Orbán nie ustąpi na krok

Orbán nie ustąpi na krok

Węgry oczekiwały od UE pomocy w sprawie uchodźców, ale jej nie otrzymały. Prowadzą więc samodzielną politykę

Węgry jeszcze nigdy nie miały tak złej prasy, jako kraj ksenofobów, rasistów i egoistów pozbawionych człowieczeństwa. Zapomniały, jak w 1956 r. 200 tys. węgierskich uchodźców wpuściła Austria! Do tego sprowadzają się główne głosy w debacie antywęgierskiej. I można by uznać, że tak właśnie jest. Jednak szczególnie w dyplomacji im szybciej można wydać jednoznaczny osąd, tym sprawa mniej oczywista.
O tym, że z ogarniętej wojną Syrii będą uciekać miliony ludzi, wiadomo było od czterech lat. Państwa Europy jednak skupiały się na wewnętrznych problemach. Nie zważały na to, co się dzieje we Włoszech czy w Grecji. Zwróćmy uwagę, że problem imigrantów postrzegany przez pryzmat ogólnoeuropejski funkcjonuje tak naprawdę od kilkunastu dni. I duża w tym zasługa premiera Węgier Viktora Orbána.
Po raz pierwszy w sierpniu zeszłego roku poważniej postawiły się Włochy. Ale już w 2013 r. ówczesny premier Enrico Letta określał kwestię imigrantów jako problem całej Unii Europejskiej. I co? I nic. Ze wzmożoną falą imigrantów na Węgrzech mamy do czynienia od początku bieżącego roku. Wtedy to o wsparcie zaapelował burmistrz miejscowości Ásotthalom przy granicy z Serbią. László Toroczkai to dziś jedna z najwyrazistszych postaci Jobbiku, populistycznej partii prawicy, drugiej siły politycznej na Węgrzech. Burmistrz z powodu napływu w ciągu kilku tygodni 7-8 tys. imigrantów (dzisiaj w Röszke przechodzi nawet 5 tys. osób dziennie) powołał lokalną straż obywatelską, która miała chronić okolice czterotysięcznego miasteczka. Teraz miasto od Serbii odgradza sławetny czterometrowy płot, który władze Węgier budują wzdłuż granicy z południowym sąsiadem.
Kiedy liczba imigrantów zaczęła niebezpiecznie wzrastać, rząd Węgier postanowił w kwietniu przeprowadzić „narodowe konsultacje w sprawie imigrantów i terroryzmu”. Symptomatyczne było już zestawienie ze sobą imigrantów i terrorystów. Konsultacje rozpoczęły się pod koniec kwietnia i trwały do lipca. Rząd podkreślał, że potrzebuje opinii obywateli i poparcia polityki migracyjnej. Do Węgrów wysłano (zresztą nie po raz pierwszy) 8 mln listów z 12 pytaniami. Między innymi o to, czy według nich Węgry w najbliższych latach staną się celem ataków terrorystycznych, czy zdają sobie sprawę z tego, że liczba nielegalnych imigrantów wzrosła 20-krotnie, oraz czy zgadzają się ze stwierdzeniem, że imigranci stanowią zagrożenie dla węgierskiego prawa i miejsc pracy.
Pod koniec lipca rzecznik węgierskiego rządu poinformował, że Węgrzy popierają politykę migracyjną – średnio z rządem zgadzało się 75% obywateli, a w niektórych pytaniach nawet 99%. Dobrze brzmi, prawda? Ale jako politologa interesowało mnie coś innego – ile osób odesłało formularz bądź wypełniło go elektronicznie. Otóż około miliona, 12,5% obywateli. Gdyby przeprowadzić referendum w tej sprawie, byłoby nieważne. Rząd wydał na konsultacje miliard forintów. Referendum kosztowałoby pięć razy tyle. W dzisiejszej debacie ta jedna ósma obywateli stała się niezwykle poważną siłą i za jej pomocą Viktor Orbán zamyka usta przeciwnikom. W jednym z wywiadów udzielonych ostatnio węgierskiemu radiu stwierdził, że dyskusji nad strategią wobec imigrantów nie będzie, ponieważ odbyły się konsultacje, a obywatele poparli rząd.

Jeśli przyjedziesz na Węgry…

…„Nie odbierzesz Węgrom ich pracy”, „Musisz przestrzegać naszego prawa”, „Musisz szanować naszą kulturę”. Takie plakaty pojawiły się na Węgrzech 7 czerwca. Była to jawna kampania antyimigracyjna, jednak w „majestacie prawa”, tzn. na plakacie pojawiło się hasło narodowych konsultacji. Na reakcję Węgrów nie trzeba było długo czekać – zaczęli zamalowywać plakaty bądź je przerabiać. W pewnym momencie – kuriozum – plakatów pilnowała policja, która także zdejmowała z nich odciski palców, by szukać sprawców zniszczeń. Bardzo szybko powstała inicjatywa kampanii antyrządowej. Nowe plakaty, niejednokrotnie także w języku angielskim czy niemieckim, były bardzo podobne do tych rządowych, ale z zabawnymi hasłami, np. „Jeśli przyjedziesz na Węgry, przywieź nam premiera o zdrowych zmysłach” albo „Przetrwałem kampanię antyimigracyjną”.
Duża część opinii publicznej była oburzona tak jawnym antyimigranckim nastawieniem rządu. Inni z kolei komentowali, że wreszcie, po raz pierwszy, ktoś ma odwagę tak otwarcie nazwać rzeczy po imieniu. Wydawało się wtedy, że rząd strzela do wróbla z armaty. Portal kettosmerce.hu, powołując się na dane Urzędu ds. Imigracji i Obywatelstwa, informował, że spośród wszystkich przybywających na Węgry pozostać chce tu jedynie 300 osób. Zresztą dziennie na Węgry docierało kilkaset osób, które można było zakwaterować w ośrodkach dla imigrantów w Debreczynie czy Győr.

Płot niezgody

W tym czasie Unia Europejska wymyśliła system obowiązkowych kwot imigrantów, którzy mają zostać rozlokowani w jej państwach. Viktor Orbán natychmiast się temu sprzeciwił, twierdząc, że przyjęcie imigrantów to wewnętrzna decyzja danego kraju. Ośrodek badawczy Századvég zapytał wtedy Węgrów, czy popierają narzucone przez UE kwoty. 63% respondentów było przeciw, 27% za, a pozostałe 10% nie miało bądź nie chciało wyrazić zdania. 75% ankietowanych zaś zgodziło się z twierdzeniem, że to, czy kraj przyjmie imigrantów, powinno pozostać wyłącznie w jego gestii. 21% było odmiennego zdania.
W połowie sierpnia, w związku ze zwiększonym napływem imigrantów i brakiem wsparcia ze strony Unii, rząd Węgier podjął decyzję o budowie płotu wzdłuż granicy z Serbią. Argumentowano, że w ten sposób Węgry będą mogły bronić nie tylko swoich granic, ale i granicy strefy Schengen, a więc całej Unii. Plan przewidywał zainstalowanie wysokiej na 4 m siatki z drutem kolczastym. Długość płotu to 175 km. Pierwotny plan zakładał jego zbudowanie do 30 listopada. Termin przekładano wraz z kolejnymi falami imigrantów. Nowy termin to 31 października. Koszt ogrodzenia wynosi ok. 10 mld forintów (ok. 132 mln zł).
Za budowę płotu spadły na Węgry gromy. Zapomniano, że tego typu konstrukcje nie są Europie obce. Premier Serbii porównał nawet budowę ogrodzenia do Auschwitz. Szczęśliwie jednak stosunki między oboma państwami nie pogorszyły się, a szefowie obu rządów doszli do porozumienia.
Węgry odmówiły prawa wyjazdu z Budapesztu imigrantom, którzy nie zostali zarejestrowani. Do tego bowiem obligowało je porozumienie z Dublina, które jasno określa zasady podróżowania po strefie Schengen. Bez podstaw prawnych nie można kogoś ot tak puścić do innego kraju Wspólnoty, jeśli ten ktoś nie ma wizy. Jednego dnia pozwolono imigrantom bez wymaganych dokumentów wsiadać do pociągów. Te dotarły do Hegyeshalom, skąd kolejami austriackimi imigranci udali się w kierunku Austrii. Następnego dnia taka zgoda nie została wydana, a w Budapeszcie utknęły setki ludzi. Ogromna grupa ruszyła autostradą do Austrii.
W międzyczasie Austria i Niemcy deklarowały gotowość przyjęcia imigrantów i apelowały do Budapesztu, aby nie był tak restrykcyjny w wypełnianiu postanowień z Dublina. Nadal jednak kanclerze tych krajów nie oferowali żadnej pomocy Węgrom. Szef węgierskiej kancelarii premiera János Lázár zwołał konferencję prasową, na której stwierdził, że „Węgry nie mogą dłużej czekać na Europę” i podstawią 100 autobusów dla imigrantów chcących jechać na Zachód. Autobusy dowiozą chętnych do Hegyeshalom, pod granicę austriacką. To był moment przełomowy – Węgry całkowicie przejęły inicjatywę. Tak komentowaną w mediach zgodę kanclerzy Merkel i Faymanna na przyjęcie imigrantów wymusiły Węgry. Na konferencji zaznaczono także, że premier Orbán od dawna próbuje się skontaktować z kanclerzem Austrii, jednak ten nie odbiera telefonu. Sam kanclerz przypomniał tylko, że oczekuje, iż jeśli Austria będzie deportowała imigrantów, to Węgrzy wywiążą się z porozumienia z Dublina i ich przyjmą. Było to niebywałe rozdwojenie jaźni – z jednej strony apel o nietraktowanie tak dosłownie zapisów unijnych, z drugiej wymaganie ich stosowania.

Jedyny lider w Europie

Oglądając dziś zdjęcia z obozu w Röszke, gdzie tysiące ludzi śpią na gołej ziemi, wielu ma poczucie, że Węgry oblały egzamin z człowieczeństwa. To prawda. Jest jednak tego przyczyna – chęć pokazania hipokryzji Unii wobec kryzysu. Nie ma wspólnej polityki migracyjnej. Przypomnijmy, że kiedy mieliśmy do czynienia z kryzysem finansowym w Grecji, szczyty unijne odbywały się nawet kilka razy w tygodniu. Obecnie w sprawie największego kryzysu humanitarnego w Europie nie odbył się ani jeden… Co ciekawe, tak krytykowana retoryka węgierskiego premiera znalazła poparcie w polityce innych krajów Europy. Węgry oczekiwały od UE pomocy, której nie otrzymały. Prowadzą więc samodzielną politykę. Trudno odmawiać im prawa do ochrony swoich granic, a także granic strefy Schengen. To Viktor Orbán przejął inicjatywę i skrupulatnie ją realizuje. Pewne jest, że Orbán nie ustąpi ani na krok. A Bruksela nic mu nie zrobi. Szczególnie gdy nie ma pomysłu na wyjście z impasu.
Węgrzy zrobią wszystko, aby do 15 września pozbyć się imigrantów. Tego dnia zaostrzy się prawo imigracyjne. Nielegalne przekroczenie granicy będzie karane. Więzienia teoretycznie zapełnią się imigrantami. Oczywiście to nie powstrzyma przybywających. Być może spowolni ich napływ. Tego dnia wysoki na 4 m płot ma się pojawić w okolicy Röszke, tam gdzie granica jest najmniej szczelna. Celem Orbána jest skierowanie strumienia imigrantów na inny szlak, który prowadzić może albo przez Chorwację, albo… przez Polskę.

Autor jest politologiem, redaktorem naczelnym portalu www.kropka.hu poświęconego węgierskiej polityce

Wydanie: 2015, 38/2015

Kategorie: Świat
Tagi: Dominik Hejj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy