Oscypkiem i ogórkiem

Z gadziej perspektywy

W Polsce nie uchodzi posłowi na salony chodzić. Z większym lub mniejszym biznesem się bratać, arystokracji usługiwać. No, chyba że duchowej. Ale ci gołodupcami są, kudy im do salonu, salonki, saloniku VIP-ów nawet. To i po co ku nim wychodzić?
Uchodzić ma za to przyszłemu posłowi RP, ale temu z europarlamentu. Wybierzmy, słyszę i czytam raz po raz, ludzi kulturalnych, grzecznych, obytych. Aby nam wstydu na brukselskich salonach nie przynieśli. Aby dobrze skrojeni, umiejętnie dbali o nasze interesy. Wysławiając się też elegancko, językami obcymi składnie obracając. A taki Lepper… Któż go tam w Brukseli czy innym Strasburgu posłuchać zechce, któż go usłyszy, chama nieobytego? Nie wpuszczać na europarlamenty zanim klasówki z francuskiego nie zda.
Obserwowałem przewodniczącego „Samoobrony” w europarlamencie. Wielu naszych deputowanych oddałoby wiele za zainteresowanie, jakie on tam wzbudzał. I wzbudzać będzie. Język bowiem nie jest tam przeszkodą. Każdy deputowany będzie przecież przemawiał w swoim narodowym języku, korzystał ze słuchawkowych tłumaczeń. Spodziewać się można eksponowania narodowych języków, zwłaszcza przez reprezentantów przyjmowanych właśnie małych krajów. Już teraz swoją odrębność eksponują. Już teraz obserwatorzy otrzymują niektóre materiały przetłumaczone na język narodowy. A po wyborach wszystkie tłumaczone będą. Oczywiście, znajomość języków przydaje się bardzo, zwłaszcza podczas bankietów, bufetów, przerw na kawę. Czasem jednak wolę deputowanego, który ma coś do powiedzenia w jednym języku, niż władającego wieloma, lecz bezbarwnego, pustego.
Barwność, wyrazistość i odrębność jest tam w cenie. Im więcej będzie integracji państwowej, tym modniejsze będą regionalne odrębności. Nie zaimponujemy tam wiedeńskim sznyclem czy łososiem, prędzej kaszanką i oscypkiem. W Radzie Europy bliskiej europarlamentowi na kolacjach wydawanych socjalistom przez frakcję socjalistyczną, wręcz nie wypada podawać żarcia uchodzącego u nas za salonowe. Deputowani wybrani przez lud winni jadać jak elektorat. W Strasburgu nasi lewicowcy próżno by szukali kawioru i ostryg. Znajdą kiszoną kapuchę, okraszoną boczkiem i kiełbasą. Deser może być bardziej wykwintny. Jak wszystkie dania u liberałów.
Nie tylko po daniach poznacie reprezentantów frakcji partyjnych, dyrygujących pracami europarlamentu. Tam, ku przerażeniu niektórych naszych obserwatorów, posłowie mają wyraziste poglądy! Liberałowie są naprawdę liberalni, a nie tak jak u nas w połowie albo i jednej trzeciej. Konserwatyści nie proponują populistycznych rozwiązań. Socjaliści nie są lobbystami grup biznesowych czy kół diecezjalnych. Zieloni stosują recykling na co dzień, a radykałowie nie ustają po 16, jak w naszym parlamencie, bo wtedy kończy się telewizyjna transmisja.
Chyba prędzej wielu kandydatów na europosłów wyuczy się języków obcych niż normalnych tam ideowych zasad. Standardów. Tam po prostu trzeba mieć poglądy. Coś w naszym spragmatyzowanym kraju dziwacznego. Również wszechobecna u nas poprawność polityczna jest tam uznawana za zwykłą bezbarwność. Przystającą eurourzędnikom, ale deputowanym już nie.
Politykę robi się w Brukseli nie na salonach, lecz w wąskich, kierowniczych partyjnych gronach. Silnych liczebnością frakcji.
Toteż prędzej Lepper wejdzie na tamtejsze salony niż kandydat wzorowany na przedwojennym „bubku z MSZ-u”.

 

Wydanie: 2003, 41/2003

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy