Ostatnie zwycięstwo Giulianiego

Ostatnie zwycięstwo Giulianiego

Burmistrz Nowego Jorku przeżył wzloty i upadki, ale odchodzi jak bohater

Rudolph Giuliani to najsłynniejszy burmistrz świata. Uczynił z Nowego Jorku, metropolii zagrożonej przez szalejącą przestępczość, jedno z najbardziej bezpiecznych miast USA. Miał wielu wrogów, oskarżających go o „brak współczucia, rasizm i serce z kamienia”, ale odchodzi z urzędu uwielbiany przez wszystkich obywateli.
W trudnych czasach terroryzmu i lęku przed wąglikiem burmistrz stał się bowiem dla mieszkańców Nowego Jorku

symbolem spokoju,
odrodzenia i nadziei.

Zdaniem komentatorów, Giuliani mógłby obecnie z łatwością zdobyć każdy urząd, także fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych.
56-letni obecnie konserwatysta i gorliwy katolik został wybrany na burmistrza Nowego Jorku w 1993 roku. Był zaledwie trzecim Republikaninem, który w ciągu ostatnich stu lat został gospodarzem miejskiego ratusza. W liberalnym Nowym Jorku jest bowiem pięć razy więcej zdeklarowanych Demokratów niż Republikanów. Tym razem jednak mieszkańcy ośmiomilionowej metropolii pragnęli zmiany. W Nowym Jorku panoszyli się kryminaliści, włóczędzy, rabusie i handlarze narkotyków. Zbrojne walki między gangami były na porządku dziennym, opanowany przez bandytów Central Park stał się strefą zakazaną, zaś jazda metrem mogła się skończyć tragicznie.
Giuliani obiecywał w kampanii wyborczej, że oczyści nowojorską stajnię Augiasza – i słowa dotrzymał. Nowy burmistrz zastosował

taktykę „zerowej tolerancji”

wobec najmniejszych przejawów łamania prawa, takich jak plucie na ulicach, przechodzenie na czerwonym świetle czy malowanie graffiti na ścianach. „Początkiem zła może stać się jedna rozbita szyba. Jeśli nie zostanie naprawiona, jeśli policja przymknie na nią oko, to znaczy, że coś w dzielnicy jest nie w porządku. Przestępcy od razu to wyczują – rozbiją kolejną szybę. Przy braku reakcji zaczną niszczyć latarnie, samochody, w końcu także włamywać się do domów i napadać na ludzi. Nie możemy dopuścić do tolerowania nawet jednej rozbitej szyby” – pouczał policjantów. Ośmieleni stróże prawa raźno wzięli się do dzieła, chwytając chuliganów i grafficiarzy, wobec których sędziowie nie byli już pobłażliwi. Pomalowane sprejem wagony metra odnowiono, a jeśli w ręce policji wpadł jakiś nielegalny „malarz”, czekała go taka grzywna, że na zawsze odechciało mu się uprawiania „sztuki ulicznej”. Polityka „zerowej tolerancji” rychło przyniosła owoce. Liczba popełnianych w Nowym Jorku poważnych przestępstw spadła z 8259 do 3356 tygodniowo. Co bardziej wnikliwi komentatorzy zwrócili uwagę, że Giuliani nie jest jedynym twórcą tego spektakularnego sukcesu. Reformę służb porządkowych przeprowadził już jego poprzednik, pierwszy czarnoskóry burmistrz Nowego Jorku, David N. Dinkins. Jednak to „Rudy” zbierał pochwały i laury. Stał się wzorem dla władz miejskich nie tylko w Stanach Zjednoczonych – ze wszystkich stron świata zjeżdżały delegacje magistratów, aby poznać metody pracy nowojorskiej policji i jej zwierzchnika.
Z drugiej strony, pod adresem burmistrza wysunięto poważne zarzuty. Oto policja usunęła z głównych ulic, parków i dworców koczujących tam bezdomnych, nie zapewniwszy im dachu nad głową. Stróże prawa zatrzymywali ze szczególnym zapałem ludzi o ciemniejszym kolorze skóry (wśród których przestępczość była zresztą największa). Latynosi i Afroamerykanie poczuli się prześladowani, a burmistrz zyskał sobie

miano rasisty

czy nawet „faszysty z pogardą depczącego elementarne prawa jednostki ludzkiej”.
Policjanci zastrzelili kilkunastu ciemnoskórych „podejrzanych”, którzy byli najwyżej drobnymi przestępcami. Do prawdziwej katastrofy doszło w 1999 roku, gdy od kul funkcjonariuszy jednostki specjalnej zginął Amadou Diallo, emigrant z Gwinei, Bogu ducha winny człowiek.
Obrońcy burmistrza przypominają jednak, że Giuliani, obniżając przestępczość, uratował życie tysiącom Afroamerykanów i Latynosów, którzy w przeciwnym razie niechybnie zginęliby w strzelaninach ulicznych.
„Rudy” naraził się wielu liberałom, ponieważ postanowił uzdrowić finanse metropolii, redukując o połowę wydatki na cele socjalne. Zmusiło to tysiące wiecznych „pobieraczy zasiłków” do poszukania pracy; z drugiej strony, wiele osób naprawdę potrzebujących znalazło się w trudnym położeniu. Giuliani poskąpił też pieniędzy na leczenie 30 tysięcy chorych psychicznie, corocznie wypuszczanych z nowojorskich więzień. Dlatego stał się postacią kontrowersyjną. Na meczach drużyny New York Yankees regularnie go wygwizdywano. Emerytowany kurator sądowy, Merle McEldowney, stwierdziła: „Nikt nie lubi tego faceta. To prawda, że ulice stały się bezpieczne, ale co on zrobił z bezdomnymi? Zwycięstwo nad przestępcami to tylko jedna strona medalu. Druga – to dzieci, które nie mają miejsca do zabawy, i rozpadające się ze starości szkoły”.
„Rudy”, nazwany przez magazyn „Newsweek”, „skrzyżowaniem Batmana z proboszczem”, został wybrany na drugą kadencję. Ta jednak okazała się mniej błyskotliwa. Burmistrz skompromitował się w oczach liberalnych nowojorczyków, usiłując odgrywać rolę cenzora sztuki. Nie spodobały mu się wystawiane w Brooklyn Museum (rzeczywiście szokujące) dzieła jak figura „Święta Dziewica Maria”, wykonana przez artystę nigeryjskiego pochodzenia z odchodów słoni, czy obraz „Ostatnia wieczerza twojej mamy”, w której Jezus ukazany został jako naga czarnoskóra kobieta. Ojciec miasta nazwał je przejawem antykatolickiej fobii i obciął muzeum fundusze. Wielu uznało go z tego powodu za nietolerancyjnego bigota. Drwiny wywołały pomysły wznoszenia zapór ulicznych w śródmieściu, aby nikt nie mógł przejść na czerwonym świetle.
Całą serię nieszczęść przyniósł „cesarzowi miasta”, jak nazwał burmistrza jego biograf, Andrew Kirtzman, rok 2000. Okazało się, że Giuliani, który ubiegał się o fotel senatora stanu Nowy Jork, rywalizując z żoną prezydenta, Hillary Clinton, jest chory na raka prostaty. Nowojorczycy współczuli „Rudy’emu”, ale wkrótce wybuchł pikantny skandal. Oto „burmistrz-moralista

zdemaskował się
jako niewierny małżonek

i to podczas politycznej walki z żoną cudzołożnego prezydenta. Tu można powiedzieć tylko: „O, do diabła”, stwierdził dziennik „New York Post”. Ta sama gazeta opublikowała wcześniej zdjęcie Giulianiego wychodzącego z restauracji w towarzystwie Judith Nathan,
45-letniej rozwódki, pracownicy branży farmaceutycznej. Temat podchwyciły inne dzienniki, zamieszczając wielkie tytuły: „Rudy i Judy”.
W kilka dni później ojciec miasta zwołał konferencję prasową i oświadczył, że po 16 latach małżeństwa będzie starał się o separację ze swą żoną, Donną Hannover. „Donna jest wprawdzie znakomitą matką i wspaniałą kobietą, ale małżeństwo z nią było udręką”, wyznał „Rudy”, dodając, że ze względu na dobro dzieci, 14-letniego Andrewa i 10-letniej Caroline, pragnie, aby separacja dokonała się w przyjaźni. Burmistrz nie ukrywał, że kocha Judith Nathan. „Potrzebuję jej teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem”, powiedział. Giuliani starał się usilnie pokazać, jak bardzo cierpi. „Jestem bardzo smutny. Przeżywam najtrudniejsze chwile w życiu. Polityka teraz się nie liczy, jest na drugim, trzecim, czwartym miejscu”, rzekł, ocierając łzy.
To emocjonalne wystąpienie wzbudziło falę sympatii. Szybko jednak okazało się, że ojciec Nowego Jorku wystąpił przed kamerami, nie wspomniawszy o tym żonie. Donna Hannover wyprawiła dzieci do szkoły i zjadła lunch w eleganckiej rezydencji burmistrza – Gracie Mansion, gdy nagle rozdzwoniły się telefony. „Czy wiesz, że twój mąż mówi właśnie w telewizji, że chce się z tobą rozwieść?”, pytali podekscytowani przyjaciele. Donna, 50-letnia aktorka i dziennikarka zawrzała gniewem. Nie starała się bynajmniej porozmawiać z mężem, lecz zwołała ekipy telewizyjne. Zaledwie trzy godziny po wystąpieniu burmistrza jego żona publicznie przedstawiła swoją wersję wydarzeń – małżeństwo rzeczywiście uległo rozkładowi, ale wyłącznie z winy męża, który „nawiązał stosunki z pewną osobą ze swej administracji”. Sekretarz prasowy pani burmistrzowej uzupełnił tę wypowiedź, mówiąc, że „pewna osoba” to Cristyne Lategano, odpowiedzialna za public relations burmistrza, a kontakty, które Giuliani z nią utrzymywał, „miały charakter intymny”. Media zauważyły, że na nalegania żony Giuliani zwolnił panią Lategano, lecz zapewnił jej ciepłą posadkę w nowojorskim biurze ds. turystyki. Cristyne zarabia tam rocznie 150 tys. dolarów „pochodzących z pieniędzy podatników”, jak zauważył magazyn „Time”. Urażona Donna Hannover wyjechała z dziećmi do Kalifornii. Rozsierdzony burmistrz przepędził sprzed swego domu tłumy dziennikarzy, krzycząc: „Czy nie macie za grosz poczucia przyzwoitości? To moje prywatne życie!”.
Giuliani w końcu wycofał się z kampanii wyborczej, podając jako pretekst zły stan zdrowia. Nie odzyskał dawnej popularności, wydawało się, że zakończy kadencję w niesławie. I wtedy, 11 września, doszło do potwornych zamachów. Kiedy prezydent Bush ze względów bezpieczeństwa krążył w samolocie nad Stanami Zjednoczonymi, burmistrz był w samym centrum tragedii i

ledwie uszedł z życiem,

gdy runęły wieże World Trade Center. Potem kierował akcją ratowniczą, pomagał policjantom, strażakom, jeździł do szpitali, uczestniczył w pogrzebach ofiar, jak prezydent przyjmował przywódców innych państw, dodawał otuchy nowojorczykom, przywracał normalność, zawsze znajdując odpowiednie słowa żałoby, ale i nadziei. „Nowy Jork wciąż tu jest. Wiele stracimy, pogrążymy się w straszliwym smutku, ale Nowy Jork będzie także jutro i będzie tu zawsze. Jest niedziela – zabierzcie dzieci do parku. Idźcie na obiad – pomóżcie naszym restauracjom. Idźcie na zakupy – popierajcie naszą gospodarkę. Idźcie na Broadway – teraz można korzystnie dostać bilety”, mówił i za to Amerykanie go pokochali. Kontrowersyjny burmistrz został bohaterem narodowym. „Pan Giuliani, przywracając spokój w czasach wielkiego kryzysu, zmienił się w cywilnego świętego. Jego zalety zostały pomnożone, a słabości zapomniane”, napisał „New York Times”. Wielu domagało się zmiany prawa, tak, aby Giuliani mógł kandydować na trzecią kadencję. Ostatecznie „Rudy” nie zdecydował się na to i 31 grudnia zakończy urzędowanie.
Giuliani odniósł ostatnie zwycięstwo, udzielając poparcia republikańskiemu kandydatowi na burmistrza Nowego Jorku, Michaelowi Bloombergowi. Ten milioner i tytan mediów nieoczekiwanie zwyciężył kandydata Demokratów, chociaż nie ma żadnego doświadczenia politycznego. Komentatorzy są zgodni – taki sukces był możliwy tylko dzięki wsparciu „cesarza Nowego Jorku”. Era Giulianiego dobiega końca. Komentatorzy obawiają się, że nowy burmistrz nie zdoła wyleczyć zranionej metropolii. Według dziennika „New York Post”, zgoda na odejście Giulianego w obecnej sytuacji była szaleństwem.

 

Wydanie: 2001, 46/2001

Kategorie: Świat

Komentarze

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy