Ostatnia rozmowa

Ostatnia rozmowa

Polska mogłaby z powodzeniem starać się w USA o udostępnienie zapisu rozmowy braci Kaczyńskich, gdyby przyjęła hipotezę, że katastrofa Tu-154 była wynikiem… zamachu terrorystycznego

Czy kiedykolwiek dowiemy się, dlaczego doszło do katastrofy Tu-154 w smoleńskim lesie? Od kilkunastu miesięcy dziesiątki ludzi próbują zrekonstruować każdy istotny szczegół tragicznego lotu. Rozwikłać jego kolejne tajemnice. I nie chodzi tu o hel czy inne tego typu teorie. Chodzi o odpowiedzi na najbardziej oczywiste pytania: dlaczego załoga zdecydowała się lądować w gęstej mgle, skoro wszystkie regulaminy tego zabraniały? Dlaczego nie odleciała na lotnisko zapasowe? Pytań jest więcej.
Na pewno w grupie spraw dotyczących okoliczności katastrofy, nad którymi wciąż widnieją znaki zapytania, jest tzw. rozmowa braci, czyli rozmowa Lecha Kaczyńskiego z Jarosławem na 20 minut przed katastrofą. Wielu uważa ją za kluczową. Lech Wałęsa mówi wprost: „Katastrofa smoleńska będzie skłócać Polaków do momentu, aż ujawniona zostanie treść rozmowy między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi. Wtedy wszystko się ułoży, bo nikt nie wytrzyma prawdy o tamtych zdarzeniach”.
Wałęsa mówi głośno to, o czym wielu polityków i wysokich rangą urzędników nadmienia w formie prawdopodobnej hipotezy. Lub hipotezy wartej rozważenia – że po rozmowie z bratem prezydent uznał, że nie trzeba od razu odlatywać na lotnisko zapasowe, że można nad smoleńskim lotniskiem „się rozejrzeć”…
Czy tak było? By tę hipotezę przyjąć, by uznać, że myślenie Wałęsy idzie dobrym torem, trzeba wpierw odpowiedzieć na następujące pytania:
1. O której godzinie odbyła się rozmowa braci, czy była w takiej chwili, że mogła rozstrzygnąć o decyzji prezydenta?
2. Czy została przez kogokolwiek nagrana?
3. Jaki mógł być jej przebieg?
4. Czy są szanse, jeżeli została nagrana, by to nagranie uzyskać?

8.20 (albo trochę wcześniej)

Media już dawno podały, że prokuratura przesłuchiwała Jarosława Kaczyńskiego w sprawie jego rozmowy z bratem. Najprawdopodobniej wtedy też ustalono, kiedy dokładnie ta rozmowa miała miejsce. Wcześniej bowiem podawano rozmaity jej czas – w jednej wersji, że na 36 minut przed katastrofą, w drugiej – że na kilkanaście.
Otóż wiemy, że rozmowa odbyła się tuż przed godziną 8.20 (śledczy znają dokładną jej godzinę, chociażby z zapisu w telefonie Jarosława Kaczyńskiego). O 8.19 z telefonu, za pomocą którego rozmawiali bracia, dzwoniła do domu Izabela Tomaszewska z Kancelarii Prezydenta.
Chwilę wcześniej prezydent rozmawiał z bratem i wiemy, że rozmowa nie była długa.
W prokuraturze Jarosław Kaczyński zeznał, że to Lech dzwonił do niego i że poinformował go o stanie zdrowia ich mamy leżącej w szpitalu na Szaserów. I że po minucie rozmowa się urwała. Naczelna Prokuratura Wojskowa twierdzi, że rozmowa nie dotyczyła warunków lotu ani kwestii lądowania. Jak można mniemać, taką informację uzyskała od samego Jarosława. Tyle wersja oficjalna. Budzi ona jednak sporo wątpliwości.
Otóż z dostępnego stenogramu z czarnej skrzynki Tu-154 wiemy, że piloci wcześniej wiedzieli już, że warunki do lądowania w Smoleńsku są bardzo trudne. O 8.10 drugi pilot mówi: „No nie, ziemię widać, może nie będzie tragedii?”. O 8.14 piloci otrzymują informację, że w Smoleńsku jest mgła i widzialność 400 m.
A o 8.17 ma miejsce taki dialog:
„Dowódca: Nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy.
Niezidentyfikowana osoba: A jeśli nie wylądujemy, to co?
Dowódca: Odejdziemy.
Niezidentyfikowana osoba: (niezrozumiałe)”
Później trwa rozmowa pilotów z „niezidentyfikowaną osobą” (a może z dwiema osobami), piloci odpowiadają, ile mają paliwa (to ważne, gdy planuje się wybór lotniska zapasowego), próbują się dowiedzieć (na wyraźną sugestię „niezidentyfikowanej osoby”), czy wylądował lecący wcześniej Jak-40 z dziennikarzami. „Niezidentyfikowana osoba” mówi, że wylądował, i wtedy, o 8.19, podejmują decyzję, że „podejdziemy i zobaczymy”.
Z dialogu wynika też, że owa „niezidentyfikowana osoba” czuje się w kabinie pilotów bardzo swobodnie, ba, wręcz dyryguje pilotami.
Dodajmy do tego jeszcze jeden element: otóż drzwi kabiny pilotów były otwarte, więc nie sposób ustalić, kto do niej wchodził i kiedy. Ani kiedy wychodził. Wiadomo tylko, że za kabiną usytuowany był salonik, w którym podróżował prezydent. A trochę dalej salonik generałów.
Tak więc najważniejsi pasażerowie samolotu byli na bieżąco informowani o sytuacji.
Pytanie tylko, kiedy zostali uświadomieni, że lądowanie w Smoleńsku może się nie odbyć.
Z zapisów czarnej skrzynki można wysnuć wniosek, że po 8.14, po tym, gdy otrzymali oficjalną informację o pogodzie w Smoleńsku. Wtedy zaczynają się niepokoje, pytania o paliwo itd. I rozmowy (niestety nieczytelne) z „niezidentyfikowaną osobą” (osobami?).
Procedura w takich przypadkach przewiduje, że dowódca statku powietrznego, gdy dowiaduje się o nowej sytuacji, powinien natychmiast o tym poinformować głównego pasażera.
Tymczasem w stenogramach nie ma żadnej wzmianki, by kapitan Tu-154 polecił komukolwiek, by poinformował prezydenta. Więc nie poinformował? Myślę, że było wręcz przeciwnie – ponieważ kabina pilotów była otwarta, ponieważ wciąż przebywały w niej osoby postronne (i ważne, których piloci się słuchali), prezydent i jego najbliżsi o kłopotach z mgłą i o tym, że rozważane jest lotnisko zapasowe, dowiedzieli się między 8.14 a 8.17, z naciskiem na ten wcześniejszy moment.
A jeżeli tak było, Lech Kaczyński rozmawiał z bratem chwilę po tym, gdy się dowiedział, że Tu-154 znad Smoleńska może odlecieć na lotnisko zapasowe, w tym przypadku do Witebska lub do Moskwy. Że uroczystość katyńska stoi pod znakiem zapytania. Dziwne wydaje się więc, że w takiej chwili nie powiedziałby o tym bratu. Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o stan zdrowia pani Kaczyńskiej, wiemy, że prezydent dzwonił do szpitala, do jej lekarza, przed swoim odlotem. I usłyszał, że stan mamy jest lepszy, że się poprawia.

Uszy Ameryki (i nie tylko)

Czy rozmowa Lecha i Jarosława Kaczyńskich mogła zostać podsłuchana? Ludzie ze służb specjalnych, z którymi rozmawialiśmy, na to pytanie odpowiadają bez wahania: nie wiadomo, natomiast wiadomo w zasadzie na sto procent, że została nagrana. I że możliwe jest jej odnalezienie oraz odsłuchanie. Skąd ta pewność? Jak wiemy, prezydent rozmawiał z bratem przez telefon satelitarny, zainstalowany w rządowym samolocie. Takie telefony są przystosowane do łączności szyfrowanej, praktycznie nie do odczytania przez osoby postronne.
System zabezpieczający przed podsłuchem polega na tym, że na zwyczajny telefon nałożona jest nakładka szyfrująca. Można ją włączyć jednym ruchem palca. Ale żeby prowadzić rozmowę zaszyfrowaną, podobny telefon musi mieć również odbiorca. Inaczej połączenie nie miałoby sensu, bo jedna ze stron nie byłaby w stanie nic odczytać. Rozmowa szyfrowana polega na tym, że po wybraniu numeru i połączeniu następuje chwila przerwy – obydwa telefony dostrajają się do siebie, ustalają wspólną gamę. Dopiero wówczas można przesyłać informacje.
Po katastrofie Tu-154 przez media przemknęły informacje, że telefon satelitarny z samolotu zaginął, że służby rosyjskie mogły go przechwycić i przejąć ważne tajemnice Polski oraz NATO. Dopiero po jakimś czasie przyszła informacja, że już kilkadziesiąt minut po katastrofie telefon został dezaktywowany, to znaczy jego pamięć, łącznie z nakładką szyfrującą, została w zdalny sposób wykasowana.
Ale rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim nie była szyfrowana, była jawna. Z prostego powodu – przewodniczący PiS rozmawiał ze zwyczajnego telefonu.
To zdecydowanie ułatwia jej ewentualne odczytanie. Bo miejsc, gdzie została przechwycona, jest kilka.
Po pierwsze, rozmowa została zarejestrowana przez satelitę telekomunikacyjnego, przez którego realizowane było połączenie.
Łączność satelitarna realizowana jest przez amerykański system Iridium, który tworzy 66 satelitów telekomunikacyjnych, rozmieszczonych na sześciu tzw. niskich orbitach okołoziemskich, na wysokości 780 km. Satelity tworzą wokół kuli ziemskiej sieć, obejmując ją swoim zasięgiem. Uzupełnia je sieć 15 stacji naziemnych, które sygnał przesłany z orbity przesyłają do stacji przekaźnikowych.
Po 11 września 2001 r. Stany Zjednoczone, w ramach walki z terroryzmem, wprowadziły nowe rozwiązania ustawowe poddające kontroli systemy łączności, w tym łączność satelitarną. Zresztą nie bez powodu – bazy Al-Kaidy, obozy szkoleniowe, znajdują się przeważnie w miejscach, gdzie nie dociera łączność GSM, nie mówiąc już o tradycyjnej łączności kablowej. W takich sytuacjach, na pustkowiach, jedynym sposobem nawiązania kontaktu ze światem zewnętrznym jest satelita. Znamy ten obrazek z wielu relacji – malutka antenka ustawiona pod kątem i człowiek rozmawiający przez telefon. System kontroli łączności satelitarnej wygląda z grubsza tak, że wszystkie rozmowy, wszystkie przechodzące przez satelitę informacje są zapisywane i przesyłane do centrali. Najpewniej chodzi tu o NSA, Narodową Agencję Bezpieczeństwa. Tam są magazynowane na superpotężnych serwerach, zdolnych przechowywać miliardy rozmów. Równocześnie wszystkie przechodzące przez satelitę informacje są „przeczesywane” przez specjalne programy wychwytujące słowa klucze. Baza tych słów jest regularnie uaktualniana. Jak tłumaczył nam to jeden ze speców z wywiadu: „Al-Kaida też stosuje słowa klucze w swojej wewnętrznej korespondencji. Nie używa np. słowa zamach, tylko inne, z pozoru neutralne, chociażby mecz. Program komputerowy musi więc te wszystkie sprawy uwzględniać, musi być oparty na meldunkach wywiadu”. To wszystko są nieodzowne warunki, bo inaczej NSA utonęłaby w oceanie informacji, nie starczyłoby ludzi, by to wszystko podsłuchiwać i opracowywać.
Wojna z terroryzmem implikuje jeszcze jedno: rozmowy nie są kasowane, tylko magazynowane. Tę potrzebę łatwo wytłumaczyć. Załóżmy, że Amerykanie zidentyfikują jakiegoś terrorystę. Wtedy jego telefon, sieć połączeń, które wykonał miesiąc temu, rok temu, trzy lata temu, miejsca, skąd dzwonił, są tropem dla śledczych. Dlatego rozmowa prowadzona przez telefon satelitarny między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi wciąż gdzieś jest w amerykańskich archiwach, zapisana jako ciąg bajtów. Jeżeli amerykańskie służby nie sięgnęły do niej z ciekawości, jest wciąż nieodczytana. I prędko nie będzie, bo nijak nie jest związana z terroryzmem.

Echelon i inni

Ale rozmowa braci najprawdopodobniej jest zapisana też w innych miejscach.
Sygnał z samolotu wysłany był do satelity, a potem do stacji przekaźnikowej GSM, a później, poprzez jedną ze stacji bazowych GSM, dotarł do aparatu telefonicznego Jarosława Kaczyńskiego.
Został więc wychwycony przez wielki, globalny system szpiegowski Echelon, jeden z najtajniejszych systemów szpiegowskich. Amerykanie, którzy nim administrują, w ogóle nie przyznają, że istnieje. O tym, że Echelon zarejestrował rozmowę Kaczyńskich, powiedział mediom Duncan Campbell, autor rapor-tu przygotowanego w 2000 r. dla Parlamentu Europejskiego (patrz: ramka). W jego opinii system jest zaprogramowany również tak, by nasłuchiwać informacji wychodzących od VIP-ów. Ale jeżeli nawet tak nie jest, jeżeli prezydent w Tu-154 nie był bezpośrednio podsłuchiwany przez system Echelon, to i tak rozmowa braci Kaczyńskich została zarejestrowana. System przechwycił ją, podsłuchując sieć GSM. Jest też wielce prawdopodobne, że rozmowę zarejestrowały służby specjalne Białorusi i Rosji.
Tu-154 leciał nad terytorium tych państw. A zasadą działania kontrwywiadów na całym świecie jest, że gdy można posłuchać VIP-ów, to się słucha. Lot VIP-owski był więc przez służby białoruskie i rosyjskie słuchany.
Jak wiemy, pasażerowie samolotu niemal bez przerwy rozmawiali przez telefony komórkowe. Było to możliwe dzięki roamingowi, dzięki stacjom bazowym rozmieszczonym na Białorusi. A potem w Rosji. Te rozmowy raczej na pewno zostały zarejestrowane.
A rozmowy przez telefon satelitarny? W tym przypadku większe możliwości miała Rosja dysponująca siecią własnych satelitów…
Wszystko wskazuje na to, że podobny tok myślenia zastosowali prokuratorzy wojskowi prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy Tu-154. Zwrócili się bowiem o pomoc prawną do Stanów Zjednoczonych, Rosji i Białorusi. Możemy tylko się domyślać, że w tych wnioskach jest pytanie o rozmowy wychodzące z lecącego samolotu. I w ciemno możemy zakładać, że wszyscy odpowiedzą odmownie. Bo we współczesnym świecie, mimo że wszyscy wzajemnie się podsłuchują, nikt do tego się nie przyznaje.
Oficjalnie nic więc Polska nie dostanie. Szansa jedynie w WikiLeaks.

Szyfr braci

Jeżeli już wiemy, że Lech Kaczyński najpewniej zadzwonił do brata zaraz po tym, gdy dowiedział się o mgle na smoleńskim lotnisku, i wiemy, że ich rozmowa została zarejestrowana, to przychodzi pora na spekulację: jak mogła ona wyglądać?
Z relacji współpracowników braci Kaczyńskich wynika, że kontaktowali się oni kilka razy dziennie i że ich rozmowy były krótkie, niemal intuicyjne, rozumieli się w pół zdania. Wiemy też, że w tym duecie dominował Jarosław, on był fighterem, Lech był osobą bardziej miękką, stroniącą od podejmowania decyzji. I chętnie radzącą się brata. „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania”, jego pierwsze słowa po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich w roku 2005 są klasyczną alegorią tej sytuacji.
Można więc przyjąć hipotezę, że gdy na pokładzie samolotu zastanawiano się, co robić, czy podjąć próbę lądowania, czy też od razu lecieć na lotnisko zapasowe, Lech Kaczyński zadzwonił do brata nie po to (albo nie tylko po to), by rozmawiać o zdrowiu mamy, lecz by zapoznać się z jego opinią, co ma robić.
W książce poświęconej katastrofie smoleńskiej, napisanej przez dwóch reporterów, Marcina Dzierżanowskiego i Michała Krzymowskiego, czytamy, że jeszcze zanim zdecydowano o hucznej uroczystości w Katyniu, bracia Kaczyńscy bardzo się o to spierali.
Ówcześni spin-doktorzy prezydenta, Adam Bielan i Michał Kamiński, odradzali mu wyjazd do Katynia, „bo zostanie skrytykowany przez media, że pcha się tam trzy dni po premierze”. Natomiast innego zdania był prezes PiS, który naciskał na to, by katyńska impreza była jak najbardziej „godna”, bo cała kampania wyborcza Lecha Kaczyńskiego miała się opierać na motywie pamięci i nowoczesnego patriotyzmu.
W jednym z wywiadów jeden ze spin-doktorów mówił, że w wieczór poprzedzający wylot długo siedzieli z prezydentem, że omawiano jego nadchodzącą kampanię, której – jak dziś wiemy – msza katyńska miała być de facto inauguracją, i że słuchano jej muzycznego motywu, pieśni o Małym Rycerzu, czyli Wołodyjowskim. Ten plan, wielkie uroczystości, które „przykryją” te wcześniejsze, z udziałem Tuska, przygotowane ekipy telewizyjne, wielkie przesłanie – to wszystko miałoby runąć z powodu złej pogody?
W takiej sytuacji naturalne jest pytanie kierowane do pilotów: a może da się spróbować? Zwłaszcza jeśli mają opinię (dziś wiemy, że niezasłużoną) najlepszych fachowców.
Jeżeli Lech Kaczyński poinformował brata, jaka jest sytuacja, to oczywiste, że otrzymał odpowiedź. Jaką?
Jeśli chodzi o formę, nie spodziewajmy się elaboratów. Kaczyńscy rozmawiali ze sobą krótko, półsłówkami. A jeśli chodzi o treść? Można o niej wnioskować z dalszych zapisów czarnej skrzynki.
O 8.26, na kwadrans przed katastrofą, w kabinie pilotów melduje się dyrektor protokołu dyplomatycznego Mariusz Kazana. Słysząc, że najpewniej nie da się wylądować w Smoleńsku, mówi: „No to mamy problem”. I wraca do prezydenta. Cztery minuty później Kazana znów jest w kabinie pilotów i mówi, że „prezydent jeszcze nie podjął decyzji…”.
Ta decyzja miała dotyczyć tego, czy Tu-154 ma lecieć na lotnisko zapasowe, czyli do Moskwy. Brak decyzji oznaczał, że kontynuowana jest wcześniej postanowiona próba wylądowania w Smoleńsku. To wyjaśnia, dlaczego później piloci nie pytali o tę decyzję, tylko rozpoczęli manewr lądowania.

Na terrorystę

Teoretycznie istnieje możliwość, by Polska mogła z powodzeniem starać się o udostępnienie zapisu rozmowy braci Kaczyńskich. Otóż Stany Zjednoczone, decydując się na ograniczenie praw obywatelskich i na kontrolowanie rozmów, motywowały to koniecznością walki z terroryzmem. Dlatego w obecnej sytuacji, kiedy prokuratura bada przyczyny katastrofy lotniczej, szanse na to, by USA udostępniły zawartość swych serwerów, są znikome.
Ale mogłoby się to powieść, gdybyśmy przyjęli hipotezę, że katastrofa Tu-154 była wynikiem zamachu terrorystycznego. Wówczas mielibyśmy mandat, by starać się o udostępnienie zgromadzonych przez USA informacji, zebranych przez satelity sytemu Iridium. W tym nagrania rozmowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Do walki z terrorem – mogliby je nam dać.
To paradoks – żeby spróbować wyjaśnić tajemnicę ostatniego lotu Tu-154, musielibyśmy przyjąć punkt widzenia bliski Antoniemu Macierewiczowi, że to był zamach. Terrorystyczny.


System Echelon

Echelon to największy system szpiegowski świata. Powstał w okresie zimnej wojny i opiera się na sieci 120 satelitów szpiegowskich, które prowadzą nasłuch elektroniczny. Do tego dochodzą wielkie stacje radarowe, zbudowane w różnych punktach kuli ziemskiej. W Stanach Zjednoczonych jest to stacja w Sugar Grave, wyposażona m.in. w trzy 46-metrowe anteny satelitarne. Stacja nie tylko zbiera wszystkie rozmowy telefoniczne, mejle, SMS-y i faksy z terytorium Ameryki, ale jest też centralą całego systemu. Jej młodszymi siostrami są stacja w Menwith Hill w Wielkiej Brytanii (podsłuchuje Europę), Waihopai w Nowej Zelandii (podsłuchuje obszar Oceanii) i Pine Gap w Australii (zbiera informacje z obszaru Azji). Stacje współpracują z satelitami.
Za Echelon odpowiada amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) z siedzibą w Fort Mead pod Waszyngtonem, ale do współpracy dopuszczone są również Wielka Brytania, Kanada, Australia i Nowa Zelandia. NSA śledzi łączność między grupami terrorystów islamskich, ale i grupami południowoamerykańskich narcotraficantes czy rosyjskiej mafii. Zatrudnia 38 tys. pracowników (dwa razy więcej niż CIA), a jej budżet szacowany jest na 4 mld dol.
W pierwszych latach istnienia system nastawiony był na inwigilację łączności radiowej. W obecnych czasach bardziej chodzi już o analizowanie informacji przesyłanych za pośrednictwem sieci GSM, ale i o podsłuchiwanie rozmów przechodzących kablami podwodnymi.
Echelon śledzi wszystkie połączenia komórkowe, przechwytuje bowiem sygnały między stacjami bazowymi (BTS) operatorów sieci. Sieć telefonii komórkowej opiera się na stacjach bazowych, do których loguje się nasz aparat. Gdy się przemieszczamy, telefon automatycznie przechodzi z jednej stacji do drugiej. Widzimy wtedy na jego ekranie, że mamy tzw. zasięg. Wtedy możemy rozmawiać, a tę rozmowę, jako że odbywa się za pośrednictwem fal radiowych, przechwytuje satelita szpiegowski.
Jeśli chodzi o informacje przesyłane za pośrednictwem podwodnych kabli – Amerykanie mają opracowany system doklejania do nich specjalnych nakładek (operację tę przeprowadzają łodzie podwodne), które przechwytują każdy bit informacji. Do tego NSA ma podpisane umowy z operatorami telekomunikacyjnymi, w centrali których zamontowane są jej urządzenia podsłuchujące.
O systemie było głośno w roku 2000, kiedy na forum Parlamentu Europejskiego opublikowano wielki raport, z którego wynikało, że USA wykorzystują Echelon do szpiegowania firm europejskich. Ofiarą miał paść m.in. Airbus, walczący z Boeingiem o kontrakty w Arabii Saudyjskiej. System, teoretycznie wymierzony w terrorystów i wrogów Ameryki, stał się narzędziem w rywalizacji firm. „Czytają nasze faksy, nasze mejle, słuchają naszych rozmów” – alarmowali europarlamentarzyści. Po opublikowaniu raportu wybuchł skandal, a Francja wszczęła nawet oficjalne śledztwo przeciwko systemowi. Skazane oczywiście na niepowodzenie…

 

Wydanie: 2011, 22/2011

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. towarzysz Stiepanek
    towarzysz Stiepanek 2 czerwca, 2011, 19:43

    Trzeba mieć nieprzeciętny tupet, ażeby po ekspertyzie profesora Mirosława Dakowskiego przesłanej na ręce prokuratora generalnego RP, nie licząc już dziesiątek poszlak ma się rozumieć*, jeszcze dziś stawiać pytanie rozpoczynajace artykuł! Źle rokującego tupetu, dajmy na to. ( * Porównaj http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/zamglenie-umyslowe; wpis czytelnika u dołu )

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Woziwoda
    Woziwoda 12 czerwca, 2011, 03:26

    Dakowski to ten naukowiec, z wywodów (smoleńskich) którego kpią lotnicy z forum lotniczego i w banalny sposób demaskuja jego ignorancję w temacie fizyki.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. towarzysz Stiepanek
    towarzysz Stiepanek 19 czerwca, 2011, 19:11

    Bardzo proszę o link do tych kpin i do tych, słusznie powiedziane- banałów. Z góry dziękuję.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy