Pamięć narodu ma wiele wymiarów

Wracam do sprawy, o której pisałem w poprzednim wpisie.
Oto Lech Wałęsa jako dziewięciolatek sika do kropielnicy. Pokazuje tym istotną cechę osobowości, daje już w dzieciństwie świadectwo wstrętowi do naszej, polskiej, katolickiej wiary. A potem przez lata ukrywa tę prawdę za plakietką Najświętszej Panienki wpiętą w klapę marynarki, aż demaskuje go Paweł Zyzak. Stąd wniosek, że nigdy nie był Polakiem katolikiem, więc jeśli już, to był takim Polakiem pośledniego gatunku. Nic więc dziwnego, że został agentem. I to jest najważniejsze, a wszystko inne o wiele mniej.
Tak wygląda ipeenowski kanon pisania o Wałęsie, przedstawiony tu ironicznie w „ikonografii” tego młodego adepta historii, ale przecież nie przez niego wymyślony. Przejęty z klimatu i ideologii dzisiejszej przywódczej czołówki Instytutu Pamięci Narodowej i jego wpływowych mecenasów. Wybić na czoło, wytłuścić wszystko, co może być złego o Wałęsie! Celem nie jest prawda o Lechu, bo prawda to fakty, wszystkie, także niekorzystne, tyle że zważone ich znaczeniem. Celem jest zniszczenie prawdy, przez postawienie na pierwszym miejscu krótkiego okresu schwytania młodego Wałęsy przez SB w swoje sidła czy złych praktyk w jego niezbyt szczęśliwej prezydenturze. W przypadku książki Zyzaka zaś, bez problemu przepuszczonej przez Andrzeja Nowaka, także – być może prawdziwych, nie przesądzam tego, lecz niemających znaczenia – wygłupów chłopięcych (o rany, ile ich sam mam!) czy młodzieńczych grzechów. Te bulwarowe sensacje, awansowane do rangi naukowych determinant osobowości Wałęsy, mają pokazać, jak ona jest paskudna, i zmienić w świadomości Polaków pamięć o wielkich dniach Lecha, które były także bardzo ważne dla Polski i dla nas wszystkich. Mają sprowadzić ją, a właściwie, bo to jest najważniejsze, pamięć o największym polskim czynie niepodległościowym od roku 1918, jakim był Okrągły Stół i wydarzenia, które po nim nastąpiły, do zdradzieckiej machinacji „obszczymurka” i agenta oraz jego pomocników.
Jestem pewien, że to towarzystwo, włącznie z prezydentem i jego bratem, krzyczące o prawdzie, o swobodzie badań naukowych, o gwałceniu ich przez jakiś „potężny układ interesów”, to dokładnie ma w głowie. Ściągnąć Wałęsę do rynsztoka, przekonać Polaków, że stamtąd pochodzi, że mentalnie nigdy stamtąd się nie wydobył, że tkwiąc tam, ściągnął w to samo miejsce Polskę, z czego narodziła się III Rzeczpospolita, której nienawidzą stokroć bardziej niż komuny.
To jest sposób myślenia tego politycznego układu: pisowsko-prezydencko-ipeenowskiego. Jedynego układu widocznego jak na dłoni, w odróżnieniu od licznych istniejących tylko w głowach, choćby prezydenta i jego brata, którzy znowu mówią sobą; słowem, grymasem, no i układami, a nie wygładzonymi maskami dla naiwnych.
Jeśli nie likwidacja, o czym pisałem poprzednio, a co chyba nie jest realne, a może i potrzebne, to reforma IPN, idąca w kierunku, który zarysował w „Gazecie Wyborczej” Andrzej Friszke. Nie wolno, by zapowiedzi PO rozpłynęły się w ględzeniu i niejasności, której niestety ostatnio jest sporo w działaniach rządu i Platformy. IPN musi przestać być partyjną przybudówką PiS, matecznikiem jednego, skrajnie prawicowego gatunku, źródłem historii pisanej według jednej sztancy. Pamięć narodu nie może mieć jednego wymiaru. Właśnie w imię swobody badań i prawdy.
Środa, 8 kwietnia 2009 r.

Licznik prezydencki

Do końca kadencji „Prezydenta Swojego Brata” zostało 564 dni (już poniżej dwu lat!).

Wydanie: 15/2009, 2009

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy