Oswajanie strachu

Oswajanie strachu

O duchach trzeba pisać tak, żeby czytelnicy w nie uwierzyli

Graham Masterton, pisarz (rocznik 1946). Szkot urodzony w Edynburgu, karierę pisarską rozpoczynał jako dziennikarz od wszystkiego w piśmie „Mayfair”, a kontynuował jako redaktor brytyjskiego wydania „Penthouse’a”. Tu szefowie zachęcili młodego publicystę do pisania poradników seksuologicznych. Ma ich na koncie blisko 20, z czego połowa ukazała się w Polsce. W 1975 r. zadebiutował jako autor horrorów powieścią „Manitou”. Od tamtej pory opublikował ich przeszło 50. Ugruntowało to jego pozycję jednego z najbardziej poczytnych autorów powieści grozy na świecie. W latach 80. pisywał też powieści historyczne i obyczajowe. Za horrory był wielokrotnie nagradzany, m.in. Specjalnym Edgarem przez stowarzyszenie Mistery Writers of America. Światowy nakład jego książek przekroczył 20 mln egzemplarzy – z czego 2 mln rozeszły się w Polsce. Masterton z żoną Wiescką, z pochodzenia Polką, i z trzema synami mieszka w Irlandii.

Jako autor horrorów zawodowo trudni się pan wywoływaniem strachu. A czego pan sam na początku XXI w. boi się najbardziej?
– Nie zaskoczę pana – boję się światowego terroryzmu. Ale nie najbardziej. Na co dzień o wiele bardziej obawiam się przestępców znacznie mniejszego kalibru niż Al Kaida. Drobnego złodzieja, który bez wielkiego wysiłku może w każdej chwili ukraść mi samochód sprzed domu. Albo rzezimieszka, który napadnie mnie na ulicy i zażąda mojego portfela. Zawsze też przejmuje mnie strach, kiedy moja żona spóźnia się na umówione spotkanie albo kiedy przez dłuższy czas nie wiem, co się dzieje z moimi synami.
– To nie jest wielki strach. To raczej powszednia nerwica ludzi Zachodu.
– Ale to właśnie jest ten nasz własny lęk. Prawdziwy lęk. Ten, któremu co dzień musimy stawiać czoła od rana do wieczora. Wielkie akcje terrorystyczne najczęściej – na szczęście – nas nie dotyczą, ale bandycki napad na ulicy dotyczy nas jak najbardziej. Zresztą moja najnowsza książka w całości traktuje o takim „małym”, ulicznym terroryzmie. Oparłem ją na wypadkach z Nowego Jorku, które niedawno były na czołówkach gazet. Dwóch młodych mężczyzn strzelało do przypadkowych przechodniów, terroryzując ogromne miasto. Oni właśnie siali ten rodzaj strachu, który towarzyszy nam na co dzień. Więc groźne jest dla nas to, że w skali globalnej doszło do załamania poprawnych kontaktów między cywilizacjami islamską a chrześcijańską. Ale co najmniej równie groźne jest to, że w społeczeństwach Zachodu doszło do załamania wzajemnego zaufania obywateli.
– Pan zaś umiejętnie podsyca te lęki. W swoich powieściach odgrzebuje pan dawno zapomniane duchy, kulty, zaklęcia i każe się z nimi zmagać mieszkańcom współczesnych metropolii Zachodu.
– Tak, ale te demony – mimo że bardzo stare – to wcale nie jest tylko kwestia odległej i baśniowej przeszłości. Społeczeństwa prymitywne wielu groźnych zjawisk – nieszczęść, chorób, katastrof ekologicznych – nie umiały sobie wytłumaczyć, więc odpowiedzialnymi za nie czyniły demony. Bo tragedia była abstrakcyjna i niezrozumiała, ale demon za nią odpowiedzialny już nie. Z czasem społeczeństwa zaczęły wyrastać z wiary w demony, jednak swoich lęków przed nieznanym nie zdołały się pozbyć. Spychały je do zbiorowej podświadomości.
– Tymczasem pan postępuje odwrotnie. Nie dość, że wydobywa te lęki z podświadomości, to jeszcze nadaje im twarze duchów z dawno zapomnianych wierzeń. W debiutanckiej powieści „Manitou” przywrócił pan do życia indiańskiego szamana sprzed 300 lat i kazał mu brać odwet na białych za zniszczenie etnicznych mieszkańców Ameryki.
– Bo poczucie winy Amerykanów wobec rdzennych mieszkańców kontynentu jest wciąż silne, choć spychane w cień. Ale niezbyt głęboki cień. Proszę zauważyć, ile współczesnych wojen – z tą w Iraku na czele – toczy się dlatego, że nasi współcześni ciągle są przywiązani do starych plemiennych mitów. I w ich imieniu ciągle są w stanie zabijać i poświęcać własne życie. Wydarzenia z 11 września są tego najjaskrawszym przykładem. Co innego jednak, gdy rozważać te sprawy jako teoretyczny problem z zakresu historii i polityki, a co innego stanąć twarzą w twarz z groźnym indiańskim szamanem sprzed stuleci. Wówczas naprawdę można się przestraszyć. Niech mi pan wierzy, zupełnie inaczej rozmawiałoby się nam o strachu, gdyby tu, w pokoju hotelowym, w którym przeprowadzamy wywiad, nagle zjawił się jakiś stwór pochodzący ze starej plemiennej mitologii. A mnie jako pisarza najbardziej interesują takie właśnie sytuacje, kiedy zwykli ludzie żyjący w racjonalnym świecie Zachodu nagle stają oko w oko z demonem.
– Nie tylko ludzie Zachodu. W powieści „Dziecko ciemności” średniowiecznego stwora umieścił pan w kanałach biegnących pod Warszawą. Podczas powstania w 1944 r. miał na zlecenie hitlerowców unicestwiać wycofujących się powstańców. I pół wieku po tamtych wydarzeniach znowu dał o sobie znać.
– Bo w Warszawie, w Polsce ciągle daje o sobie znać pamięć o tamtym powstaniu. Raz po raz ktoś przypomina, że Warszawa została wzniesiona po wojnie na jednym wielkim cmentarzu. W dodatku spoczywają tu ludzie zgładzeni w szczególnie okrutny sposób. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do Polski i słyszałem te wszystkie opowieści o wojennych okrucieństwach, po prostu nie chciało mi się wierzyć, że to mogło się zdarzyć w wielkim europejskim mieście. I to nawet podczas ostatniej wojny. Moi znajomi z Anglii nie przyjmowali do wiadomości, że mordowano tu pacjentów szpitali wojskowych razem z lekarzami. A przecież to wszystko prawda. W porównaniu z hitlerowcami mój potwór z kanałów wcale nie jest szczytem okrucieństwa. On tylko upostaciowuje to wielkie zło, które dokonało się w tym mieście. I umieściłem go w kanałach ze względów symbolicznych – Polacy też spychają w podświadomość pamięć o powstaniu.
n Natomiast pan nie dość, że ją wydobywa, to jeszcze czyni z niej towar na rynku popkultury. Ma pan własny przepis, jak to się robi?
– Trzeba eksploatować mroczne mitologie różnych krajów – byle tylko trzymać się anglosaskiego sposobu widzenia świata. To gwarantuje, że książka stanie się zrozumiała na całym globie. W powieściach z udziałem duchów to szczególnie ważne. Trzeba tak pisać o zjawiskach z innego świata, aby dla krytycznego angielskiego czy amerykańskiego czytelnika ciągle były wiarygodne. Poza tym autor horrorów musi przestrzegać żelaznych praw gatunku. Przede wszystkim jego czytelnik musi „być w powieści”, w środku wydarzeń, a nie czytać jednym okiem o historiach, które go średnio obchodzą. Dlatego nie wolno przeładowywać stylu metaforami, a fabuły drugorzędnymi szczegółami – należy pisać tak, jakby się opowiadało całą historię koledze. Wtedy rzecz staje się jasna i prosta, a jednocześnie zawiera wszystkie potrzebne informacje. Książka musi się czytać sama.
– Same czytają się pańskie poradniki dotyczące życia erotycznego. To niezwykle przystępna lekcja dla zestresowanych i zagonionych ludzi Zachodu, jak czerpać przyjemność z nieśpiesznego i wyrafinowanego seksu.
– Rzeczywiście, moje poradniki stały się bardzo popularne na całym świecie, ale właśnie dlatego, że nie występowałem w nich z pozycji kogoś, kto poucza innych. Najpierw nauczyłem się słuchać. Jako redaktor działu porad magazynu „Mayfair”, a następnie „Penthouse’a” w latach 60. wysłuchałem tysięcy zwierzeń londyńczyków obojga płci na temat ich doświadczeń i fantazji seksualnych. Zajęło mi to zresztą sporo czasu przez następnych 30 lat. I swoje książki zacząłem układać z takich właśnie zwierzeń opatrzonych moim komentarzem.
– I powstały w wyniku tego gazetowe poradniki o rozmiarach książki. 30 lat temu – strzał w dziesiątkę. Ale te poradniki mają wzięcie także dzisiaj. Ciągle czujemy potrzebę takiej niekrępującej i koleżeńskiej edukacji seksualnej?
– Jeżeli pan nie wierzy, niech pan zobaczy, jak puchną gazetowe rubryki porad seksualnych. W tej dziedzinie obie płcie często pozostają analfabetami. Mężczyźni bardzo niewiele wiedzą o tym, jak zaspokoić seksualnie swoje kobiety, a one same mają bardzo niewielkie pojecie o własnej anatomii, nie mówiąc już o sprawach kontroli urodzin. Tu wcale wiele się nie zmieniło od lat 60., czyli od czasów kiedy przychodziły do mnie 50-letnie kobiety i ze łzami w oczach wyznawały, że nigdy w życiu nie przeżyły orgazmu i nie mają już nadziei, że kiedyś jeszcze im się to przydarzy.
– A pan wchodził wówczas i wchodzi w rolę doradcy technicznego, który tłumaczy krok po kroku, co jest osiągalne w łóżku.
– Tak, ale techniczne porady nie były tym najważniejszym, co miałem do przekazania. Porad technicznych potrzebują ci, którym zależy na szybkiej satysfakcji seksualnej – bez brania odpowiedzialności za partnera i bez ponoszenia konsekwencji łóżkowych przyjemności. Na Zachodzie to nawet modne – pójść do łóżka z przygodnym partnerem i „odstresować się”.
– Tyle że w takim przypadku nie ma mowy o budowaniu jakiegokolwiek związku. Panu zaś zależało właśnie na tym, aby uatrakcyjnić życie łóżkowe parom planującym długie pożycie ze sobą.
– Powtarzałem, że aby dobrze przeprowadzić „kampanię erotyczną”, trzeba się postarać przede wszystkim o pewną dozę wrażliwości. A pary, które już na siebie zobojętniały, powtórną naukę seksu powinny zacząć od nauki rozmowy. Zresztą wywoływanie uczucia strachu i przyjemności seksualnej jest w pewnym sensie podobne. Jedno i drugie zaczyna się w umyśle.


Duchy jak my

Tym razem atak nastąpił 12 września. Furgonetka wypakowana po dach materiałami wybuchowymi zrównała z ziemią szkołę podstawową w Los Angeles, gdzie uczyły się dzieci prominentów rozrywki z Hollywood. Policja podejrzewa, że po zamachach na WTC przyszła kolej na twierdzę amerykańskiej kultury. Tak Graham Masterton rozpoczyna najnowszą, wydaną właśnie w Polsce powieść „Wybuch” (wydawnictwo Rebis). Tyle że nie produkuje kolejnej krwawej historii z arabskimi terrorystami w roli głównej. W „Wybuchu” to sami Amerykanie dokonują krwawego rozrachunku z ojczyzną. I doprowadziliby ją do całkowitej ruiny, gdyby nie niezawodne u Mastertona duchy. I to właśnie duchy są najciekawszymi postaciami powieści – bo wprawdzie przekroczyły barierę śmierci, ale tam, po drugiej stronie, zostają niepokojąco podobne do nas.

Wydanie: 2004, 31/2004

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy