Osły w stajniach telewizji

Osły w stajniach telewizji

Nie znam wyników wyborów, piszę nawet jeszcze przed drugą debatą, więc to już tekst archiwalny. Podczas pierwszej debaty było widać, jak Andrzej Duda, sprawnie skonstruowany robot, nagle traci rozum, ponieważ nie miał czegoś w programie. Sztuczny twór ulepiony przez prezesa i grupę fachowców. I tylko te złowrogie prześwity, gdy mówi o Jedwabnem. Myślę z serdecznym współczuciem o bliskim mi poecie Julku Kornhauserze, który jest ojcem żony pretendenta.

Małej wiary okazali się ci, którzy z prezydenta Komorowskiego zrobili poczciwego, ospałego safandułę. Sam miałem do niego żal o brak energii i ton kaznodziei. Teraz widać, że był to nabyty styl i spętanie złą strategią wyborczą. Głupstwo zrobili doradcy prezydenta, polecając mu po porażce w pierwszej turze „kupić” JOW-y. Zakup nagły i zbyt doraźny. Przygniatająca większość wyborców Kukiza nie wie, co to za stwory te JOW-y. To maska, za którą kryje się pragnienie zmiany. Jakiej? Aby było lżej, dostatniej i łatwiej. To wszystko obiecuje poseł Duda, obieca nawet, że Polacy polecą za cztery lata na Marsa. Wiedzie się nam coraz lepiej, ale za wolno, potrzeby i ambicje jadą szybciej. A u nas nadal żywa jest szlachecka tradycja. Teraz Polskę zamieszkuje już tylko szlachta właściwa i zaściankowa, chłopi zmierzający w stronę farmerów to też szlachta. Jest dramat ludzi starych, ich często głodowych emerytur, i niepewnej przyszłości młodych. To ostatnie dotyczy też krajów najbogatszych. Tam tylko inna jest skala problemu, co zrozumiałe.

Targi książki na Stadionie Narodowym. Fundacja „Zaczytani” o godz. 10 ma dla siebie „Kanapę literacką”. Właśnie o tej porze otwierane są targi, więc pusto. Na trybunie stadionu wolne foteliki dla setek widzów, fatalne miejsce. Rok temu też było mało słuchaczy. Czytam więc tylko dla synków, Antosia i Frania, opowiadanie z mojej książki „Antoś i jeszcze ktoś”. Prawdziwy Antoś siedzi na kanapie obok mnie jako bohater książki. Zimno. Za plecami w dole rozorana teraz murawa stadionu. Po godz. 11 na ogrzanej przeze mnie kanapie zasiedli pani prezydentowa Komorowska i Michał Rusinek. Powinienem się z nimi przywitać, ale tak zmarzłem, że uciekłem. To też znak śmiertelnego zmęczenia polityką. Wydawało mi się, że pani Komorowska w tym gorącym czasie przyciągnie tłumy, a kątem oka zobaczyłem, że było pustawo. Potem krążenie z rodziną po wielkich kołach targów. Antoś i Franio co chwila mają jakieś książkowe pragnienia. O 13 w Czarnej Owcy podpisuję powieść „Kolonia karna”. Ręka mi mdleje, odzwy­czaiłem się od ręcznego pisania. Jak zwykle wielka przewaga kobiet, nie inaczej niż na spotkaniach autorskich. Nieliczni mężczyźni to z reguły czytelnicy PRZEGLĄDU, więc to spotkania rodzinne – tak, stali czytelnicy to jak rodzina.

Same targi są kolejnym dowodem na to, jakim przemianom podlega książka i że już każdy może być pisarzem. Marek Migalski, politolog, potem nagle polityk, a teraz znowu politolog (odbył ciekawą podróż, ale w złej sprawie), mówi mi: „Proszę pana, ja też jestem pisarzem, debiutuję właśnie powieścią”. Odpowiadam może mało grzecznie, ale szczerze: „Muszę pana zmartwić, teraz każdy jest pisarzem”. Stoiska na targach obsiedli nowopisarze, celebryci, którzy napisali, opowiedzieli lub ktoś za nich napisał książkę. Tak, książka przestała być dziełem, stała się produktem. Pisarz nie jest już artystą, jest producentem. I każdy osioł może być wybitnym artystą, jeśli tylko wystarczająco długo stoi w stajni telewizji.

Z pięknej stacji Stadion kolejką do domu, bardzo luksusowo. W oknach Warszawa, która staje się dostatnim miastem. W pociągu klimatyzacja, w eleganckich wagonach ludzie dobrze ubrani, sporo rowerów. W wagonie na hulajnodze jedzie w stronę biletomatu 12-latka, która dobrała ubiór do koloru hulajnogi. Gdybym zobaczył taki wagon 20 lat temu, dałbym sobie rękę uciąć, że jesteśmy w jednym z zamożnych krajów Europy Zachodniej i że u nas tak nie będzie nawet za sto lat.

Na chwilę idę na teren uniwersytetu, by posmakować przeszłości. Ani słodko, ani gorzko. Tu prawie nic się nie zmieniło od czasów moich studiów, tylko wszystko wymyte i polukrowane czymś nowym, lepszym. Na Krakowskim spotykam Wojtka Fibaka, wrócił z zagranicy, pyta: „Walczysz?!”. Na początku myślałem, że pyta o tenisa, właśnie grałem po dłuższej przerwie. A on o wyborach. Słyszę, jak dzieci w szkole licytują się: Komorowski-Duda. Co spotykam znajomego, jest zatrwożony, że wpadniemy do szamba. Mówię: „O wiele gorzej, jeśli oni wygrają wybory parlamentarne. Wtedy kąpiel gwarantowana. Cokolwiek im nie wyjdzie, będzie to dziełem ukrytych tajnych sił. A nic im nie wyjdzie, oprócz autokompromitacji”. Z całej tej kampanii już wylatuje z żałosnym sykiem powietrze. Groźne przyzwolenie obu stron, że dla „świętej sprawy” można używać niegodnych metod. Bez względu na wynik trzeba będzie po tym wszystkim dobrze się umyć.

Wydanie: 2015, 22/2015

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy