Pałki i tyłki późnego PRL

Minęła 30. rocznica założenia Towarzystwa Kursów Naukowych, pod którego skrzydłami działał Latający Uniwersytet. To były wykłady i seminaria, całkiem jawne, ogłaszane w prasie podziemnej, z podawaniem imienia i nazwiska wykładowcy i z adresem, gdzie wykład czy seminarium miały się odbywać. Byłem wśród członków założycieli TKN, co oznacza, że znalazłem się w gronie osób, które podpisały deklarację założycielską. Chcę się oderwać od bieżącej kotłowaniny politycznej, bo prawdę mówiąc, nie mam pomysłu na wpis z nią związany. Więc postanowiłem powspominać i rocznica TKN jest dobrą okazją.
Podpisanie deklaracji dosyć szybko kosztowało mnie, któreś już z kolei, wyrzucenie z pracy. Tym razem z ORGBUD, branżowego instytutu zajmującego się ekonomiką budownictwa. Partia albo bezpieka dały polecenie, pan dyrektor posłusznie je wykonał, a przyklepał szef reżimowych związków zawodowych. Ku mojemu osłupieniu zobaczyłem go ostatniego sierpnia 1980 r. w stoczni jako wysłannika prymasa Wyszyńskiego. To ci miał prymas rękę do ludzi! Ale nie o nim chcę pisać, tylko o dwóch śmieszno-ponurych wydarzeniach związanych z TKN, które pokazują klimat tamtego czasu i mogą być ciekawe dla ludzi młodych.
Miałem prowadzić w moim mieszkaniu na Czerniakowskiej seminarium o polityce gospodarczej PRL, a mieszkaliśmy w 10-piętrowym bloku. Na dwie godziny przed seminarium dzwonek do drzwi i wchodzi bezpieka. To nie była dla nas nowość, ale jak zawsze to był szok. Pięć osób – dwóch cywili, którzy zaczęli udawać, że robią rewizję, milicjant, fotograf i radiotelegrafista ze sporym aparatem. I było tak – dzwoni student lub studentka do drzwi, glina nagłym ruchem je otwiera, fotograf robi zdjęcie z błyskiem flesza przestraszonemu przybyszowi. Po czym zostaje on spisany i wypuszczony, a radiotelegrafista mówi, że „mamy jeden patyczek”, no i potem tych patyczków przybywa. I tak to trwa. Z godzinę po terminie rozpoczęcia seminarium towarzystwo zwija logistykę i się wynosi, odjeżdżając dwoma nyskami, którymi na początku obstawiono dom – jedną od ulicy, drugą od podwórza. W bloku aż huczy od pogłosek, które przynoszą nasze dzieci, usłyszawszy je od rówieśników – a to, że złapano groźnego bandytę, a to, że znaleziono w piwnicach trupa. Dla nich uciecha – mają poczucie, że są ważne, ale dla rodziców, czyli dla nas, każda taka wizyta bezpieki to była duża nerwówa, bo nigdy nie wiedzieliśmy, czy po niej nie wyląduję znów w pace na Rakowieckiej.
Inne wydarzenie wiąże się z moją książką „Po wielkim skoku”, którą wydała podziemnie NOWA w ramach prac TKN. Mam oto 30 pachnących świeżą farbą egzemplarzy autorskich, proszę zapamiętać liczbę, i zmierzam do znanego ekonomisty i TKN-owca – Tadeusza Kowalika. Zza drzwi jego mieszkania słyszę rozmowy i popełniam błąd. Wchodzę, zamiast wejść piętro wyżej, zostawić książki na ziemi i sprawdzić, kto u Kowalika gada. Wchodzę prosto na rewizję. No to książki mam z głowy, ale wciskam je w tapczan. Daremnie, znajdują i chcą zabrać. Więc mówię: „Panowie, jak to, to nie należy się egzemplarz autorski? To pan autor? A jakże! Oczywiście, że się należy”. Esbek wręcza mi jeden egzemplarz, a potem do podpisania protokół odebrania – uważajcie – 25 egzemplarzy książki „Po wielkim skoku”. Podpisuję bez zmrużenia oka, mając pełną świadomość, że właśnie uczestniczę w podziale łupów „ponad podziałami”; jeden egzemplarz dla wroga władzy, cztery egzemplarze dla obrońców władzy i 25 egzemplarzy dla samej władzy. Ciekawość bibuły była ogromna po obu stronach!
To wydarzenie jest znamienne, bo ono zaburza taki prościutki obraz stosunków między ówczesną władzą i jej reprezentantami, a ludźmi opozycji, który często przedstawia się jako podział na katów i ofiary. Oczywiście były w latach późnego PRL ekscesy i nawet zbrodnie, ale całość relacji między walczącymi z ustrojem a broniącymi go czasami bardziej przypominała stosunki między Pawlakami i Kargulami, aniżeli obraz tego, co działo się na przykład w latach 40., 50. czy nawet 60. Różnica z filmem „Sami swoi” była oczywiście taka, że po jednej stronie znajdowali się powiedzmy Pawlaki z pałami, a po drugiej Kargule z tyłkami. Ale oni nas, jak powiadam poza ekscesami, tak strasznie nie katowali, a my też aż tak strasznie ich nie nienawidziliśmy. Dlatego tak pięknie odbyła się narodowa zmiana warty przy Okrągłym Stole.

Wydanie: 07/2008, 2008

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy