Ostatnie asy z rękawa

Ostatnie asy z rękawa

Polacy, Latynosi, Murzyni, Żydzi… Na kogo zagłosują grupy etniczne w USA?

Korespondencja z Nowego Jorku

Słowa te trafią do Czytelnika dokładnie w dniu amerykańskich wyborów prezydenckich. Na pięć dni przed tym wydarzeniem sondaże są zgodne – obaj rywale idą łeb w łeb. Najczęściej podawany jest procentowy remis 46:46. Pytanie, kto wygra, najlepiej skwitować słowami popularnej ballady amerykańskiej: „Odpowiedź zna tylko wiatr…”.
Jedna z prawd o elekcjach prezydenckich w Ameryce jest taka, że 8% udających się na głosowanie decyzję „na kogo” podejmuje dopiero w lokalu wyborczym. Dlatego takie znaczenie mają zdarzenia z ostatnich dni kampanii.
Bez wątpienia czynnikiem działającym na wyobraźnię jest włączenie się w ostatnim tygodniu do kampanii Billa Clintona. Rekonwalescent po poczwórnym by-passie wcześniej zapowiadał, że nie będzie osobiście uczestniczył w imprezach wyborczych ze względu na stan zdrowia. Był jednak dla partii zbyt cennym atutem. Gra asem Clintona stała się dla Demokratów sprawą takiej wagi, że chyba jedynie pobyt na oddziale reanimacji mógłby usprawiedliwić jego absencję.
Pojawiając się Filadelfii, Clinton wzbudził entuzjazm, jakiego na pojedynczym wiecu nie udało się wywołać żadnemu kandydatowi. Prezydenta o takiej charyzmie Ameryka w ostatnim półwieczu nie miała, niezależnie od obyczajowo kontrowersyjnego finału jego drugiej kadencji. Potwierdził swoje walory łatwością porywania tłumów i złośliwi pewnie mogliby zadawać ironiczne pytanie: „Kim jest ten pan obok prezydenta Clintona?”, wskazując na Kerry’ego.
Oficjalna taktyczna myśl wyborcza głosi, że Bill Clinton miał zachęcić do jak najliczniejszego udziału w głosowaniu Murzynów, wśród których cieszy się największą popularnością i autorytetem od czasów… Abrahama Lincolna. Tradycyjnie demokratyczny elektorat afroamerykański nie staje do wyborów licznie, a w tej grze frekwencja pracuje na Demokratów. Niepokój budziły także sygnały płynące z Kościołów grupujących czarnych wyznawców (głównie baptystów), że są oni zniechęceni poglądami Kerry’ego w sprawie partnerstwa w ramach tej samej płci, aborcji, brakiem entuzjazmu dla sportów murzyńskiej młodzieży (Kerry woli grać w hokeja niż bejsbol) i sztywniactwem. O ile każdy Afroamerykanin marzy o wypiciu proletariackiego budweisera z Clintonem i jest przekonany, że ten mu nie odmówi, o tyle jeśli chodzi o Kerry’ego, pewności tej brak. Nie wiadomo przede wszystkim, czy Kerry pije budweisera, czy tylko… chablis. Z kolei Busha widywano z puszką piwa. Wystąpiła zatem potrzeba silnego podkreślenia, że nie ma cienia wątpliwości, iż John jest substytutem Billa. Trzeba o tym pamiętać 2 listopada. Przede wszystkim w tzw. stanach pola walki (battleground states): Pensylwanii, Florydzie, Michigan i Ohio.

Kubańskie cygaro, żydowskie serce

Clinton dyscyplinował także dwa inne bardzo ważne elektoraty mniejszościowe – żydowski i hiszpańskojęzyczny. I to nie byle gdzie, bo na Florydzie. Rządzony przez Jeba Busha stan przesądził cztery lata temu o wygranej dzisiejszego prezydenta, w atmosferze kontrowersji do dziś dzielących Amerykę.
Bush miał tam o… 537 głosów więcej niż Gore, kiedy Sąd Najwyższy nakazał zakończyć liczenie, co oznaczało przejęcie 27 głosów elektorskich i wygranie o jedno oczko wyścigu do Białego Domu. Licznie zamieszkali Florydę wyborcy pochodzenia żydowskiego, na ogół ludzie starsi, byli przekonani, że wielu ich głosów niesłusznie nie policzono. Karty do głosowania, które należało perforować specjalnym rylcem, jeżeli nie były przedziurawione do końca, odrzucano jako nieważne. Z kolei Murzyni protestowali przeciwko pominięciu ich rzeszy przy rejestracji wyborczej. Obie grupy to klientela Demokratów.
Podczas swojej kadencji Bush zrobił wiele, aby zasłużyć na głosy żydowskie. Przede wszystkim eliminując odwiecznego wroga Izraela, Saddama Husajna, i izolując Arafata oraz wspierając politykę twardej ręki wobec Palestyńczyków Ariela Szarona. Gdyby prezydenta USA wybierano w Izraelu, wygrałby w cuglach, co pokazało badanie opinii. Niestety, podobne badanie przeprowadzone przez American Jewish Committee na żydowskim elektoracie w USA dawało 69% Kerry’emu, a Bushowi – 24%. Być może m.in. dlatego prezydent zaangażował się w przeforsowanie w Kongresie ustawy projektu deputowanego z Kalifornii, Toma Lantosa (ocalałego z Holokaustu Żyda węgierskiego), zobowiązującej rząd USA do stałego monitoringu i zwalczania antysemityzmu na świecie. Ma temu służyć specjalnie utworzony w Departamencie Stanu wydział. Kiedy dwa tygodnie temu w Sunrise na Florydzie George Bush ogłosił, że podpisze ustawę z radością, został nagrodzony aplauzem żydowskich wyborców. Jak zapowiedział, tak zrobił.
Pięć dni przed wyborami we florydzkim Boca Raton żydowscy wyborcy gościli Billa Clintona, uchodzącego za niezawodnego przyjaciela Izraela i architekta trudnego porozumienia izraelsko-palestyńskiego. W tamtejszej synagodze przemawiał z miejsca zarezerwowanego dla rabina, zapewniając, iż Kerry jest dla Żydów wyborem korzystniejszym niż Bush. O tym samym zapewniali wcześniej na Florydzie Bruce Springsteen, Bob Dylan i brat demokratycznego kandydata, Cameron Kerry, od 20 lat wyznawca judaizmu, wychowujący w religijnym duchu swoje córki.
Amerykańscy Żydzi zawsze stanowili wierny elektorat Demokratów, dlatego obecny wzrost popularności Busha wywołał pełną mobilizację, na czele której stanął Clinton. Były prezydent otrzymał od żydowskich wyborców kryształowe serce wraz z życzeniami jak najszybszego powrotu do zdrowia. Równie ważne jest, ile serca będą mieli dla Kerry’ego podczas głosowania.
Bill Clinton spotkał się także ze społecznością kubańską, bardzo znaczącą na Florydzie, bez której trudno sobie wyobrazić sukces wyborczy. Kubańczycy z kolei to klientela republikańska, ale ostatnio niezadowolona z ograniczeń w odwiedzaniu rodzin na ich rodzinnej wyspie, wprowadzonych przez administrację Busha.

Nisza polska

Podczas obecnej kampanii dostrzeżono Polaków. Jeden z założycieli American Polish Advisory Council (APAC), prof. Dr Michael Szporer z Katedry Dziennikarstwa Maryland University, mówi: – W tych wyborach Polish issue (kwestia polska) wypłynęła z dwóch powodów. Po pierwsze, niezwykle zaciętej rywalizacji i w związku z tym oczekiwania, że przyciągnie się polskie głosy w kluczowych dla wyniku stanach. Po drugie, dlatego że po raz pierwszy mieliśmy jasno wyartykułowany, łatwy do zrozumienia program.
W amerykańskim systemie wyborczym o wyborze prezydenta nie decyduje bezwzględna liczba głosów, lecz liczba głosów elektorskich, inna dla każdego stanu zależnie od jego wielkości. Czterokrotnie (w latach 1824, 1976, 1888 i 2000) wygrywali kandydaci, którzy uzyskali mniejszą od rywala liczbę głosów wyborczych. Liczba elektorów odpowiada liczbie członków obu izb parlamentu wywodzących się z danego stanu: 435 kongresmanów, 100 senatorów i trzech wybranych w stołecznym Dystrykcie Kolumbii. Razem 538. Prezydentem zostaje ten, kto otrzyma minimum 270 głosów. Zasada jest generalnie taka, że wszystkie głosy ze stanu bierze wygrywający. Dlatego szczególnego znaczenia nabiera walka o każdy z nich.
Przez lata ukształtowały się historyczne preferencje wyborcze przesądzające o partyjności. Na republikanów konsekwentnie głosują przede wszystkim mieszkańcy stanów południowych i centralnych: Teksasu, Luizjany, Oklahomy, Arizony, Georgii, Karoliny Południowej i Północnej, Alabamy, Wirginii, Tennessee i Kentucky. Na demokratów – Wybrzeża: Nowego Jorku, New Jersey, Connecticut, Massachusetts, Maryland, Kalifornii, Oregonu, Waszyngtonu, Illinois i stołecznego DC. O wyniku wyborów przesądzają duże stany o niezdecydowanym elektoracie, o który zawsze toczy się walka, stąd nazwa stany pola bitwy. Tradycyjnie są to: Pensylwania, Michigan, Ohio, a także Floryda, uzupełniane o inne mniejsze.
– Dlatego w kampanii kandydaci nie pojawiają się w demokratycznym Nowym Jorku lub republikańskim Teksasie, za to w Pensylwanii czy Ohio po 30 razy każdy – mówi prof. Szporer.
Paradoksalnie o wyborze głowy 294-milionowego supermocarstwa z uprawnionymi do głosowania 200 mln i głosującymi 100 mln tak naprawdę decyduje… 1 mln obywateli z trzech, czterech stanów. Amerykanie zdają się dostrzegać anachronizm systemu, bo aż 82% opowiada się za wyborami powszechnymi. Mimo to jego zmiana jest praktycznie niemożliwa. Nie ma ku temu woli politycznej obu partii. Obecna ordynacja konserwuje bowiem system dwupartyjny, czyniąc niemożliwym wybranie jakiegokolwiek kandydata spoza tego układu.
W tym systemie szczególnego znaczenia nabierają tematy cząstkowe prezentowane elektoratom stanów pola bitwy przez obu rywali. Gdy stawka jest bardzo wyrównana, znaczenia obok kwestii ekonomicznych (np. podatki, miejsca pracy) i społecznych (ochrona zdrowia, szkolnictwo) nabierają niszowe tematy etniczne. Temu właśnie należy przypisać wyłonienie się sprawy polskiej. W Michigan, gdzie co 10. obywatel jest polskiego pochodzenia, w Pensylwanii (7%) czy Ohio (4%) polonijne głosy mogą się okazać istotne. Dlatego dostrzegli nas obaj rywale. Nie należy mieć jednak złudzeń, że szło o coś więcej niż matematykę. Na przykład nagły wzrost znaczenia Polski w polityce USA pod wpływem finezji lobbingowej.

Wizy wyborcze

Kwestia zniesienia wiz dla Polaków stała się dominującym punktem programu naszej grupy etnicznej. W miarę jak notowania George’a Busha wskazywały jego przewagę, postawa zarówno administracji, jak i legislatury na Kapitolu była sztywna. Brak podstaw prawnych dla wyłączenia Polaków z obowiązku wizowego akcentowano wielokrotnie, a retorykę solidarności sojuszniczej zbywano milczeniem.
W miarę wyrównywania się gonitwy wyborczej możliwa okazała się senacka inicjatywa ustawodawcza S 2284 autorstwa demokratki Barbary Mikulski z Maryland i republikanina Ricka Santoruma z Pensylwanii, włączenie Polski do programu bezwizowego. Projekt miał zostać dołączony do pakietu ustaw rekomendowanych przez komisję zajmującą się zagadnieniami bezpieczeństwa w kontekście ataków z 11 września 2001 r. Gwarantowałoby to szybką ścieżkę legislacyjną. Dla przykładu kwestia rozszerzenia NATO o Polskę, Czech i Węgry została dołączona do ustawy o zwalczaniu międzynarodowego handlu narkotykami, co też znakomicie przyśpieszyło ten proces.
Tydzień wcześniej zablokowano głosowanie nad S 2284 – jak się dowiadujemy z nieoficjalnego źródła – z inicjatywy demokratycznego senatora z Nevady, Harry’ego Reida, na skutek presji centrali związkowej AFL-CIO obawiającej się masowego napływu taniej siły roboczej z Polski. Akcja ta pozostawała w sprzeczności z deklaracjami Johna Kerry’ego o zamiarze zniesienia wiz dla Polaków i osłabiała efekt deklaracji wyborczej kandydata Demokratów. Dlatego pomysł jego partyjnego kolegi – ja twierdzi to samo źródło – zneutralizowano, by nie denerwować polskiego elektoratu tuż przed 2 listopada.
Gdyby S 2284 przeszło w Senacie razem z „pakietem 9/11”, trafi do Izby Reprezentantów i pod jej obrady w końcu listopada br. Byłaby zatem duża szansa zatwierdzenia jeszcze przed końcem roku i upływem kadencji 108. Kongresu, który za cel priorytetowy stawia sobie nadanie biegu legislacyjnego zaleceniom komisji 11 września. Chyba że korzystną dla Polski ustawę Mikulski-Santorum próbowano by wyłączyć z „pakietu 9/11”.
Na razie wiele wskazuje na to, że na wyrównanej gonitwie prezydenckiej możemy wygrać dużą sprawę.


Jednak Kerry?

Włączając się w ogólny nurt przewidywań wyborczych i po zebraniu kilkudziesięciu opinii fachowców politologów, polityków oraz dziennikarzy, prezentuję przewidywane wyniki głosowania.

John F. Kerry wygra w:
Maine (4), New Hampshire (4), Vermont (3), Massachusetts (12), Connecticut (7), Nowym Jorku (31), New Jersey (15), Pensylwanii (21), Delaware (3), Marylandzie (12), Michigan (17), Illinois (21), Iowie (7), na Florydzie (27), Minnesocie (10), Kalifornii (55), Oregonie (7), Waszyngtonie (11), na Hawajach (4), Kolumbii (3).
21 stanów, 275 głosów elektorskich

George W. Bush wygra w:
Wirginii (13), Wirginii Zachodniej (5), Karolinie Północnej (15), Karolinie Południowej (8), Georgii (15), Alabamie (9), Mississippi (6), Teksasie (34), Louisianie (9), Oklahomie (70), Kolorado (9), Utah (5), Montanie (3), Idaho (4), Wisconsin (10), Ohio (20), Rhode Island (4), na Alasce (3), Nevadzie (5), Kentucky (8), Tennessee (11), Indianie (11), Dakocie Północnej (3), Dakocie Południowej (3), Wyoming (3), Arizonie (10), Nowym Meksyku (5), Nebrasce (5), Arkansas (6), Missouri (11), Kansas (6).
29 stanów, 263 głosów elektorskich.

Wydanie: 2004, 45/2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy