Pan Dąs i jego klika

Pan Dąs i jego klika

„Jak można trzymać w domu zwierzęta. Jak można DOTYKAĆ zwierząt, a potem jeść BRUDNYMI RĘKAMI?”, mówi z obrzydzeniem Martyna i dodaje: „Albo kwiaty doniczkowe – jak można trzymać w domu pleśniejącą ziemię?”. Martyna odsuwa od siebie mojego psa kolanem i szybko chowa nogi pod stół. Ze szklanki pije z niepewną miną, miskę z makaronem odstawia na parapet. Myśli, że wszystko tu jest w psie. I ma rację. Nawet w herbacie można znaleźć półkolistą żółtą igłę. Jeśli (nie wiadomo po co) zechce mi się ubrać elegancko, wyciągam czarne szmaty ze szczelnych toreb i wychodzę na klatkę schodową, gdzie wytrzepuję kłaki z butów i uważnie nakładam na siebie czarne ubranie. Potem wołam kogoś z mieszkania, żeby przejechał po mnie lepką rolką do odkłaczania.

Nie winię Martyny za tę antypatię, ona lubi podróżować. Nigdy nie zrozumiem tej przyjemności, spiętrzenia kłopotów, ZAŁATWIANIA RZECZY, niepokoju. Nie znam tej przyjemności – żarzenia się gdzieś, gdzie nie ma twoich ulubionych ludzi. A wszystko ZA PIENIĄDZE. Nie tylko, że nikt ci za to nie płaci, to jeszcze od ciebie pobiera. Co nie, Martyna? Pozdrówki z Wrocka! W ogóle to lubię Martynę, ma poczucie humoru i mówi prawdę.

Jak tu porzucić Martynę i przejść do pana Dąsa (i jego kliki)? Może przez klatkę schodową? Zatem: przez ten korytarz, na którym się ubieram w czarne rzeczy, przechodzę czasem z psem. Senior jeździ windą, bo mu łapa doskwiera, nie chodzimy więc na łąki za miedzą ani do parkolasu, tylko błąkamy się po okolicznych uliczkach i skwerach, studiując cudze siki, cieczki, ogryzki, stare kasze, testy ciążowe, porzucone nonszalancko pieluszki i szereg przedmiotów niezidentyfikowanych. Uważam na to, żeby pies nie wchodził na żadne wypielęgnowane grządki czy skalniaki, wiadomka, zbieram po nim, co trzeba, ale to za mało dla pana Dąsa i jego kliki. Armia mędzących strażników nie wiadomo czego zawsze cię znienacka opieprzy za samo to, że pies sika. Oczywiście pod warunkiem, że jesteś dziewczyną. Postawnego mężczyzny wychodzącego z psem nikt nigdy nie zrugał, nie puścił nawet dwuznacznego komentarza, nie zapukał histerycznie w okienko, nie pogroził z pierwszego piętra, nie stęknął z balkonu. Nic. Ja i mój pies natomiast jesteśmy przez może małych, a może po prostu nieszczęśliwych ludzi regularnie nękani.

Mały pan X wysiada z samochodu wściekły, z nim smutna córka. On idzie dziarsko z zaciętą miną, ona dwa metry za nim próbuje nadążyć. On patrzy na nas i rzuca do córki przez ramię: „I tak właśnie psy szczają na tę biedną trawę. Chodzą i szczają”. I teraz tak – mogę powiedzieć: „Może ty szczasz, dziadu, mój pies kulturalnie sika i nie rzuca z cicha pęk komentarzy przez córkę”. Mogę też rzec przez psa: „Zobacz, Edward, jaka fajna dziewczynka, szkoda, że musi się wstydzić za tatę fajfusa”. Ale za każdym razem cierpi dziewczynka, ja się denerwuję i zaczadzam dupkostwem Dąsa. Nie mówię więc nic, ale to tak jak z kłótnią w kolejce, wdać się – źle, zmilczeć – też niedobrze. Może kiedyś Dąs trafi na Martynę, chciałabym to zobaczyć. Marti nie bierze jeńców, rozpłatałaby go jedną linijką, do końca życia miałby koszmary.

Raz jednak wybrałam inną strategię, ale też pan był starszy i chyba samotny. Przy swoim parterowym oknie zamontował kamery. I kiedy jakiś pies sikał, pan zbiegał w kapciach i trochę się awanturował, ale jakoś inaczej niż pan Dąs, bez tej tępej agresji. No więc zbiega do mnie pewnego razu, a ja z miejsca do niego się przyłączam: „Proszę pana, toczę tę samą walkę. Krew mnie zalewa, kiedy widzę, że pies obsikuje żywopłot albo trawnik. Mój pies sika tylko na betonie albo na łące. Ale inni, panie! Gonię! I zawsze zbiegam na dół, kiedy widzę, że na trawnik pod blokiem sika pies. Szczyt!”. Pan tymczasem dębieje, kiwa głową, niepewną ma minę. Coś poszło nie tak w scenariuszu. Ale wreszcie się uśmiecha i uspokojony odchodzi. Do niego nie mam żalu, a w końcu nawet mi trochę głupio, że brzydko z niego zakpiłam. Ale oboje (plus pies) wyszliśmy z tego starcia cało. I chyba nawet z wzajemną sympatią. Pies – nieporuszony – siknął na żywopłot. Ciepła historyjka dobrze się kończy. Ale ile razy grożą mi z balkonów, walą w szybę, niemo krzyczą z marsem na czole.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy