Ostatni przystanek
Trudno, musimy zacząć od makabry. A więc w gabinecie lekarskim w Lublińcu pod Częstochową dokonywany jest zabieg przerwania ciąży. Zabiegu dokonuje lekarz ginekolog, asystuje mu drugi lekarz, anastezjolog, a więc rzecz prowadzona jest w ten sposób, aby był to zabieg w miarę bezpieczny i możliwie najmniej szkodliwy dla zdrowia kobiety. I, oczywiście, jest tu kobieta, pacjentka.
Zabieg aborcji jest zawsze zabiegiem niesłychanie dramatycznym, stresującym nie tylko fizycznie, ale i moralnie. Poprzedza go czas niepewności, wahań, aż wreszcie decyzja przerwania ciąży podejmowana jest w ostateczności, kiedy, z takich czy innych względów, nie ma już innego wyjścia.
Stresowi, jaki musiała przeżywać owa pacjentka z Lublińca, dodano jednak stres dodatkowy. Do gabinetu bowiem wpada policja. Podobno wtargnęła ona w momencie, kiedy zabieg już się odbył i pacjentka zbierała się do wyjścia, tak więc policjanci “zabezpieczyli” jedynie, celem dalszego śledztwa, znaleziony w gabinecie płód oraz narzędzia chirurgiczne, aby stwierdzić, czy były one użyte celem dokonania niedozwolonej przez prawo operacji. Ciekawe, co by zrobili, gdyby udało im się dotrzeć do owego gabinetu nieco wcześniej, w trakcie zabiegu? Zatrzymaliby go w połowie? Aresztowaliby wszystkich obecnych jako przyłapanych na gorącym uczynku?
To, co stało się w Lublińcu, dokonało się w majestacie prawa. Prawo zakazuje aborcji, tak jak zakazuje kradzieży, włamania, gwałtu. A więc policja działała słusznie, chociaż działała w sposób nieludzki.
Trudniej jest jednak odpowiedzieć na pytanie, czy, wbrew pozorom, działała skutecznie. Gdy bowiem policjant wkracza podczas kradzieży, udaremnia ją, kiedy pojawia się w momencie gwałtu, jest w stanie go przerwać, oswobadzając ofiarę. Policja w Lublińcu nie zapobiegła żadnej szkodzie, lecz powiększyła ją jedynie właśnie o ów szok psychiczny, który dodała do swego i tak już traumatycznego przeżycia pacjentka. Ale czy w ogóle policja mogła, interweniując, czemukolwiek zapobiec? Oczywiście, że nie mogła, ponieważ fakt aborcji poprzedza jedynie zamiar przeprowadzenia aborcji, a nikogo nie można karać za podjęty zamiar.
Rzeczą główną w makabrycznej sprawie Lublińca pod Częstochową jest, oczywiście, prawo, któremu stało się zadość. Starożytna zasada mówi “dura lex, sed lex”, a więc że najsurowsze nawet prawo należy respektować. Istnieje jednak również i inna zasada, dotycząca filozofii prawa, według której dobrym prawem jest takie, którego respektowanie wywołuje pozytywne skutki społeczne i czyni ludzi lepszymi, złym zaś takie, którego skutki są złe i sieją dalsze zło. Złem, które w Lublińcu pod Częstochową wywołało złe prawo, jest nie tylko okrutny i bezmyślny charakter całego zdarzenia, ale również donosicielstwo. Bo przecież policja sama z siebie nie dowiedziała się o dokonywanym właśnie zabiegu, lecz ktoś musiał jej o tym donieść. Zastanawiam się, jakie pobudki kierować mogły takim donosicielem i nie mogę tu znaleźć żadnego szlachetnego powodu, nawet chęci zbawienia czyjejkolwiek duszy przed popełnieniem grzechu, bo dusze zbawia się nie przy pomocy donosu na policję, lecz perswazją i dobrocią.
Niestety, coraz więcej praw stanowionych w Polsce rozzuchwala donosicielstwo, którego orgią są wszelkie przepisy lustracyjne, ale, jak widać, zdobywa ono obecnie pole do popisu w zakresie aborcji, niedługo zaś zapewne zdobędzie kolosalne pole w zakresie zwalczania pornografii. W Warszawie wisi plakat jakiejś firmy donoszącej pizzę, na którym pisze się, że “donosiciele docierają wszędzie”. Żart ten przestaje być śmieszny w III Rzeczypospolitej, w której coraz więcej przepisów wywołuje donosicielstwo, faworyzuje je i wyzwala. Pokazuje to, że tworzymy niedobre prawa, które zamiast solidarności i empatii budzą intryganctwo i donos. Kiedy do Polski w czasie okupacji wkroczyło prawo norymberskie, wielu ludzi, którym dotychczas nie przychodziło to do głowy, zaczęło rozglądać się na ulicy za smagłymi brunetami. Bohaterem najgorszego etapu stalinowskiego terroru był niejaki Pawlik Morozow, syn kułaków, który doniósł na własnych rodziców. Ale gdyby dzisiaj ów Pawlik Morozow był synem polskiego lekarza ginekologa, który z szacunku dla prawa lub – jak jego pierwowzór – z fanatycznych racji ideowych zadenuncjował swojego tatusia, czy też pisalibyśmy o nim pochwalne teksty? Nie potrafię już, niestety, tego wykluczyć.
Fałszem okryta jest sama obecna ustawa antyaborcyjna. Oficjalnie, w szpitalach, dokonano około trzystu aborcji, pokątnie, jak dopuszczają oficjalne źródła, zrobiono ich około 10 tys. Lekarzy jednak rozśmiesza to do rozpuku, ponieważ wiedzą oni, że liczbę tę należy pomnożyć przez 10. Już to jedno pokazuje, jak bezradna jest ustawa, która co roku taką właśnie liczbę osób stawia w sytuacji przestępców. To prawda, że masowość przestępstwa nie usprawiedliwia jego tolerowania. Ale warunki życia rodzin w Polsce są takie, jakie są i dlatego dalszy ciąg skuteczności ustawy antyaborcyjnej obserwujemy na miejskich śmietnikach i w zsypach, gdzie coraz częściej pojawiają się martwe lub półżywe noworodki. Jeszcze dalszym jej skutkiem są przeładowane i głodujące domy dziecka. A wreszcie ideologiczną motywację dla tego wszystkiego dał ostatnio wicewojewoda poznański, mówiąc publicznie, że samotna matka z dzieckiem nie jest tym modelem rodziny, który nasze pobożne państwo chciałoby osłaniać. Krąg się więc zamyka.
Lubliniec jest alarmem. Lubliniec jest też być może ostatnim przystankiem, na którym warto by jednak wysiąść przed dalszą podróżą w krainę cywilizacyjnej ciemnoty.
KTT
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy