Pańszczyzna ma się dobrze

Pańszczyzna ma się dobrze

W zasadzie jesteśmy społeczeństwem biednych ludzi, chociaż każdy uważa się za klasę średnią


Radek Rak – pisarz, lekarz weterynarii. Za powieść „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” otrzymał Nagrodę Literacką Nike 2020


 

Od ukazania się książki „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”, laureatki Nagrody Literackiej Nike 2020, minęło już trochę czasu. Z jakimi emocjami patrzysz na nią teraz?
– Kiedy kończę pisać książkę, najpierw czuję euforię i radość. A już chwilę później zaczynam widzieć niedociągnięcia. Jednocześnie mam świadomość, że pisałem ją szczerze i całym sobą, więc nie przesadzam z tą autokrytyką. Z książkami spędza się dużo czasu – dwa, trzy lata życia. Mogę powiedzieć, że czas pracy nad „Baśnią” zmienił mnie jako człowieka. Także odbiór książki pozwolił mi pewne rzeczy uświadomić sobie i przemyśleć.

Co to znaczy, że książka cię zmieniła?
– Zacząłem pisać „Baśń” w bardzo trudnym dla mnie okresie. Zostałem oszukany przez szefa w pierwszej pracy. Poczułem wtedy, jak to jest być kimś małym, kto nic nie może. To był punkt wyjścia do pisania powieści o chłopach pańszczyźnianych. W kolejnych dwóch latach dużo się zmieniło: przeprowadziłem się do Krakowa, przeszedłem drogę duchową, co też ma odzwierciedlenie w „Baśni”. Zacząłem zadawać pytania, dlaczego zostałem tak potraktowany, dlaczego w ogóle można potraktować tak człowieka. Starałem się odpowiedzieć na nie, patrząc raz z perspektywy ofiary, a raz oprawcy, i wchodzić w buty obu stron. Podobnie potraktowałem historię Jakuba Szeli. Postać ofiary budowałem na własnym doświadczeniu ze szkoły, studiów, pracy. Na tym, czego doświadczyli bliscy mi ludzie. Wyobrażałem sobie też, co to znaczy być oprawcą, co taka osoba czuje i co ją napędza.

W książce na pograniczu powieści historycznej, baśni i fantastyki żonglujesz tożsamościami. Patrzymy na świat raz oczyma pańszczyźnianego chłopa Szeli, raz jego pana Wiktoryna Bogusza. Oni obaj również zamieniają się perspektywami.
– Zawsze lepiej patrzyło mi się z perspektywy tego, który jest na dole, bo sam nigdy przesadnie nie byłem na górze w stosunkach społecznych. W zasadzie jesteśmy społeczeństwem biednych ludzi, chociaż każdy uważa się za klasę średnią, czy to moja przyjaciółka farmaceutka z 20-letnim kredytem mieszkaniowym, czy państwo prowadzący od 1989 r. warzywniak, który mijam w drodze do pracy, czy moi rodzice – małomiasteczkowa inteligencja. Dla mnie klasą średnią byli moi koledzy z podstawówki, którzy mieszkali w domach na przedmieściu i kupowali sobie wszystkie książki, które chcieli. A to w moim życiu było problematyczne, bo zawsze brakowało pieniędzy. Nie uważam się za klasę średnią, chociaż dzięki „Baśni” nastał w moim życiu okres względnej stabilizacji.

Dzięki „Baśni” jesteśmy w stanie zrozumieć obie strony. A nawet polubić.
– Jako autor rozumiałem Wiktoryna Bogusza, ale bardzo go nie lubiłem. Pierwszy raz tak mi się zdarzyło. Dotychczas miałem wrażenie, że moje postacie nie są szczególnie paskudne, chociaż były ułomne.

Na ile twój brak sympatii dla Bogusza wynika z tego, że jest to postać historyczna? Widzimy w nim prawdziwego pana uciskającego chłopów.
– Czytelników, których będzie interesowała relacja rodziny Boguszów z należącymi do niej chłopami, odsyłam do książki Tomasza Szuberta „Jak(ó)b Szela”, jednego ze źródeł informacji historycznych, z których korzystałem. Już przed pracą badawczą wiedziałem, że chłop na wsi galicyjskiej miał przerąbane, ale nie miałem świadomości, że aż tak. Publicyści prawicowi mówią często, że chłop wcale nie miał tak źle, bo przecież na tych ziemiach istniały przepisy normujące ich sytuację, których nie było np. w Bawarii. Problem polegał jednak na tym, że przepisy były przestrzegane tylko wtedy, kiedy jaśnie pan miał takie życzenie i dobrą wolę. Jeżeli jaśnie pan miał prawo w nosie, a co więcej, dobre kontakty ze starostą, do którego chłopi mogli się odwołać, to prawo było czystą fikcją. Nadużycia szlachty wobec chłopów opisane w książce to prawda. A raczej jej wycinek. I tak miałem wrażenie, że nikt mi nie uwierzy w opisane okrucieństwa.

To były bardzo poruszające fragmenty. Czytałam w wywiadzie, jak wprost nazywasz ówczesne relacje chłopi-dwór niewolnictwem. Mam jednak wrażenie, że ten obraz nie przebija się do świadomości społecznej.
– Po pierwsze, dlatego że fajniej jest się uznawać za potomków panów i rycerzy niż niewolników. Po drugie, brakuje głosu chłopskiego w literaturze popularnej. Oczywiście mamy Wiesława Myśliwskiego, mamy Tadeusza Nowaka, ale jaki procent społeczeństwa ich czyta? Literatura popularna opowiada o szlachcie i mieście. Po raz pierwszy z książkami o polskiej prowincji zetknąłem się w gimnazjum, czytając Andrzeja Pilipiuka, do którego mam mieszane uczucia. Gorąco polecam za to „Trylogię husycką” Andrzeja Sapkowskiego, czyli wspaniały historyczny epos antybohaterski. Sam, pisząc „Baśń”, chciałem stworzyć fajną literaturę środka, która oddaje głos komuś, kto dotąd go nie miał. Szczególnie że świadomość chłopska ma na nas wpływ do dzisiaj. Oczywiście nie w przełożeniu jeden do jednego, ale myślę, że prekariat jest wariacją na jej temat. Teraz mamy ciepłą wodę w kranie, jesteśmy bardziej umyci i mamy zdrowsze zęby niż nasi przodkowie. Mam tylko nadzieję, że nigdy nie stawałaś przed wyborem, czy zapłacić rachunek za internet, czy iść do dentysty.

Jestem freelancerką, więc wiesz, jak jest.
– I dlaczego o tym się nie pisze literatury? Brakuje mi w polskiej popkulturze książek, które poruszałyby ten temat. Moim zdaniem to ciągle kontynuacja tego samego ze zmianą scenerii. Zmienia się nasz status życia, ale mechanizmy nim kierujące są bardzo podobne do tych, które kierowały życiem naszych chłopskich przodków.

A czy nie wydaje ci się, że mechanizmem, który zabrania o tym mówić – i o chłopskim pochodzeniu, i o sytuacji prekariatu – jest wstyd?
– Nie widzę tu powodu do wstydu. To, że kogoś na coś nie stać, nie wynika z jego winy. Chociaż zdaję sobie sprawę, że mówię to już z pozycji kogoś, kto z zepsutym zębem bez wahania pójdzie do dentysty. Pod względem literatury wydaje mi się, że warto obserwować, co się dzieje w innych krajach. Amerykanie mają teraz dużo dobrej fantastyki pisanej przez osoby pochodzenia afrykańskiego tematyzujące swoją sytuację. Każdy tom „Trylogii Pękniętej Ziemi” autorstwa Nory K. Jemisin otrzymał prestiżową nagrodę Hugo. A opowieść ta wyrasta bezpośrednio z perspektywy niewolniczej. Pojawia się tam grupa osób przetrzymywanych w getcie ze względu na swoją odmienność. Na Zachodzie powstaje dużo tego rodzaju literatury. Dlaczego ona nie powstaje u nas, jest dla mnie czymś niepojętym. I tak myślę, że coś zaczyna się przełamywać w polskiej fantastyce. W ubiegłym roku ukazała się bardzo fajna książka Jakuba Bielawskiego „Dunkel”. To historia tego, co działo się na Ziemiach Odzyskanych zaraz po zakończeniu II wojny światowej, opowiadana z perspektywy ludzi biednych, bo przecież innych wtedy nie było. Książka jest przejmująca, a przy okazji napisana świetnym językiem.

Książką z tego nurtu jest twoja „Baśń”.
– Kiedy ją pisałem, nie miałem aż takich ambicji, bo byłem święcie przekonany, że to książka, którą przeczyta 2 tys. osób w fandomie. Takich, które jeżdżą regularnie na konwenty. To, co potem z nią się stało, ogromnie mnie zdziwiło. Pisałem, żeby pewne rzeczy z siebie wyrzucić. Gdybym wiedział, że coś takiego mi grozi, pewnie napisałbym książkę inaczej, a gdybym napisał inaczej, może nie zostałaby zauważona.

Jej sukces pokazuje, że czytelnik jest złakniony narracji chłopskich. Bo popatrz na samego Szelę – postać idealnie skrojona pod literaturę, a w powieści nikt się nim na poważnie nie zajmował.
– Wszyscy go znamy jako upiora z „Wesela”. Pojawił się także w dramacie „Turoń” Stefana Żeromskiego. Generalnie istnieją trzy narracje o Szeli: czarna szlachecka, biała chłopska, która jest w tym momencie czymś bardzo reliktowym, i austriacka, o której już nie pamiętamy. Opowiadania o Szeli pisała na przełomie XIX i XX w. Marie Freifrau von Ebner-Eschenbach. Bardzo wiernie zostały w nich opisane relacje w trójkącie dwór-chłopi-cyrkuł.

Narracja austriacka to też dla nas powód do wstydu, bo przypomina, że wolność i reformy zmieniające status chłopów zostały wprowadzone dopiero przez zaborcę – monarchię habsburską. Wcześniej mówiono, że zniesienie pańszczyzny jest niemożliwe, że cała gospodarka nam się rozsypie, a chłopi będą na tym cierpieć. Aż w 1848 r. cesarz Franciszek Józef ogłosił tę decyzję jako jedną z pierwszych po wstąpieniu na tron. I okazało się, że nic nie upadło, wręcz przeciwnie – wreszcie coś w tej smutnej Galicji ruszyło do przodu. A czy Franciszek Józef zrobił to, bo był fajny, czy na złość polskiej szlachcie, z perspektywy chłopów nie miało już kompletnie znaczenia.

Czy Jakub Szela jako postać, która burzy zastany porządek rzeczy, dąży do zmiany, jest z dzisiejszej perspektywy niebezpieczny?
– Robienie z Szeli wielkiego bohatera jest kłamstwem. Nie był on również kimś, kto dążył do ogólnej zmiany. Krótko mówiąc, w roku 1846 po 60 dniach rabacji powstanie chłopskie zostało stłumione przez żandarmerię austriacką. W czasie powstania Szela był prawdziwym chłopskim królem, który stworzył sobie minipaństewko od jednego mostu na Wisłoce do drugiego, gdzie pobierał myto, utrzymywał milicję i wydawał glejty na przejazd. Był kimś takim jak bliskowschodni watażka, który siadł na studni i reglamentował dostęp do wody. Następnie został internowany w Tarnowie. Zachowały się listy, które dyktował synowi po odwołaniu ówczesnego starosty – wynika z nich, że nie interesowali go chłopi, tylko to, czy Wiedeń wywiąże się ze zobowiązań, które miał wobec niego starosta.

A co z pańszczyzną?
– Zniesienie pańszczyzny było czymś leżącym poza wyobraźnią ówczesnych chłopów. Chodziło im o to, żeby nie dopuszczać do nadużyć. I oczywiście zemścić się na panach. Ich zeznania pokazują, do jakiego poziomu ci ludzie zostali zepchnięci przez cały ten system. Nie ich wina, że nie byli w stanie myśleć dalej. Ja sam daleki jestem od tego, żeby mówiąc o połowie XIX w., posługiwać się wartościami i językiem z początku wieku XXI. To jedna z tych rzeczy charakterystycznych dla poplitu, że jak opisujesz wojnę Polski z zakonem krzyżackim, to tworzysz takich bohaterów, którzy będą w miarę bliscy współczesnemu czytelnikowi. Starałem się to zrobić inaczej. Chciałem, żeby bohaterowie byli czytelnikowi trochę obcy, tak żeby uzmysłowić mu obcość tamtej rzeczywistości i to, jak długą drogę przeszliśmy do momentu, gdzie teraz jesteśmy. Jeżeli uzmysłowimy sobie, jak bardzo się różnimy od naszych przodków sprzed 150 lat, pozwoli nam to żywić nadzieję, że jeśli czegoś bardzo nie spieprzymy, to za kolejne 150 lat będziemy na o wiele wyższym poziomie rozumienia naszego człowieczeństwa.

Czy istnieje coś takiego jak tożsamość chłopska? I na jakim poziomie teraz jest dla nas ważne, że nasi przodkowie byli chłopami?
– Kiedy uświadomimy sobie, że nasi przodkowie byli chłopami, i dowiemy się, w jakich realiach żyli, zrozumiemy, że tak naprawdę byli oni niewolnikami. To nie jest przyjemne w świecie, w którym od dziecka słyszysz, że jesteśmy narodem szlacheckim, narodem rycerskim. Ale ta świadomość przynosi kolejne myśli. Na przykład, że pańszczyzna do dzisiaj ma się dobrze. Dalej istnieje podział na bardzo wąską elitę, która ma w rękach wszystko, i całą resztę, która nie ma prawie nic. Kończysz studia i zauważasz, że rzeczywistość wygląda inaczej, niż opowiadano ci w domu. Odnajdujesz się w sytuacji analogicznej do sytuacji twoich przodków. Ta świadomość daje ci siłę, pomaga ze swojego chłopskiego, chamskiego doświadczenia zrobić atut. Wbrew pańskiej wizji świata.

Dużo mówisz o znaczeniu świadomości klasowej. W jakim momencie ty ją zdobyłeś?
– To był moment, o którym mówiłem na początku. Kiedy pracowałem w Dębicy, lecząc pieski, kotki i inne zwierzątka i byłem pewny, że podaję tu tylko zastrzyki, że pracuję w cudownym miejscu i mam niezwykłą możliwość leczenia komórkami macierzystymi. Nagle jednak zaczęły się dobijać do mnie instytucje weterynaryjne, żądając, bym się wywiązał z różnych zobowiązań. Okazało się, że mój szef bez mojej wiedzy stemplował swoje decyzje moją pieczątką. Rozmowa z nim była krótka i z ducha rabacyjna. Odkręcanie wszystkiego zajęło mi bardzo dużo czasu. Trudny jest ten moment uświadomienia sobie, że jesteś nikim. Od dziecka jesteśmy uczeni, że jeśli naprawdę się chce, można osiągnąć wszystko. A rzeczywistość pokazuje, że to nieprawda. Ten punkt otworzył mi oczy na inne nieprawidłowości. Na to, że nie dostawałem wypłaty na czas. Żeby jednak zobaczyć patologię tej relacji, musiałem stanąć obok niej.

Teraz jesteś laureatem Nike, czy nie zmieniło to twojego statusu?
– Pamiętam jeden z pierwszych wywiadów, których udzieliłem po zdobyciu nagrody. Redaktorka powiedziała mi: ale przecież pan nie jest chłopem, jest pan inteligentem. Strasznie się wtedy najeżyłem, bo nigdy nie czułem się elitą. Książka przyniosła sukces, o który jej nie podejrzewałem, ale czy to coś zmieniło? Dużo na niej zarobiłem, lecz nadal mieszkam z żoną w wynajmowanym mieszkaniu, bo nie stać nas na kupno własnego. Cały czas robię to, co robiłem rok temu: wstaję rano, idę do pracy, leczę zwierzęta, zajmuję się domem, piszę i wieczorem spędzam czas z żoną. Zmieniło się to, że mam lepszą motywację do pisania, bo jest duża szansa, że ktoś będzie chciał przeczytać kolejną książkę. Nabrałem poczucia pewności. To są wewnętrznie bardzo budujące doświadczenia, ale na zewnątrz naprawdę niezbyt wiele się zmieniło.

Fot. Mikołaj Starzyński

Wydanie: 2021, 23/2021

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy