Osiemnaście lat po cudzie

Jestem z „układu”

Blog Waldemara Kuczyńskiego
www.kuczyn.com

Minęło 18 lat od cudu roku 1989. O roku ów, kto Cię widział w naszym kraju! Ja widziałem, wiedziałem, że On kiedyś nastąpi, ale nie przypuszczałem, że go zobaczę. Ten cud jest tłem, które zorganizowało na nowo moje myślenie. Nienawidziłem Polski Ludowej. Należałem, przynajmniej od połowy lat 60., do tej, nie tak wielkiej, ale sporej części społeczeństwa, wobec której PRL kierowała na co dzień swój aparat ścigania i przemocy, agentów, więzienne cele, swoją pięść. Już nie taką, jak w latach 50., ale nadal dotkliwą. Postępowała tak Polska Ludowa nie dlatego, że robiłem coś złego, lecz dlatego, że chciałem być człowiekiem wolnym w systemie, który wolność wykluczał. Chciałem legalnie mówić publicznie, co myślę, pisać, co myślę, i móc to publikować, kupować i czytać książki, które chcę, organizować się do życia publicznego, jak uważam, i tak dalej. Ta już o wiele łagodniejsza niż przy instalowaniu PRL pięść za te zachcianki stworzyła mi piekło, tak że czułem wtedy, iż żyję w warunkach okupacji. Całymi tygodniami wychodziliśmy z żoną przed szóstą rano, by nie przeżyć kolejnej rewizji w domu, z typowym dylematem: zamkną czy nie zamkną. Nienawidziłem Polski Ludowej i jej funkcjonariuszy. 29 kwietnia 1968 r. przesłuchujący mnie w więzieniu na Rakowieckiej esbek napisał w notatce służbowej, że: „…w dniu dzisiejszym Kuczyński zachowywał się arogancko, wręcz ordynarnie. Powiedział mi między innymi, że życzy mi, abym kiedyś znalazł się w takiej sytuacji, jak on obecnie i że przyjdzie czas, kiedy społeczeństwo rozliczy nas, a on będzie w tym brał udział, bo społeczeństwo polskie nienawidzi SB”. Tak wtedy czułem.
Byłem pewien, że nie mamy szans na wolność, póki nie zatrzęsie się ziemia w sercu imperium, w ZSRR. Dlatego uważałem stan wojenny za ratunek przed najazdem i zdania nie zmieniłem, choć 13 grudnia był dla mnie, jak dla wielu, dramatem, wstrząsem. Pierwsze oznaki trzęsienia ziemi na Wschodzie dostrzegłem wiosną 1986 r. Byłem wtedy we Francji. Jesienią napisałem komentarz do Radia Wolna Europa o radzieckiej pierestrojce, z opinią, że jeśli krusząca się już wtedy bariera lęku padnie, to „wejdzie na scenę dawno nie widziany aktor, lud, i zacznie określać dynamikę Związku Sowieckiego. Nikt nie może teraz powiedzieć, jak daleko pójdą zmiany. Pewne jest tylko to, że ogromne bezwładne koło zamachowe, jakim była Rosja Sowiecka, ruszyło z miejsca”. Od tej pory było coraz lepiej. W lutym 1989 r. napisałem tekst kończący się zdaniem, że „krajobraz polityczny i gospodarczy dzisiejszych krajów komunistycznych zmieni się, jak w kalejdoskopie, a po obecnym systemie niewiele w najlepszym razie zostanie. Komunizm bowiem to strach przerobiony na stosunki społeczne i kiedy znika strach – znika również on sam”. Okrągły Stół był dla mnie pierwszym objawieniem cudu, wybory 4 czerwca, tak po macoszemu potraktowane tego roku przez władzę, następnym, rząd Mazowieckiego – koroną nad cudem.
Przeżywam go do dziś. To było tak potężne i wspaniałe, że wymazało we mnie jakiekolwiek uczucie rewanżu, które utrwalił na piśmie porucznik L. z SB w roku 1968. Upadek PRL był dla mnie wystarczającą satysfakcją, wystarczającym aktem sprawiedliwości. Moja wojna z komuną się skończyła. To była ulga. Jedyne, co pozostało, to takie trochę mściwe, ale niegroźne odczucie szczęścia, kiedy mijam gmach dawnego KC i widzę na nim napis Centrum Finansowe. Jakie to słodkie uczucie zemsty, które na dodatek nie uszkadza mnie nienawiścią do dawnych wrogów. Niektórych szanuję, w tym wrogów głównych: generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, niektórzy są mi obojętni, o niektórych nie mam ochoty nawet się ocierać.
Od urodzenia do pięćdziesiątki żyłem w świecie wolność wykluczającym, zbrodniczym przez kilkanaście lat, a potem wyraźnie mniej nieludzkim. Mam rozrośnięte antyciała wyczulone na oznaki zamordyzmu, także wczesne. Pierwszy raz zawyły na alarm, kiedy pani Andersowa przy pierwszej od dziesięcioleci wizycie w Polsce, rok był 1992, powiedziała po wyjściu od prezydenta Wałęsy, że „Wam demokracji nie potrzeba, Wam potrzeba silnej ręki, Was trzeba mocno ująć i poprowadzić”. Gdybym miał babę w zasięgu ręki, tobym ją udusił. Wałęsa podobno, tak powiedziała, jej przyklasnął. A teraz dostała order, niech sobie żyje z nim długo, ale bez wypowiadania mądrości o Polsce. Drugi raz moje antyciała odezwały się w okolicach 4 czerwca 1992 r., kiedy chodziły słuchy, że obsesyjna ekipa zagrożona utratą władzy chce sięgnąć po siłę. To do tej pory nie zostało wyjaśnione. Trzeci raz w roku 1995, kiedy prezydent Wałęsa z pomocą „falandyzacji” chciał rozpędzić parlament. Chwała mu, że się cofnął. Teraz moje antyciała są na czerwono od 2005 r. Bo mamy znów u władzy obsesję, a to jest bardzo niebezpieczne. I nadal alarm jest od prawej strony. Czuję się dziś bliżej części wczorajszych wrogów niż części wczorajszych przyjaciół. Tak to się zatoczyło.

 

Wydanie: 2007, 24/2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy