeszcze większe.

Gadał głupoty, ale do niedawna był częstym gościem u Moniki Olejnik w „Kropce nad i”.
– Można to zrozumieć, bo on w pewnym sensie jest charyzmatyczny, wyzwalał w ludziach emocje, w przeciwieństwie np. do Adama Bodnara, który jest postacią wybitną, ale nudną.

I słuchając wywiadów z politykami, robisz notatki, analizujesz w samochodzie lub łowiąc ryby? A potem wykorzystujesz na scenie albo w „Szkle kontaktowym”?
– Cały czas chodzę z notesikami, w których zapisuję spostrzeżenia i pomysły, bo one szybko wpadają do głowy, ale nieraz szybko ulatują z pamięci. Miałem takie sytuacje, że nie zanotowałem, a potem trzy dni chodziłem i męczyłem się, żeby odtworzyć sytuację, w której ten pomysł powstał. Teraz zawsze mam przy sobie karteczki i obojętnie gdzie jestem, zaraz zapisuję, chyba że jadąc samochodem, nagrywam na dyktafon. A w nocy, jak czasami na coś wpadnę, kilka razy latam do biurka, żeby ten pomysł zanotować, nie budząc żony.

Rozumiem, że masz w domu swój pokój pracy twórczej?
– Mam, ale jest w nim taki bałagan jak w garażu. Mogę się w nim połapać tylko dlatego, że są w nim punkty z rzeczami, do których trafiam w ciemno. Niestety, moja żona odkryła te punkty i czasem idę po ulubione nożyczki, a ich w konkretnym miejscu nie ma… Viola wzięła!

À propos „Szkła kontaktowego”, w którym jesteś od początku, jak tam trafiłeś?
– Zawdzięczam to poparciu Brunona Miecugowa z Krakowa, pisarza i satyryka, z którym byłem mocno zaprzyjaźniony. I on powiedział swojemu synowi Grzegorzowi: „Bierz Krzyśka Daukszewicza, to jest szybki facet”. I tak już 15 lat jestem w „Szkiełku”.

W którym czasami sprawiasz wrażenie, jakbyś nie był przygotowany do audycji.
– Przychodząc do studia, w ogóle nie interesuję się, jakie są materiały do programu. Staram się wcielić w rolę widza, który dopiero wieczorem zasiada przed telewizorem, żeby zobaczyć, co się działo w ciągu dnia. Albo więc błyskawicznie na to zareaguję, albo po prostu dam d…

To audycja publicystyczno-satyryczna; później TVP zaczęła nadawać podobną, „W tyle wizji”. Popełniła plagiat?
– Raczej skopiowała pomysł, tylko w drugą stronę. Obejrzałem chyba dwa odcinki, bo to jest ponad moje siły. Kanału TVP Info nie oglądam, ponieważ tam od początku do końca jest fałsz. W ogóle telewizja „narodowa” dla mnie nie istnieje, chyba że nadaje jakiś ważny mecz. A i tak przełączam na TVP Sport.

Jak Nina Terentiew prostowała kabarety

Ale w TVP Info występuje satyryk i kabareciarz Jan Pietrzak.
– On mi w jakimś sensie pomógł na początku kariery, bo trzy lata występowałem Pod Egidą. Dlatego nie powiem o nim złego słowa, choć wiem, że ostro skręcił w prawo.

Natomiast dzisiejsze kabarety odwołują się, przynajmniej za pośrednictwem telewizji, do niskich gustów publiczności.
– Uważam, że to duża „zasługa” Niny Terentiew. Bo chciała kabarety odpolitycznić. Kiedyś robiłem programy kabaretowe w telewizyjnej Dwójce, w tym „Na tronie”. Dwa sezony byliśmy na antenie i szykowaliśmy się do trzeciego. Przyjechaliśmy z producentem i reżyserem Jerzym Garsteckim na Woronicza, Niny nie było, a jej zastępczyni tak nas powitała: „Panie Krzysiu, od Ninki mam prośbę, żeby pan trochę zszedł ze swojego poziomu, bo publiczność staje się coraz prostsza i potrzebuje dowcipów, z których śmieją się wszyscy”. I jeszcze coś w tym stylu. Posłuchałem jej i w którymś momencie mówię: „Wie pani co, od prostych dowcipów macie prostych artystów”. A do reżysera: „Jureczku, idziemy!”. Nie podpisaliśmy dalszej umowy, przyjechałem do Nart koło Pasymia (gdzie satyryk miał dom – przyp. red.), powiedziałem Małgosi, że skończyła się moja przygoda z telewizją, a gdy się obudziłem następnego dnia o piątej i stwierdziłem, że nie mam na głowie żadnego scenariusza – a był słoneczny poranek – to siadłem na tarasie z piwkiem w ręce i skonstatowałem: „K… nic nie muszę!”. Od tej pory nie dałem się wciągnąć w żadne tego typu przedsięwzięcie.

Ale jeździsz po kraju, dajesz koncerty, śpiewasz, wygłaszasz monologi… Utrzymujesz się w tej branży już prawie pół wieku! Masz na to jakąś receptę?
– Po prostu w tym czasie nie dałem ciała! Część tej publiczności wychowałem. Młodych trochę się pojawia, a jak ze sceny widzę jakąś młodą osobę, to mówię, że chyba przyprowadziła chorych rodziców. A na poważnie: chyba publiczność docenia moją szczerość. Mało tego, jak czasami zawaham się z jakimś żartem, już ten dowcip przepada, tak publiczność jest wyczulona.

Publiczność, która chodzi na biletowane koncerty, konkretnie „na Daukszewicza”.
– Ona nawet nie chodzi „na Daukszewicza”. Już od kilku kasjerek dowiedziałem się, że ludzie przychodzą „na pana Krzysia” (śmiech)! Być może to również zasługa „Szkła kontaktowego”.

Jak w żadnym ustroju nie dałem ciała

Najnowszą książkę, „Nareszcie w Dudapeszcie”, przy której pomagał ci syn Aleksander, zakończyłeś spostrzeżeniem: „Gdybyście na końcu tej książki zapytali: kogo mamy w życiu szukać, to odpowiem jednym słowem: OPTYMISTÓW. Optymiści to najpotężniejsza broń w każdej walce”. A przecież optymista to źle poinformowany pesymista. Lub odwrotnie.
– Spotykam różnych ludzi i naprawdę wolę się spotykać z optymistą. Bo zawsze jest z tego jakaś radość. A taki, co już w pierwszym zdaniu zaczyna uprawiać czarnowidztwo, po kilku minutach zaczyna mnie zwyczajnie nużyć.

Ale gdy oglądasz telewizję, jakąkolwiek, to tam pełno tego pesymizmu.
– Dlatego w telewizorze mam wszystkie możliwe kanały sportowe. Mogę je oglądać od szóstej rano do późnego wieczora! Co prawda, mam w reperaturze kilka piosenek, w których pokazuję świat w czarnym kolorze, ale ludzie przychodzą na koncerty, żeby się pośmiać, pobawić. Po co mam ich dobijać?

Generalnie jesteś człowiekiem pogodnym? To się bierze z kresowych korzeni?
– Wilniuki zazwyczaj są pogodnymi ludźmi – albo raczej pogodzonymi z życiem. Przez te kresy ciągle przechodziła jakaś armia, w jedną i drugą stronę, ciągle ktoś ich palił, zabijał, a oni nie mieli na to wpływu. Przez te wieki pojęli, że śmierć, sława i sukces to pojęcia względne. Taką mądrość wyniosłem od rodziców, którzy przeżyli wojnę, tata był artylerzystą, a we wrześniu 1939 r. trafił do niewoli niemieckiej. Ale miał racjonalne podejście do wydarzeń politycznych. I mimo że po wojnie był prostym drwalem na Warmii, choć z korzeniami szlacheckimi, nadleśniczy z Wichrowa przyjeżdżał do niego, żeby się poradzić w takiej czy innej sprawie. Po prostu cechowała go mądrość życiowa. Kiedyś powiedział: „Pamiętaj, synu, żeby żyć uczciwie, bo jak cię wyrzucą z pracy, zawsze znajdziesz dość sił, żeby na kawałek chleba w lesie zarobić”. Mama również miała taką mądrość życiową i chyba przejąłem ją od nich…

Ostatnio odebrałeś w Olsztynie Nagrodę im. Henryka Panasa, cenionego pisarza, m.in. za wierność swoim przekonaniom.
– Opowiem anegdotkę: po jednym z koncertów dwójka młodych ludzi przyprowadziła do mnie, na wózku inwalidzkim, swojego 90-letniego dziadka, któremu zafundowali urodzinowy bilet na mój koncert. I ten dziadek tak mówi: „Panie Krzysiu, lubię pana piosenki, lubię listy do Hrabiego, ale najbardziej cenię pana za to, że nie dał pan d… w żadnym ustroju”. Dla mnie to był prawdziwy komplement! Nie było władzy, której bym czapkował.

Kiedyś pisałeś felietony do tygodnika PRZEGLĄD. Jak wspominasz tamten okres?
– Bardzo fajnie, skumplowałem się z kilkoma redaktorami, rozstaliśmy się w zgodzie, zresztą od czasu do czasu dzwonią do mnie z redakcji PRZEGLĄDU z pytaniem o opinię na temat aktualnych wydarzeń. W tej chwili nie piszę felietonów do żadnych gazet i nie wiem, czy chciałbym na nowo tego się podejmować. Już mi się nie chce.

Ale książki chce ci się pisać. W rodzinie jest was dwoje piszących, doliczając żonę, Violettę Ozminkowski-Daukszewicz.
– Troje piszących, bo jeszcze syn Alek pisze różne scenariusze do gier komputerowych. Ostatnio przysłał mi dobrze napisany wiersz, ale i najmłodszy syn wziął się do pisania.

Grzegorz, aktor znany z serialu „Na dobre i na złe”?
– Krzyś, syn… z nieprawego łoża, który jest z braćmi bardzo zaprzyjaźniony.

A córka z pierwszego małżeństwa?
– Sylwia mieszka w Suwałkach, ma męża leśnika i też pisze wiersze.

Podobno chcesz napisać z żoną wspólną autobiografię?
– Viola chce zrobić ze mną wywiad rzekę o tym wszystkim, co w życiu przeżyłem. A przeżyłem naprawdę wiele mniej lub bardziej zabawnych momentów. Ale ja bym chciał napisać książkę, w której rozmawiamy ze sobą o tym, co nas spotkało, bo ona też ma niesamowicie barwne życie. Dość powiedzieć, że brała ślub w Las Vegas, który skończył się jednodniowym pożyciem małżeńskim, wlazła w Himalajach na siedmiotysięcznik, jechała do Wałęsy z wariografem, żeby sprawdzić, czy mówi prawdę, ale pod Mławą ją cofnęli, trzy dni siedziała z Beatą Sawicką w hotelu w Poznaniu, gdzie posłanka schowała się po prowokacji CBA, tak więc tych przygód ma dużo. Poza tym jest niesamowicie dowcipna i znajomi mówią, że powinna być stand-uperką.

Nie namówisz jej na wspólne występy na scenie?
– Nie, bo w tej robocie jestem singlem.


Krzysztof Daukszewicz – ur. w 1947 r. w Wichrowie koło Dobrego Miasta, skończył liceum pedagogiczne, krótko pracował w szkole, był dyrektorem domu kultury w Szczytnie, gdzie m.in. stworzył kabaret Gwuść. Pod koniec lat 70. zamieszkał w Warszawie z drugą żoną, Małgorzatą z domu Kreczmar (zmarła w 2006 r.), występował w kabarecie Pod Egidą, od 2006 r. jest stałym komentatorem „Szkła kontaktowego” w TVN24, napisał kilkadziesiąt książek, głównie satyrycznych, obecna żona Violetta to dziennikarka i pisarka, autorka m.in. biografii Marii Czubaszek. Na początku września br. artysta odebrał Nagrodę im. Henryka Panasa, przyznaną przez olsztyńskie oddziały Stowarzyszenia Dziennikarzy RP i Związku Literatów Polskich. Został uhonorowany za całokształt pracy dziennikarsko-literackiej, związki z regionem Warmii i Mazur oraz wierność swoim przekonaniom.


Fot. Anna Panas

Wydanie: 2021, 40/2021

Kategorie: Kraj, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy